A pod słowami: emocje, emocje, emocje.
Prywatnie całkiem, do Waszej wiadomości — mam dosyć emocji w moim życiu.
Emocjonują mnie wszystkie kwitki, awiza, ikonki nieodebranych połączeń na telefonie. Zmęczona jestem tym emocjonowaniem się. Najbardziej miłością. Kocham niedopowiedzenia i nienawidzę niepewności. Najchętniej przespałabym ją. Śpiąca Królewna — mój archetypiczny pierwowzór. I nie chodzi o pocałunki na dzień dobry.
Pocałunki można wyciąć. Przestało mi zależeć na łasce i niełasce płci przeciwnej. Jestem piękna sama dla siebie i to jest najpiękniejsze.
Banał — powiecie i macie zupełną rację. Banały mają mdły bananowy posmak. I dobrze! I tak jest rozkosznie. Bananowe smufi może być moim jedynym życiodajnym pożywieniem. I jest: praca — dom — sen — praca — dom, etc...
Banana codzienne przełykanie zupełnie gasi łaknienie.
Oglądam głupie seriale beznamiętnie. Już mi nawet nie zależy, żeby była intryga. Panicznie boję się horrorów jak papryczki jalapeño. A błyskotliwe powieści są dla mnie jak ekskluzywne dania w restauracji — boję się, że mnie na nie nie stać.
Gnuśnieję w bananie. Banalną się staję, coraz bardziej obfitą w mdły posmak tłuszczy pachnącej pieluchami i najtańszym płynem do płukania tkanin. Oszukałam samą siebie. Zawiodłam w kozi róg. Wzięłam urlop chorobowy od wrażeń i uniesień. Szarzeję. Krew we mnie krzepnie. Staję się cichym trybem Wielkiej Machiny, odruchowo otwierając powieki.
Słowa, słowa, słowa... suche jak moja skóra, która zmienia się w wiór samotności.
Złuszczę się, zwriórkuję, zakrzepnę i ostygnę. Stanę się popiołem Feniksa.
Ale kiedyś przyjdzie maj — będzie mnie stać na dobrego pomidora — zjem go i będę cała w kolorach. Zupełnie pełnokrwista, pełna potasu i wolnego, nieprzespanego czasu. Odgrzeję się w piekarniku, obmyję w porannej rosie, warkocze zaplotą mi koniki polne i odżyję dla ludzkości z całą, pełną piersią miłości. Tylko jeszcze chwilkę, jeszcze momencik. Jeszcze kwadransik, jeszcze kawka do łóżeczka i jeszcze kwadransik. I pryszniczek i ręczniczek.
Wydobędę stópkę spod pierzynki, jak Wenus z piany się wygrzebię...
Ale póki co — idę na drzemkę.