Powieści i opowiadania > Wychowany wśród wikingów

Rozdział VII. Mieszko, Czcibor i Dalebor

Wychowany wśród wikingów– Lubomir zapewniał nas, że i Nakon, i Stojgniew są w grodzie, ale że był na strażach kilka dni, nie wiedział, że obydwaj bracia wyjechali dzień wcześniej, zanim myśmy przybyli – wyjaśnił Vingor.

– Co teraz? Wrócimy do Haralda, nie wypełniwszy misji? Czy jedziemy szukać dalej Nakona? – pytał Einar – Coś o wojnie jakowejś mówili wodzowie?

– Nawet pytać nie powinieneś – skarcił młodzieńca Vingor – prawdziwy Duńczyk nie kończy swej misji na niczym. Wieleci i Obodryci powstali przeciwko Sasom, którym od lat obowiązani są płacić trybut. Do Wieletów przynależą różne mniejsze plemiona, jak choćby Redarowie, u których teraz gościmy, Obodryci też mają pod sobą innych, mniejszych, usłyszysz jeszcze niejedną nazwę plemienną, ale wiedz, każde mniejsze plemię na Połabiu albo trzyma z Wieletami, albo z Obodrytami, obecnie zaś sprzymierzeni są wszyscy ze sobą. Cesarz Otton, o którym ci opowiadałem w drodze, daleko na południu wojuje przeciwko Węgrom, więc zanim się z tamtymi upora, to plemiona słowiańskie złupią jego ziemie na północy i wyzwolą się spod jego ucisku.

– Dadzą radę? – pytał Einar – Mówiłeś, że król Otton to wielki wódz i majątku ma ogrom, że choć państwo jego ogromne, to wojów ma tyle, że wszystkie granice obsadzą i jeszcze na najemników go stać.

– Tak oni sobie ułożyli, o Słowianach mówię – Vingor zamyślił się, pokazując przy tym cherlawemu niewolnikowi Chwaliboga, żeby mu piwa dolał – lud to bitny niesamowicie, niech cię nie zwiodą ich marne odzienie i broń, bo choć mało którego z nich na kolczugę stać czy miecz, to choćby kij sękaty w ręku mają, to choć cię nim nie zabiją, a oko wykolą, walczyć będą do upadłego. Najstarsi spośród nich pamiętają jeszcze, jakie ongiś znamienite zwycięstwa odnosili nad Sasami, dlatego marzy im się znowu pobić saskie zastępy i do ich bogactw dobrać. A nade wszystko trybut z siebie zrzucić. Nie powiem, zamiar słuszny i pora ku temu sposobna, bo Otton większość sil ma na południu związanych, chyba że wrócić zdoła, ale póki co, obodryccy zwiadowcy donoszą, że twierdzę, którą zwą Ratyzboną oblega, a to daleko. Nakon i Stojgniew przekroczyć więc mają rzekę Łabę i przejść po dobrach księcia Hermana Billunga, który pod nieobecność Ottona namiestnikiem jest nad całą Saksonią. Prowadzić Słowian i radą służyć ich wodzom, mają dwaj bratankowie księcia, Wichman i Egbert, serdecznie stryja swego nienawidzący. Mamy jeno dzień spóźnienia, a przeprawa trochę ich wstrzyma, za jakie trzy dni powinniśmy ich dogonić, czy to po tej stronie rzeki, czy po tamtej. Wojsko słowiańskie czeka, aż wodzowie dołączą, a po przeprawie dobyć mają jakiś gród warowny, o którym Wichman i Egbert opowiadają, że bogactwa wielkie skrywa, a siedzibą jest rodową Billungów i prawdopodobnym jest, że sam Herman w nim siedzi.

Vingor nie mówił jakoś szczególnie głośno, ale że pora była wczesna i w karczmie było dość pustawo, najwidoczniej jego słowa, usłyszane zostały przy jednym ze stołów. Siedzieli przy nim dwaj młodzieńcy i jeden dużo od nich starszy wojownik, ze szramą paskudną przecinającą jego twarz od dołu prawego policzka, poprzez nos, aż do połowy czoła.

Wyglądali na Słowian, ale po tym jak patrzyli na wikingów, znać było, że zrozumieli, co Vingor Einarowi wykładał. I tak w końcu najstarszy z nich, ten ze szramą, wstał od stołu i podszedłszy bliżej, rzekł:

– Witajcie wojownicy Północy – głos jego był gruby, znamionujący siłę – nie jesteśmy tutejsi, słyszymy jednakże, że i wy sprawę mieliście do księcia Nakona.

– Słowianami jesteście, ale mowę naszą znacie – oblicze swe starał się Vingor zachować chłodne i obojętne, ale gniew miał w oczach – tajemnicy z tego nie robię, z Nakonem chcieliśmy mówić, aleśmy się o dzień spóźnili i wyjechać zdążył.

– Nic to – Słowianin domyślił się chyba, że Vingorowi nie w smak to, że podsłuchanym został, ale zdawał się nic sobie z tego nie robić – my siedzieliśmy tu trzy dni i ledwie raz udało nam się z Nakonem zobaczyć, w sprawie, którą załatwić chcieliśmy, nic nie wskórawszy. Czas teraz wojenny Obodryci to największe z naszych plemion ziemie nad Łabą zajmujących i Nakon władca nad nimi najznaczniejszy. Nie dziwota nam też, że czasu ma mało, jednakowoż, odpowiedzi od niego potrzebujemy na pytania, któreśmy mu w imieniu naszego władcy zadali.

– Siednijcie zatem z nami pospołu – Einar zauważył szybką przemianę u swego druha – Vingor nie dość, że szybko się rozchmurzył, to najwidoczniej też zaciekawił nową znajomością – my ruszymy o świcie, dzisiaj jeszcze na wypoczynek i sobie, i koniom pozwolimy, to i czasu na pogwarki nam stanie.

Słowianin skinął na swoich towarzyszy, ci więc wstali i usiedli obok siebie, nic nie mówiąc, a wojownik ze szramą usiadł na samym skraju ławy, dopiero jednak kiedy tamci już miejsca zajęli – Einar odczuł to tak, jakby nie ten doświadczony wojownik cieszył się szacunkiem, ale jakby on sam ten szacunek młokosom okazywał. A że młokosy to były, to pewne, bo jeden z nich zupełnie jeszcze na chłopca wyglądał, a drugi starszy nieco, mógł być w wieku Einara lub nieco starszy, bo budowy nie miał jeszcze silnej i męskiej, a smukłą, młodzieńczą i na policzkach jego też dopiero kłaki miękkie wyłaziły, nie prawdziwy zarost.

Spojrzenie jednak miał drapieżne, ciekawe, omiatające żywo i wikingów całych i uzbrojenie, jakby już ich taksował, czy lepiej mu z nimi walczyć, czy się z nimi zaprzyjaźnić, a może też ich w niewolników obrócić?

Było wszakże w nim coś, co Einara niepokoiło, Vingora chyba także, bo kiedy już wszyscy siedzieli naprzeciw siebie, to właśnie do tegoż młodzieńca o drapieżnym spojrzeniu się zwrócił:

– O nas wiecie już, boście naszą rozmowę słyszeli, kim jesteśmy, opowiedzcież więc co o sobie.

– Polanami nas zowią – odrzekł tamten – daleko stąd do naszych siedzib, ale i język nasz, i obyczaje nasze podobne jak tutejszych plemion – a i bogów czcimy tych samych. Moje imię Mieszko, ten po mojej prawicy to brat mój młodszy o dwie zimy, zwiemy go Czciborem, a ten tu wojownik to nasz dalszy krewniak i zarazem druh serdeczny Dalebor, co nas jak własnych synów chował i rzemiosła wojennego uczył, kiedy ojciec nasz, książę Siemomysł z dala od domu przebywał.

– Zaprawdę, synami Siemomysła jesteście? – Vingor kamienną twarz zachowywał, Einar jednak wyczuł, trochę już poznawszy swego towarzysza, że to spotkanie nieoczekiwanie ważne może się dla nich okazać – nie spodziewałem się was tu zastać w grodzie do wieleckich plemion należącym.

– Prawda to, że różnie między nami bywało, raz oni na nas, raz my na nich, ale od kilku zim żyjemy w zgodzie, ojciec mój i książę Nakon spotykali się już kilkakrotnie, bo wspólnego i groźnego wroga mamy.

– O Sasach myślisz zapewne? – uśmiechnął się lekko Vingor – prawda to, że rozrośli się w potęgę niemałą, bogaci są i ziemi mają wiele, a jeszcze przy tym większość sąsiednich plemion trybut im płaci.

– My ich Niemcami zwiemy – mówił Mieszko – wszyscy oni pod jednym wodzem zjednoczeni, królem Ottonem, choć książąt też mają wielu, to wszyscy oni Ottonowi hołd oddają, drużyny swoje na każdą jego wojnę posyłają, wszyscy też jednego wyznają boga. Groźny to przeciwnik, a jeszcze przez to silniejszy, że ten ich bóg wspólny jest dla ludów, które innymi językami władają, żadnego pokrewieństwa z Sasami nie mając.

– Prawda – przytaknął Dalebor – a ich bóg, jedni go Kristem zwą, inni nie wymawiają jego imienia wcale, choć niektórzy z waszych mówią, że to bóg niewolników, bo sam między ludźmi żył i przez ludzi ukrzyżowany został , potężny musi być. Wszystkie ludy, które jemu cześć oddają, wspomagają się wzajem przeciw innym, murowane zamki stawiają, bogactwa w nich gromadząc nieprzebrane, a do tego najznaczniejsi z nich mową się posługują tylko dla nich znaną, w jakiej żaden lud nie mówi. W tej mowie księgi uczone piszą, wiedzę w nich zawartą następnym pokoleniom przekazując.

– Tak gadacie, jakbyście sami ku temu nowemu bogowi się skłaniali – zaśmiał się Vingor – ale nie słyszałem, żeby między słowiańskimi plemionami, choć jedno się na tę nową wiarę nawróciło.

– I prędko się nie nawróci – zapalczywie odrzekł Mieszko – ciekawi nas potęga wyznawców Krista, prawda, bo ludy go wyznające coraz bliżej naszych siedzib, znać go musimy. Ale nie wszystko, co mają, takie cudne – i tu wargi oblizał lubieżnie – prawo między nimi takie, że jeno jedną żonę mieć można, do tego żadnej niewolnicy, a ich kapłani, to wcale a wcale kobiet nie mają.

– Młodemu to jeno w głowie co dziewka ma między nogami – Dalebor zarechotał rubasznie – z tym że kiedym u Czechów parę razy bywał z poselstwem, i u Sasów, zdarzało mi się widywać ich kapłanów, i to znacznych, którzy potajemnie w swych siedzibach niewiasty trzymali, albo i do żon dostojników państwowych chadzali, niby to za modlitwą.

– Toć wiadomo, zdrowy woj, co mu jąder nie odrąbano, musi z siebie tę gorączkę wyrzucić – potakiwał Vingor – a kapłani, com się już ich nawidywał między różnymi ludami, wszędzie jednacy, wpierw ustalają zasady, a później sami ich nie pilnują, bo oni bogom zawsze bliżsi i ich przebaczenie łatwiej uzyskają.

Chwalibóg, niewysoki chłopina z ospowatą twarzą dolewał im co rusz piwa, oni gwarzyli tak jeszcze, aż zmierzch nastał i zdrowo już z łbów im się kurzyło.

– A jakże to jest, że naszą mową władacie – zagadnął w którymś momencie Vingor.

– Ot, proste – odpowiedział Dalebor – z jakieś dwadzieścia zim temu dotarli do naszej krainy uchodźcy z Norwegii, którzy przed okrutnymi rządami Eryka Krwawego Topora1 uciekali. Książę Siemomysł, oby żył wiecznie, pozwolił im żyć między nami, tyle żeby łatwiej im było się z naszym ludem zbratać, porozsadzał ich po grodach i opolach2, młodych chłopaków z naszymi wdowami pożenił, naszym chłopom ichnie wdowy i młódki wyswatał. Byli między nimi i żeglarze znamienici co pływali i do Anglii, i do kraju Piktów, i do Normandii. Byli szkutnicy co uczyli naszych budowania łodzi na wielu wojów, kowale byli lepsi od naszych, garncarze i wojownicy. Książę Siemomysł, młodym i ciekawym świata wówczas będąc, kilku najstarszych z nich przy sobie na dworze trzymał, dużo się od nich dowiadując o krainach i ludach, które poznali. Uczyli też oni naszych najlepszych wojów swojej sztuki wojennej, ja sam dzieckiem będąc, oddany zostałem pod opiekę jednego z nich, stąd znam i waszą mowę, i wasze obyczaje. Umiem też żeglować, co między naszymi ludźmi, w borach siedzącymi, rzadkością jest. Wyprawialiśmy się nieraz naszymi rzekami do Truso3, a stamtąd na morze i do krainy Estów4, do Szwecji, Norwegii. Córkę jednego z Norwegów książę wziął sobie za żonę, z niej ma obecnych tu chłopaków – mówiąc to, potarmosił bujne czupryny obydwu młodzieńców – i córkę Adelajdę, dziewczątko to jeszcze, ale zdziwilibyście się, jak potrafi z łuku strzelać, jak potrafi zwierzynę tropić, pływać czy konia dosiadać, niejeden woj może jej pozazdrościć. Kiedy chłopaki byli po postrzyżynach, książę kazał jednemu z przybyłych uczyć ich mowy wikingów. Ten skaldem był w ojczyźnie, uczył więc chłopaków nie tylko mówić, ale i kilka pieśni umieją zaśpiewać po waszemu. Ja uczyłem ich tego, co każdy wojownik powinien umieć, kapłan Mirmił uczył ich o naszych bogach, a jeszcze jeden z naszych, co wiele lat u Wichmana w niewoli przesiedział, to i mowy Niemców, po waszemu Sasów, ich nauczył. A że ja po nauce walki na miecze czy topory, podchodzeniu zwierza, pływaniu czy jeździe konnej, i tak musiałem przy nich być, bezpieczeństwa ich strzegąc, to i ja na tej nauce skorzystałem.

– To i z Sasami umiecie się dogadać? – Vingor obserwował Dalebora z zaciekawieniem – bywasz pewnie w świecie? Wnoszę, iż nie jest to pierwsze dla ciebie poselstwo?

– Prawda – odrzekł Słowianin nie bez pewnej próżności – tu w Radogoszczy jestem dopiero drugi raz, bośmy do tej pory z naszymi braćmi Wieletami i Obodrytami częściej się za łby chwytali, niż przyjaźnili, ale teraz, kiedy oni przeciw Niemcom powstali, jednego, najgorszego z możliwych, wroga mamy. Ale i na dworze króla Ottona bywałem, i u króla Szwecji, i u was w Jelling, u króla Gorma, ze trzy razy byłem.

Długo jeszcze gwarzyli, niejednym rogiem piwa pieczętując tę przyjaźń całkiem świeżą, jednej rzeczy tylko sobie nawzajem nie wyznali, po co jedni i drudzy do redarskiej świątyni przybyli.

Dariusz Lubiński
  1. Eryk Krwawy Topór – król Norwegii w X w., syn Haralda Pięknowłosego, jego rządy były wyjątkowo okrutne, zasłynął między innymi z wymordowania własnych braci (przyp. autora).

  2. Opole – w czasach prasłowiańskich osada lub kilka osad tworzących wspólnotę rodowo-plemienną (przyp. autora).

  3. Truso – legendarne emporium handlowe, prawdopodobnie pomiędzy Elblągiem a Gdańskiem (przyp. autora).

  4. Estowie – lud nadbałtycki, protoplaści dzisiejszych Estończyków (przyp. autora).

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.