Powieści i opowiadania

Imperator

Imperator

Rzym, maj roku Pańskiego 996

Ręce młodego papieża, Grzegorza V, udekorowały właśnie skronie jeszcze młodszego ce­sa­rza, Ottona III, cesarskim diademem. Klęczący w pokornym oddaniu tłum w Bazylice św. Piot­ra szep­tał. W szeptach tych jednak pokory nie było.

— Jeden dzieciuch koronuje drugiego!

— Wyrostki jasełki tu odprawują!

— Hańba dla Romy!

— Hańba dla Saksonii! Grecki przybłęda!

Szesnastoletni imperator, namaszczony przez zaledwie o osiem lat starszego odeń ojca świę­te­go, spoglądał na swych poddanych i uśmiechał się ironicznie. Nie musieli wcale szeptać. Równie dobrze mogli mu to wykrzyczeć. Wszak doskonale wiedział, jakie potwarze, jakie złorzeczenia omia­tają właśnie podłogę świątyni. Tak, to prawda: nie był jednym z nich. Nie należał do tego pry­mitywnego, bar­barzyńskiego motłochu, pomimo iż jego ojciec, Otton II, nosił na swych skroniach ten sam diadem, uprawniający do władania wszystkimi królestwami i księstwami świata chrześ­ci­jańskiego. Pomimo iż nosił ojcowskie, germańskie imię, pomimo iż od Saksończyka pochodził i przyszedł na świat na saskiej ziemi. Cóż z tego? Był dla nich obcy, gdyż matka Ottona III była Greczynką. Teofano, pochodząca z ro­dziny cesarza Bizancjum, zadbała o wychowanie syna w du­chu wzniosłej kultury wschodu. Młody Otto otrzymał staranne wykształcenie i jednocześnie dzięki matce prędko uświadomił sobie, w jakim bagnie się znalazł. Pogardzał swymi saskimi czy ba­warskimi margrabiami niczym świniami w chlewie. Margrabiowie pogardzali nim tak, jak utytłane w błocie świnie mają w pogardzie wszystko, co nie­ubłocone. Wiedza pogardza ciemnotą z racji przepaści, która je dzieli. Ciemnota ma dokładnie te same argumenty.

Jednak akurat ten motłoch, kłębiący się ciasno na świątynnej podłodze i trwający w uda­wanym uwielbieniu, miał przynajmniej tyle oleju w głowie, aby zdawać sobie sprawę z całej farsy: oto zaledwie osiemnaście dni temu Bruno z Karyntii stał się Grzegorzem V za sprawą nominowania przez Ottona III, króla Germanii. Dziś młodociany król otrzymuje z rąk młodocianego papieża pomazanie na władcę imperium, którego nie ma. Jeden młokos wyniósł drugiego po to, aby ten odpłacił mu tym samym. W da­lekosiężne plany młodego imperatora nie wierzy raczej nikt, a na obecną chwilę najmniej za­chwy­ceni nimi wydają się italscy wielmoże: „Chcesz, to koronuj się w Romie, bodaj w co drugi czwartek, ale wara ci od nas, od ziem naszych i zamków!”. Otto niemal słyszy te słowa, wycelowane w niego a wy­powiadane samym ruchem warg. Trzeba zaprowadzić najpierw porządki w Italii. Tylko zdecydowana demonstracja siły powstrzyma cały kraj przed buntem. Jeśli rozprawi się z tymi najbardziej opornymi za pomocą własnych wojsk, to upiecze dwa dziki na jednym ruszcie. Trzeba rzucić na kolana Italię, wtedy większość możnych rodów germańskich przejdzie na jego stronę. A jeśli nie — to ma w odwodzie jeszcze sclavińskich wasali. Dwóch Bolesławów — czeskiego na południu oraz władcę Polan na północy. Skłóconych wpraw­dzie ze sobą o sporne ziemie: Silesię oraz kraj położony w górnym biegu rzeki Vistuli. Silniejszy jest Bolesław z północy — tego trzeba będzie pozyskać specjalnymi względami. A wtedy biada ci, niepokorna Galio!

Myśli kłębią się w głowie młodego cesarza. Tak! Książę Polan dysponuje ogromną siłą. Jego trzeba zjednać za wszelką cenę. Sclaviński miecz może mieć ogromne znaczenie w walce o wła­dzę nad światem. Państwo Polan od niedawna przecież należy do chrześcijańskiej wspólnoty. Jest co dawać, jest czym nęcić!

Zamglone oczy Ottona już niemal nie widzą poddanych, skupionych u stóp ołtarza w Ba­zy­lice św. Piotra w Rzymie. Widzą imperium.

Moguncja, jesień roku Pańskiego 996

— Powiadacie, wielebny Adalbercie, że nie chcecie wracać do Pragi?

— Kamieniem u szyi jest mi teraz moje biskupstwo. Nie chcę ja jego ani ono mnie. Niechaj piekło pochłonie cały ród Przemyślidów! Niechaj Bolesław zazna mąk piekielnych po kres wszystkich dni tego świata! Ja tam byłem i patrzyłem na to wszystko. Widziałem, jak zabijano mych braci. Widziałem, jak zarzynano bezbronne niewiasty i dzieci. Nawet Dom Boży nie był dla nikogo schronieniem, nawet w świątyni przelano krew niewinną! Nie cofnę klątwy, prędzej własny język odgryzę.

Twarz Adalberta, zwanego też Wojciechem, ściągnęła się w wyrazie bezsilnego gniewu i roz­pa­czy. Spod zaciśniętych powiek biskupa potoczyły się łzy. Jego młody rozmówca ciekawie obserwował reakcje duchownego z Pragi. Wszystko zdawało się potwierdzać opinię, jaką wyrobił sobie o Wojciechu już po wcześniejszych z nim spotkaniach. Był to człowiek na wskroś uczciwy, pobożny i... naiwny. Posyłanie go na powrót do Czech byłoby posłaniem go na pewną śmierć. Mściwy Bolesław znajdzie sposoby, by się go pozbyć. Nie pomoże ani cesarska, ani papieska protekcja. Wojciech wprawdzie chętnie zostałby męczennikiem za wiarę... Ale na cóż przyda się jego śmierć w Czechach? Doprawdy, arcybiskup Willigis będzie musiał poszukać sobie innego kozła ofiarnego.

— Wszakże arcybiskup Moguncji, któremu podlegacie, chce, byście jednak powrócili do Pragi.

Oczy biskupa powędrowały ku górze.

— Boga biorę na świadka, iż nie pojmuję, dlaczego przewielebny Willigis żąda ode mnie, bym powrócił do tego siedliska sług Antychrysta. Tam dzieło moje skończone. Niczego poza mieczem i tru­cizną spodziewać się nie mogę.

— Willigis zagroził klątwą.

Biskup spuścił głowę. Nastała chwila milczenia. Wreszcie przemówił łamiącym się głosem.

— Pod groźbą klątwy... wrócę.

Otóż i cały Wojciech-Adalbert. Pójdzie. O, zapewne! W całej Germanii ze świecą szukać jednego bodaj biskupa, który nie zasługiwałby na ekskomunikę, a wcześniej na stryczek. Wystrojeni w pur­pury, robią, co chcą, tyle mając wspólnego z dziesięciorgiem przykazań, ile wymaga ich własna polityka. A ten, tu... pójdzie, bo mu kazano. Otóż i pójdzie...

— Posłuchajcie mnie zatem, wielebny Adalbercie. Pójdziecie do Bolesława. Ale nie do Prze­myśli­dy, po śmierć pewną. Pójdziecie do Bolesława, księcia kraju Polan. Młode tam jeszcze chrześci­jaństwo, biskupstw nijakich nie masz. W grodzie zwanym Posnania przebywa nasz czcigodny Unger, będący głową jedynego w tym kraju biskupstwa misyjnego. Wy jednak idźcie do Gnesny, do samego władcy, potrzebuje on bowiem misjonarzy.

— Ale czy przewielebny Willigis...

— Nad przewielebnym Willigisem stoi jeszcze papież.

— Ale czy jego świątobliwość Grzegorz V...

— Jego świątobliwość Grzegorz V wyśle natychmiast stosowne pismo do arcybiskupa Mo­guncji, w którym da wam drogę wyboru: albo powrót do Pragi, albo działalność misyjna wśród pogan.

Wypowiedziawszy te słowa, cesarz Otton III wstał na znak, że audiencję uważa za zakoń­czoną.

Gniezno, koniec kwietnia roku Pańskiego 997

„Wojciech nie żyje!”. „Wojciech zabity i poćwiartowany przez pogańskich Prusów!”. Wieści o śmier­ci misjonarza zaatakowały gród polańskiego księcia, Bolesława. Wyprzedziły powraca­jących z pruskiej krainy cudem ocalałych Radzima — brata wojciechów, oraz benedyktyna Bo­guszę. Wy­prze­dził ich również biskup Unger z Poznania i nie omieszkał przypomnieć księciu, iż był przeciwny wy­syłaniu Wojciecha z małym tylko oddziałem zbrojnych, których „ten szalony człek i tak odprawił, po­stawiwszy nogę na pruskiej ziemi!”.

Bolesław nie lubił Ungera z wielu powodów, a każdy z nich sprowadzał się do tego, że biskup był Niemcem.

— Wy, Niemce, radzi byście chrzcić wprzódy ogniem i mieczem, wodę ostawując tym, co prze­żyją. Przecz nie dałem mu za straż trzech dziesiątków wojów? Jak ich odprawił, tak odprawiłby i set­kę, i dwie.

— Taka misja to jakby z dobrawoli łeb pod topór złożyć!

Bolesław uśmiechnął się kpiąco i odparł z przekąsem:

— Pomnijcie, dobrodzieju, na własne wasze słowa, którymi obwarowujecie wszelkich rzeczy porządek: „Bóg tak chciał”.

— Baczcie, panie, byście nie pobluźnili.

— Ot i taka wasza nauka!

— Prawdziwa mądrość spłynąć może jedynie na tych, co posiadają święcenia kapłańskie. Przeto i o wyrokach boskich prawić mogą jedynie słudzy boży, jako że mają w tej materii wy­ro­zumienie.

— Wojciech, jako mający owo wyrozumienie, wolał samotrzeć wejść do Prus i zginąć, nie nawróciwszy bodaj drzewca od pogańskiej dzidy. Dość mi o tem! Nie trzeba tu lat nauki, by dostrzec w tym palec boży. Straciłem kaznodzieję i misjonarza, a zyskałem męczennika za wiarę! Pojmujecie, dostojny biskupie?

Unger w tym momencie ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że nie we wszystkich wyrokach boskich słudzy boży mają patent na wyrozumienie. Słowa Bolesława zabrzmiały bowiem niczym grom z nieba. Wszakże Wojciech zginął śmiercią męczeńską! Był wyświęconym kapłanem, biskupem, więc... stąd już tylko mały krok do wyniesienia na ołtarze! Saski dostojnik kościelny stał niczym żona Lota, wpatrując się w odchodzącego księcia.

W dzień później przybyli do Gniezna obaj świadkowie, czyli Radzim, zwany Gaudentym, oraz Bogusza, który był tam razem z nimi, gdyż mowę pruską rozumiał. Książę przyjął ich w wielkiej komnacie audiencyjnej, pośród zebranego tłumu wielmożów i znamienitszego rycerstwa.

— Mówcie, Radzimie. Mówcie wszystko po kolei, jak to się stało.

I Radzim-Gaudenty ze łzami w oczach opowiada, jak to w Gdańsku Wojciech ochrzcił nie­prze­brane gromady tamtejszych mieszkańców. Nie mogąc tam jednak pozostać, gdyż misja naznaczona mu była w Prusach, kazał, by łódź zawiozła go na pruskie wybrzeże. Tam odprawił wszystkich wojów, nie chcąc do wrogiego kraju wchodzić z orężem innym niż słowo boże. Gdy dotarli do pierwszej wioski, o ma­ło nie zginęli od razu. Na szczęście jednak wódz tamtejszy, widząc, że nie posiadają broni, kazał im powiedzieć, kim są i po co przyszli. Wysłuchawszy ich, kazał im dziękować Bogu, że mogą żywi opuścić ziemię, na której stoją, pod warunkiem jednak, iż zrobią to niezwłocznie. Wsiedli więc do małej łodzi i do­płynęli rzeką do innej wioski, w której Wojciech przez pięć dni prawił kazania poganom, aż piątego dnia kazano jemu i jego towarzyszom pójść precz. Poszli więc i doszli do pewnej polany w lesie, na której zatrzymali się dla wypoczynku. Tam w nocy napadnięto na nich, skrępowano sznurami, a nie­szczęsnego Wojciecha przebito wielokrotnie dzidą, po czym zwłoki jego pocięto, a głowę wbito na pal. A wszystko stało się z tej przyczyny, iż polana, na której rozbili swój obóz, była uznawana przez Pru­sów za świętą i czczono na niej jakiegoś patrona.

Wszyscy słuchają w skupieniu słów Radzima. Gdy dochodzi do opisu śmierci misjonarza, zewsząd odzywają się głosy:

— Gorze!

— Bij, kto w Boga wierzy!

— Na psubratów!

Książę Bolesław uniósł dłoń i okrzyki ucichły w jednej chwili.

— Dziś jeszcze wyruszy do Prus drużyna zbrojnych. Powiezie złoto na wykupienie ciała Woj­cie­cha. Bogusza was poprowadzi. Dacie im tyle, ile zażądają.

Wszystkich ogarnia zdumienie. Jak to? Nie będzie pomsty? A poganom jeszcze za ich zbrodnię — nagroda? Rozum tego nie pojmuje! Książę następnie zwraca się do Gaudentego:

— Ty, Radzimie, pojedziesz do Romy. Do samego papieża. I opowiesz mu to wszystko, co opo­wiedziałeś tutaj.

Rawenna, grudzień roku Pańskiego 998

Gerberta z Aurillac wyrwały ze snu wołania służby oraz zgiełk. Od niedawna sprawujący obo­wiązki arcybiskupa Rawenny uczony mąż ujrzał nagle, jak przez gwałtownie otwarte drzwi wkraczają żoł­nierze. „Już po mnie” — pomyślał.

— Witaj, Gerbercie — usłyszał znajomy głos. — Wybacz, że nachodzę cię o tak nie­przy­zwoi­tej porze, lecz sprawy, które mnie tu przywiodły, ważniejsze są od tego, byś mógł pospać do rana.

Przezwyciężywszy pierwszy szok, Gerbert dźwignął się z łoża, by oddać pokłon cesarzowi.

W kwadrans później, przerażony jeszcze bardziej, łapał się za łysą głowę.

— Najjaśniejszy panie, tylko nie to!

— A dlaczegóż to? — oczy Ottona wyrażały bezgraniczne zdziwienie. — Czyś ty jest gorszy od innych? Czyś gorszy jest od tego błazna, który mnie koronował, a który teraz zapewne spity jak wieprz leży pod jakimś stołem?

— Miłościwy panie, ja...

— Tak, ty! Właśnie ty, mój nauczycielu, zostaniesz z woli mojej nowym papieżem. I to wkrótce. Potrzebny mi człowiek rozumny. Grzegorz V już niebawem zakończy swój żałosny żywot. Ty będziesz jego następcą.

Gerbert skłonił w pokorze głowę.

— Czego żądasz, panie?

— Przebywa w Romie brat rodzony mego nieodżałowanej pamięci przyjaciela, Adalberta z Pra­gi. Ów Adalbert, jak zapewne ci wiadomo, zginął męczeńską śmiercią, chcąc głosić słowo boże na ru­bieżach kraju Polan, w którym władzę sprawuje wielce mi miły książę Bolesław. Brat tegoż męczennika nosi imię Gaudenty. Wyniesiesz Adalberta na ołtarze. Stolica Bolesławowego państwa, Gnesna, do­stanie arcybiskupstwo. Nie może to być, by kraj posiadający własnego świętego nie miał własnej hie­rarchii kościelnej. Gaudentego zaś uczynisz arcybiskupem. Pomnisz czy zapisać ci?

Gerbert powoli zaczyna opanowywać nerwy. Zaczyna widzieć oczyma duszy szersze perspek­ty­wy zamysłu młodego cesarza.

— Panie... jeśli uczynimy Adalberta świętym... Bolesław w siłę urośnie.

— I ma urosnąć! — Otton, trzasnąwszy dłonią o udo, wstał gwałtownie.

— Potrzebny mi on jest! Potrzebny silny i oddany mojej sprawie. Z nim zgniotę wszystkich germańskich oponentów. A potem przywitam się z Galią. Z twoją Galią, Gerbercie. I przypomnę jej czasy Karola Wielkiego! Przypomnę jej, że jest częścią świętego imperium romańskiego!

Gerbert pokornie ma jeszcze tylko jedno zastrzeżenie:

— Panie... wszak wiesz, co o mnie mówią. Moje nauki są postrzegane jako siły nieczyste. Mój abak, którym mogę przeliczać szybciej niż najtęższe głowy, wielu okrzyknęło wynalazkiem Antychrysta! Jakże ja, napiętnowany oszczerstwami, mam zasiąść na Stolicy Piotrowej?

Ottonowi opadły ręce.

— I ty się, mistrzu, przejmujesz takimi rzeczami?

Rzym, koniec listopada roku Pańskiego 999

— Stało się wszystko wedle twej woli, najjaśniejszy auguście.

— Wielce wam jestem wdzięczny, ekscelencjo. Ja zresztą również nie próżnowałem. Dziś rano pewien dostojnik, znany powszechnie z niewyparzonej gęby, którą bluźnił przeciw jego świątobliwości, Sylwestrowi II, posądzając go o czary, nieszczęśliwie przy śniadaniu odgryzł sobie język. Został przy tym upomniany, by większe dawał baczenie na swe zdrowie, gdyż następnym razem podczas golenia niechybnie utnie sobie szyję.

— Cóż mogę powiedzieć...

— Na obecną chwilę wystarczy „Bóg zapłać”.

— Bóg zapłać.

Jakiś czas spacerowali w milczeniu, przemierzając alejki jednego ze słynnych rzymskich ogro­dów. Gerbert z Aurillac, od niedawna używający imienia Sylwester II, jako najwyższa głowa kościoła, zadumał się właśnie nad marnością życia doczesnego. Oto znalazł się na samym szczycie władzy, choć nigdy o to nie zabiegał. Teraz największym problemem może być utrzymanie się przy życiu. Ileż by oddał za to, by móc uciec stąd do jakiegokolwiek klasztoru, najlepiej najdalszego i dobrze ukrytego. Jednakże śmiały i szalony plan cesarza miał realne szanse na powodzenie. A wtedy... Galia, Germania, Italia i Sclavinia... zjednoczone jako imperium rzymskie! Kozyrem w tej grze o władzę miał być właśnie władca Polan...

— Gerbercie, mówię do ciebie!

Wizje znikły, a na ich miejsce powrócił niespełna dwudziestoletni szczeniak, który nawet do pa­pieża zwykł zwracać się po imieniu.

— Wybacz, cezarze...

— Pytałem, skąd ci przyszedł do głowy ten tytuł, którym obdarzyłeś Gaudentego.

— Wszak taka była twoja wola, by Gaudenty wyjechał z Romy jako arcybiskup. Arcybiskupstwo należy wpierw utworzyć, by móc je potem obsadzić. Cóż więc miałem uczynić? Gaudenty jako „arcybiskup św. Wojciecha”, będącego już teraz patronem Polan, będzie miał wszelkie uprawnienia do objęcia arcybiskupstwa w Gnesnie, gdy tylko ono powstanie. Poza tym wyłączyłem zgodnie z twym zaleceniem biskupstwo misyjne Ungera spod jurysdykcji Gaudentego. Pozostanie ono pod zwierzch­nictwem Magdeburga do czasu, aż Unger umrze.

— Ungera wolę mieć na razie po swej stronie. Dlatego nie chciałem go całkiem odstawić na bok.

— Nie ufasz, panie, Bolesławowi?

— Nikomu nie ufam. Dlatego jestem cesarzem. Sam już teraz wiesz, Gerbercie, jakie to mę­czące, nie móc nikomu zaufać. Ale o wiele bardziej męczące w byciu cesarzem jest stałe pilnowanie, by wszystko było godne cesarza. Ot, widzisz, do Romy mogę przyjechać zawsze. Do Akwizgranu, do Moguncji. Gdybym raptem jednak, ot tak, zajechał w gości do Gnesny, to mogłoby się nagle okazać, że właśnie przestałem być cesarzem. Pewnie większość moich margrabiów od razu zarzuciłaby mi spisek przeciw Germanii. Dlatego właśnie nie mogę pojechać w gości do Bolesława. Dlatego też nie wypada mi nawet go zapraszać. Dla moich przeciwników każdy pretekst będzie dobry. Jedynym więc argumentem, by pozamykać wszystkie gęby w Germanii, był pomysł z pielgrzymką do grobu świętego męczennika. Żeby to miało ręce i nogi, święty też niestety musi być godzien cesarskiej wizyty — Otton III westchnął ciężko. — Dlatego mu tyle kościołów i klasz­torów ufundowałem.

Gniezno, marzec roku Pańskiego 1000

Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak to sobie cesarz Otton III zaplanował. Wyruszył z Italii na czele licznej świty, wśród wielkiej pompy i przepychu. Przez całą drogę do jego orszaku przyłączali się wciąż nowi dostojnicy, rycerstwo oraz gawiedź, ciągnąca na końcu. W lutym imperator gościł w Miśni u jednego ze swych sprzymierzeńców, margrabiego Ekkeharda. Na początku marca przekro­czył śląską granicę, gdzie oczekiwał go już Bolesław wraz ze swym orszakiem powitalnym. Bogactwo, z jakim polski książę przyjął cesarza, olśniło bez wyjątku wszystkich przybyłych, z Ottonem włącznie. Imperator ze swej strony również zadbał o należytą oprawę widowiska: gdy oczom jego ukazały się już dachy Gniezna, cesarz zsiadł z konia, zdjął buty i boso udał się do kościoła, w którym znajdował się grób misjonarza. W trakcie tej bosej pielgrzymki Otto cały czas odmawiał modlitwy i płakał. Widziały to tysiące. Bolesław, chcąc wywiązać się z obowiązku trybutarnego, ukazał cesarzowi przygotowane wozy wypełnione kosztownościami, lecz Otton przecząco pokręcił głową.

— Przybyłem tutaj dawać, a nie brać.

Patrzyły na to tysiące.

Niebawem te same tysiące przestały już wierzyć w to, co widzą. Oto bowiem imperator zdjął ze swych skroni cesarski diadem i założył go Bolesławowi. Szczęście wydawało się nie mieć miary...

Nocą natomiast, podczas tajnej narady...

— Nie będziemy już dłużej czekać. Prosto stąd udam się do Akwizgranu, do grobowca Karola Wielkiego, po insygnia władzy. Dostałeś wszystko, czego ci było trzeba. Możesz słać poselstwo do Romy. Papież Sylwester ma już przygotowaną koronę dla ciebie. Gdy tylko dam ci znać, przekroczysz granicę.

— Moje hufce są do twojej dyspozycji, panie.

— Jeśli tylko w Italii nie podniosą się znów bunty, to z Saksonią wespół poradzimy sobie prędko. A gdy pojawimy się w Galii na czele silnego wojska, to przyłączą się do nas moi stronnicy. Ci, którzy staną nam na drodze, zginą! Potem pomogę ci ukorzyć Przemyślidę. Staniesz się najpotęż­niejszym władcą na wschód od Odry. Bądź w pogotowiu i wypatruj mego znaku.

Bolesław uniósł w górę złoty kielich.

— Za cesarstwo.

Otton III uniósł swój także.

— Za sojusz.

Akwizgran, maj roku Pańskiego 1000

Nocą, przy świetle łuczyw, kilkunastu ludzi zaprzysiężonych, by milczeć, rozbiera kawałek po kawałku świątynną podłogę. Tylko dwie osoby nie pracują. Jedną z nich jest komes Otto z Lomello. W drżących dłoniach trzyma pochodnię i szeptem recytuje wszystkie modlitwy, jakie tylko jest w stanie sobie przypomnieć. Boi się. Boi się śmiertelnie. Powoli otwór w podłodze powiększa się do rozmiarów, w których bez trudu może zmieścić się człowiek. Do ziejącej w po­sadzce dziury podchodzi powoli człowiek, który stał do tej pory w cieniu pod ścianą. Przyklęka na jedno kolano i zagląda do środka. Nieprzenikniona ciemność nie pozwala na zobaczenie czegokolwiek. W nozdrza uderza słodkawy smród stęchlizny.

— Podajcie łuczywo!

Rozkaz spełniono, lecz nie na wiele się to zdało. Młodzieniec komenderuje dalej.

— Drabina!

Opuszczona w czeluść drabina uderza o podłogę w odsłoniętym pomieszczeniu. Teraz cesarz zwraca się do swego imiennika z Lomello.

— Zejdę pierwszy, Ottonie. Ty i tylko ty zejdziesz za mną.

Komes, przeklinając swój los, próbuje coś odpowiedzieć, lecz głos grzęźnie mu w gardle. Po tysiąckroć wolałby znaleźć się teraz na polu bitwy sam naprzeciw dziesiątka wrogów. Rozgląda się po ludziach, którzy pracowali przy rozbieraniu posadzki. W świetle pochodni ich twarze sprawiają wrażenie zniekształconych masek. Czy się boją? To łotry bez czci i wiary, sam przecież ich wybierał. Czuje, że powinien coś odpowiedzieć, lecz nie może. Cesarz tymczasem znika już pod podłogą.

— Złaź!

Dlaczego całe ciało tak się trzęsie? Czemu tak trudno utrzymać pochodnię? Czemu noga nie może w szczebel utrafić...? Po którymś kroku w dół komes zdaje sobie sprawę, że oto stoi już na posadzce podziemnego grobowca. Przed nim cesarz Otton III oświetla łuczywem... tron Karola Wielkiego. Zmarły przed laty imperator wciąż na nim spoczywa w dumnej i dostojnej pozie. Jego bogate szaty tylko gdzieniegdzie wydają się lekko zmurszałe. Puste oczodoły zdają się jakimś niepojętym sposobem wpatrywać w intruzów. Ottonowi z Lomello zaczyna kręcić się w głowie. Wszechobecny zaduch przyprawia go o mdłości. Jak przez mgłę widzi młodego władcę, który pochyla się nad trupem i zdejmuje z jego piersi złoty łańcuch. Nagle obraz rozmazuje się, postacie się zniekształcają... Dziedzic z Lomello nie wierzy już w to, co widzi, nie wierzy w to, że tu jest. Nie chce wierzyć. Zdaje mu się, że jedna z postaci wije się na podłodze, przeszyta mieczem. Nad nią unosi się druga postać. Potężna, w złotej koronie na pokrytej rzadkimi, siwymi włosami głowie. Na jej twarzy goreją z ogromną mocą przerażające czerwone ślepia. Otto z Lomello pada na kolana. Chce krzyczeć — nie może. Zakrywa obiema rękoma twarz...

...pomału dociera do niego, że ktoś go od dłuższej chwili szarpie za ramię.

— Z łaski swojej wstań wreszcie i przytrzymaj mi pochodnię!

Młody cesarz, trzymając w jednej ręce złoty łańcuch, a w drugiej jakiś pakunek, zaczyna wspinać się po drabinie. Jego towarzysz pośpiesznie podąża za nim, niemal siedząc mu na plecach.

Kilkanaście dni później Otto z Lomello chciałby móc uwierzyć, że widziadło z grobowej krypty było tylko widziadłem. Chciałby, lecz coś mu nie pozwala. Osobiście żegnając odjeżdżającego do Italii cesarza, widział jego oczy — inne niż zwykle, jego przygarbioną sylwetkę, tak różną od zazwyczaj wyniosłej postawy młodego władcy. Przez te kilkanaście dni pobytu Ottona III w Akwizgranie był świadkiem trzech zasłabnięć imperatora. O ilu nie wiedział? Dziura odsłaniająca wejście do grobowca została zamurowana, lecz przy tej robocie komes z Lomello już nie asystował. Wyprawił tam jedynie zaufanych ludzi, których potem porozsyłał na wszystkie strony świata. Gdybyż to tylko mogło wystarczyć, by on sam zapomniał... Nie zapomni! Nigdy nie będzie w stanie zapomnieć tej jednej krótkiej chwili, gdy wdrapywał się pośpiesznie po drabinie za cesarzem, chcąc jak najszybciej opuścić przeklęte miejsce. Nie trafił wtedy stopą w szczebel i mało brakowało, a poleciałby w dół. Mimowolnie spojrzał do tyłu, choć gorąco pragnął tego nie robić. Pomimo panujących w grobowcu ciemności postać spoczywająca na tronie była doskonale widoczna. Zamiast pustych oczodołów wpatrywały się w komesa żywe ludzkie oczy. Były to oczy Ottona III.

Paterno, styczeń roku Pańskiego 1002

— Jakie straty?

— Zostało nam ledwie stu konnych, miłościwy panie.

Otton III spoglądał ponuro na pobojowisko, na którym legły ostatnie niedobitki jego wojska. Italia stała w ogniu. Saksonia wypowiedziała posłuszeństwo, on zaś chorował i był coraz słabszy.

— Czy są wieści od Bolesława?

— Nie ma żadnych, najjaśniejszy panie.

Otton z trudem utrzymywał się na nogach, podpierany przez dwóch dworzan. Złoty łańcuch na szyi ciążył niemiłosiernie...

Zakończenie

Cesarz Otton III zmarł w Paterno 23 stycznia 1002 roku. Koronę, która była przygotowana dla polskiego władcy, powiózł na Węgry przekupiony poseł Bolesława, Astryk-Anastazy. Bolesław nie wyruszył z odsieczą cesarzowi — być może z powodu owej korony, która doń nie dotarła. Być może jednak uznał, że sytuacja jest z góry przegrana. Siły Ottona, zarówno militarne, jak i własne, topniały z dnia na dzień. Wkroczenie Bolesława na tereny cesarskie byłoby w zasadzie samobójstwem. Impe­rator jeszcze przed śmiercią otrzymał od niemieckich margrabiów wiadomość o planowanej detro­nizacji. Nie był jednak już w stanie nic z tym zrobić.

Walter Bez Mienia
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.