Państwo, polityka, społeczeństwo...

O polskiej tradycji politycznej

Stefan Batory pod Pskowem, autor: Jan MatejkoIleż to sondaży w kwestii poparcia politycznego przewinęło się przez różnej maści instytuty badawcze na przestrzeni ostatniego miesiąca? Niełatwo się doliczyć. Nie trzeba jednak tłumaczyć, skąd takie nagłe zainteresowanie monitorowaniem opinii społecznej, bo odpowiedź dają same wyniki wspomnianych sondaży. Te z kolei rejestrują stopniowy, lecz regularny wzrost poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, a jednocześnie tendencję spadkową w przypadku Platformy Obywatelskiej. Doszło zatem do przewrotu – partia rządząca wreszcie wyczerpała limit cierpliwości i wszystko wskazuje na to, że przy następnych wyborach odsunięta zostanie od steru (albo jak kto woli: od koryta). Wyborcy Pis-u tryumfują. Oto nadchodzi dzień zwycięstwa, a zarazem – jak zapewne wierzą poniektórzy – dzień sądu nad zdrajcami.

Oczywiście znajdzie się pośród całego rozgardiaszu grono osób (zresztą często wcale nie takich cichych i milczących), którym wcale serce szybciej nie bije, kiedy patrzą na wyniki kolejnego sondażu. PiS, PO, SLD, PSL, a do tego Ruch Palikota (podobno od niedawna ,,mój”)... czy to jakaś różnica? Przecież programem gospodarczym wymienione partie za bardzo się nie różnią, ponieważ wszystko zasadniczo sprowadzają do etatystycznych albo wprost socjalistycznych rozwiązań (wolnorynkowość Palikota to przecież tylko mit), zaś w  sferze polityki międzynarodowej dominuje umiłowanie eurokołhozu. Przecież Lech Kaczyński podpisał Traktat lizboński – zresztą ramię w ramię z Donaldem Tuskiem, więc mogliśmy doświadczyć zadziwiającego momentu zgodności na płaszczyźnie PO-PiS.

Zadziwiające – jak polska scena polityczna długa i szeroka nie istnieje w niej żadna licząca się partia polityczna, ośmielająca się głosić sprzeciw wobec struktur Unii Europejskiej. Co jakiś czas w podrzędnych mediach powie coś w tej sprawie Janusz Korwin-Mikke albo Ruch Narodowy (głównie w osobach Krzysztofa Bosaka i Roberta Winnickiego), ale brakuje w zasadzie takich sondaży, które dawałyby obu obozom jakiekolwiek szanse wejścia do parlamentu. Zresztą to nic dziwnego, można powiedzieć, bo przecież społeczeństwo polskie uchodzi za największy zbiór euroentuzjastów w całej Europie, mimo że najostrzej przez tę Europę atakowane. Mnożą się bowiem pozwy, jakie wytaczane są nam przed międzynarodowymi trybunałami, a jednocześnie nasi zachodni sąsiedzi bezkarnie produkują filmy o domniemanym antysemityzmie żołnierzy Armii Krajowej. Tenże obraz gości przecież – równie bezkarnie – na ekranach polskich telewizorów. W konsekwencji powstaje pytanie: skąd w ogóle wzięła się w głowach Polaków ta idea uległości jako najbardziej wartościowej postawy wobec innych państw i narodów?

III Rzeczpospolita, jak sama nazwa wskazuje, odnosić się musi do politycznych bytów, które istniały niegdyś na mapie Europy i były prekursorami współczesnej polskiej państwowości. Jednakże o ile realne jest powiązanie semantyczne, o tyle kwestia tradycji pozostaje daleko odmienna. Rzeczpospolita Obojga Narodów była bez wątpienia poważnym projektem, który nigdy nie zostałby zrealizowany, gdyby nie zdecydowana postawa króla Zygmunta Augusta. Przyłączenie do Korony dużej części ziem litewskich przekonało natychmiast wszystkich przeciwników. Po śmierci pierwszego władcy szlachta polsko-litewska nie uległa prohabsburskiej propagandzie i obrała na tron francuskiego kandydata Henryka Walezego. Wybór nie był może nazbyt szczęśliwym, bo król wkrótce uciekł z  powrotem do Francji, nie mogąc odnaleźć się we wschodnim życiu, lecz jego elekcja ukazuje fakt, że szlachta Rzeczypospolitej próbowała działać autonomicznie i nie podłączać się do tej ówczesnej ,,unii europejskiej”, jaką wytworzyła dynastia Habsburgów.

Następca Walezego został Stefan Batory – król Piast, jak mawiano. W przypadku drugiego z  monarchów elekcyjnych nie ma wątpliwości: wybór był jak najbardziej udany. Mimo krótkiego panowania (1576-1586) król Stefan Batory przeszedł do historii jako wielki pogromca moskali, zwycięzca spod Pskowa. Jednakże wyniesienie na tron właśnie jego było posunięciem niemalże brawurowym, a w opinii międzynarodowej absolutnym ewenementem. Aby słowa te udowodnić wystarczy przyjrzeć się dwóm kandydatom, którzy pretendowali wówczas do krakowskiego tronu obok Batorego – byli nimi Iwan IV Groźny, car Moskwy oraz Maksymilian II Habsburg, cesarz niemiecki. Ponadto na niemiecką kandydaturę pracował usilnie doskonały dyplomata Andrzej Dudycz. Mało tego! Nie odniósł sukcesu nawet przewrót, jakiego dokonał prymas Jakub Uchański (za namową nuncjusza papieskiego), ogłaszając przedterminowo i bez przeprowadzenia elekcji cesarza Maksymiliana królem Rzeczypospolitej. Wzburzona szlachta odpowiedziała obraniem na monarchę Batorego. Sprzeciw prymasa Uchańskiego niczego nie wskórał.

Po raz kolejny roszczenia Habsburgów zostały odepchnięte, jednak wcale nie na rzecz innej podległości w osobie cara Iwana IV, ale na rzeczy niezależności i suwerenności. Udało się ostać państwu polskiemu pomiędzy dwoma gigantami, mimo że obecnie – jak przekonują nas zakłamane elity – nie byłoby to możliwe. Albo Moskwa, albo Berlin. Tymczasem szlachta polsko-litewska nie przelękła się i następnego sprzeciwu wobec największej europejskiej dynastii. Na następcę Stefana Batorego obrano urodzonego w niewoli szwedzkiej Zygmunta Wazę, chociaż tutaj również doszło do mirażu – stronnictwo proniemieckie w tym samym czasie wskazało bowiem na kandydaturę arcyksięcia Maksymiliana Habsburga. Wszystko wskazywało na to, że nie obejdzie się bez starcia zbrojnego, do którego doszło pod Byczyną w 1588 roku. Hetman Jan Zamoyski rozgromił wojska cesarskie, zaś samego księcia pojmał i osadził na zamku w Krasnymstawie.

Tradycja pierwszych trzech monarchów elekcyjnych to zaledwie wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o polską aktywność na arenie międzynarodowej. Słusznie lękano się dołączenia do obozu habsburskiego – cesarz na pewno z werwą wziąłby się za ograniczanie szlacheckich wolności, a samo państwo polsko-litewskie zamienił w mało znaczące peryferium własnego mocarstwa i uwikłał je w ciągłe walki podjazdowe z Turcją. Sprzeciw elit Rzeczypospolitej nie był jednak podyktowany boskim zrządzeniem czy wybitną intuicją poniektórych, ale czystą, racjonalną kalkulacją. Nie rzucano nadętymi hasłami o  solidaryzmie międzynarodowym, o jedności, o obywatelstwie Europy, ale na chłodno przeanalizowano zagrożenia i wyciągnięto z nich wnioski. To wystarczyło. Oczywiście inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby nagle zapytano, jakież zdanie w tej sprawie mają niezorientowani w polityce chłopi, a potem demokratycznie pozwolono im głosować...

Niestety zdecydowana postawa szlachty Rzeczypospolitej z czasem zaczęła przekształcać się w podejście promujące bezpieczeństwo, a co za tym idzie – rozpoczęto poszukiwanie protektora, mogącego tego bezpieczeństwa nieco nam uszczknąć. Trudno wprost wskazać na konkretną postać i konkretne wydarzenie historyczne, które zapoczątkowało ten nowy trend, ale niewątpliwie wyraźnie w tej kwestii rysuje się zdrada Janusza Radziwiłła. Postać tegoż litewskiego magnata znana jest przede wszystkim z kart sienkiewiczowskiego Potopu, gdzie odgrywa jednego z najznaczniejszych antagonistów. I mimo że Sienkiewiczowi można wiele zarzucić, to co do Janusza Radziwiłła nie ma omyłki – był niewątpliwie zdrajcą, który planował zamach stanu, zanim jeszcze doszło do podpisania Układu w  Kiejdanach, zrywającego de facto unię polsko-litewską. Wprawdzie przewrót ten doprowadzić do wielu katastrof, to warto zaznaczyć, że szlachta litewska nie poparła pospołu Radziwiłła i niedługo potem jego postępek został osądzony – zmarł on prawdopodobnie na skutek otrucia podczas oblężenia Tykocina przez wojska króla Jana Kazimierza.

Potop szwedzki oraz poprzedzające go (choć nie bezpośrednio) powstanie kozackie otworzyły w polskiej tradycji politycznej niewidoczną jak do tej pory furtkę, którą sąsiadujące państwa wykorzystały z bezwzględną skutecznością. Oba wspomniane kataklizmy przetoczyły się niemal przez całą Rzeczpospolitą, rujnując wszystko, co spotkały na swojej drodze. W tych właśnie okolicznościach gros braci szlacheckiej stracił cały życiowy majątek – jedynie wielkie rody magnackie zdołały utrzymać się przy swych dobrach. Powstał zatem duży rozbrat w sferze materialnej pośród szlachty, co wyraźnie odbiło się w przestrzeni politycznej, bowiem już od 1660 roku państwo polsko-litewskie z  republiki przekształciło się w magnacką oligarchię. Kiedy arystokraci walczyli między sobą szlachta gołota (pozbawiona mienia) za wszelką cenę poszukiwała zarobków. Te szybko się znalazły – państwa graniczne od razu rzuciły się do miłosiernego ratowania ubogich Polaków i Litwinów... i tak oto w Rzeczypospolitej Obojga Narodów rozpleniła się agentura.

Rządy kolejnych monarchów staczały państwo coraz bardziej ku przepaści – nawet osławiony wiktorią wiedeńską Jan III Sobieski niewiele zdołał wskórać przez opozycyjne stronnictwo zjednoczone wokół rodu Sapiehów. Na sejmach i sejmikach potęgował się chaos. Obrady regularnie zrywano, za co uboga szlachta często dostawała sowite wynagrodzenia od tych, którym na zatrzymaniu danej ustawy zależało. Nic zatem dziwnego, że sto lat później Konstytucja 3 Maja zniesie zupełnie udział szlachty gołoty w życiu politycznym państwa. To jednak miały być ostatnie agonalne drgawki dla Rzeczypospolitej, bo dobrze opłacani agenci doskonale wykonywali wyznaczoną im brudną robotę. Upadek przypieczętowało porozumienie poczdamskie – zawarte w 1720 roku między Prusami a Rosją – które miało zagwarantować całkowitą blokadę polskiej legislacji odnoszącej się do armii. Był to pierwszy krok ku rozbiorom.

Pośród magnaterii również upadł dawny duch niezależności – powstawały kolejne stronnictwa: prorosyjskie, proaustriackie, proszwedzkie i inne. Stan ten osiągnął apogeum za panowania Sasów. August II niejednokrotnie spotykał się z carem rosyjskim i ostatecznie zapędził państwo polskie w nieformalną podległość caratowi, zaś przeciwne monarsze stronnictwo opierało się na wasalstwie wobec Szwecji. Ostatecznie doszło do tego, że szlachta stawało po tej stronie, która miała w danej chwili przewagę... skąd powstało słynne powiedzenie ,,Od Sasa do lasa”. Panowanie kolejnego z elektorów Saksońskich – Augusta III – było czystą ułudą, bo jego władztwo zostało poparte bagnetami rosyjskimi. Podobnie rzecz miała się w przypadku jego następcy – Stanisława Augusta Poniatowskiego, ostatniego króla Rzeczypospolitej. Już u zmierzchu państwowości polsko-litewskiej zrodziły się na nowo ruchy nawiązujące do dawnej tradycji niezależności, które osiągnęły apogeum w postaci konfederacji barskiej i Konstytucji 3-go Maja, jednak trwałych zmian nie spowodowały.

Stan ten przetrwał do dnia dzisiejszego. Agentura, skłóceni politykierzy, ogromny wpływ mocarstw światowych bez żadnej realnej odpowiedzi oraz ostateczna utrata suwerenności wraz z Traktatem lizbońskim połączone jednocześnie z powszechnym przekonaniem o tym, że żyje się dobrze to identyczna kalka tego, co trwało za panowania Augusta III. Pozostaje tylko wierzyć (i walczyć o to) w fakt, iż dawne tradycje nie poszły ostatecznie w niepamięć i gdzieś rozbudzi się z nową energią siła, która przywróci w Polakach ducha szlachty na miarę XVII wieku.

Bartosz Ćwir
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.