Felietony > Jak przeżyć w Polsce i nie zwariować

O różnych mazidłach po babsku, czyli cała prawda o chemizacji w branży kosmetycznej

Gitte JensenZainspirowana różnymi blogami, na które natrafiłam ostatnimi czasy w internecie, postanowiłam wziąć pod lupę moje łazienkowe szafki, które niczym półki w Rossmanie przeładowane są różnymi kosmetykami i innymi mazidłami. Ku mojej rozpaczy odkryłam, że 100% produktów pielęgnacyjnych, których używam codziennie, zawiera toksyczne związki chemiczne szkodliwe nie tylko dla skóry, ale także dla stanu zdrowia ogólnego. Doszłam więc do wniosku, że czas najwyższy uderzyć na alarm i zwrócić uwagę na to co każdego dnia wcieramy w nasze spracowane ciała, w nadziei na zachowanie młodości i dobrego wyglądu.

Moje internetowe dochodzenie zaczęło się dość niewinnie od rozmowy z przyjaciółką, a następnie odwiedzenia bloga pewnej młodej Amerykanki – Allyson, która na swojej stronie (http://www.fulfilledhomemaking.com/no-poo-shampoo/) gorąco namawia do zaprzestania stosowania jakichkolwiek szamponów do pielęgnacji włosów. Allyson tłumaczy swoją tezę faktem, że skóra głowy wytwarza naturalne sebum, które chroni włosy, a także odpowiednio je nawilża. Nadprodukcja łoju i przetłuszczanie się włosów są wynikiem codziennego lub częstego stosowania szamponów, które zawierają detergenty i silnie wysuszające i odtłuszczające środki chemiczne. Tym samym dochodzimy do sedna problemu: częste mycie, skraca życie... włosów. Na blogu można ponadto znaleźć listę odżywek, niezawierających preparatów silikonowych, a także opis przebiegu kuracji przywrócenia naturalnego stanu głowy i powrotu do pierwotnego poziomu produkcji sebum.

Związkiem chemicznym, który szczególnie przyczynia się do wysuszania nie tylko skóry głowy, lecz także całego ciała jest Sodium Laureth/Lauryl Sulfate (SLS). Jest to skomplikowane chemicznie wiązanie laurylosiarczanów sodu, które skutecznie rozbija tłuszcz, jednak ma przy tym działanie onkogenne i silnie wysuszające. SLS jest zawarty w 99% szamponów do włosów, mydeł w płynie i żeli do kąpieli. Po dokładnym przejrzeniu swoich kosmetyków, okazało się, że KAŻDY z posiadanych przeze mnie produktów pielęgnacyjnych zawiera SLS, zaś w większości z nich był to jeden ze składników dominujących!

Dr Henryk Różański – dermatolog, który na swojej stronie internetowej (http://www.luskiewnik.strefa.pl/acne/toksyny.htm) stworzył listę szkodliwych związków chemicznych dodawanych do kosmetyków, szczegółowo opisał niekorzystne działanie każdego z nich. Oto czym według dr. Różańskiego jest wspomniany przeze mnie SLS:

Typowe detergenty syntetyczne, stosowane od dawna w przemyśle do odtłuszczania i mycia urządzeń oraz pomieszczeń. Obecnie są niemal w każdym toniku, balsamie, żelu myjącym, zmywaczu, szamponie i płynie do kąpieli. Powodują przesuszenie skóry, zaburzają wydzielanie łoju i potu, upośledzają czynności gruczołów apokrynowych, podrażniają skórę, wywołują świąd i wypryski. Przyczyniają się do powstawania plam, guzków zapalnych i cyst ropnych (w tym prosaków). Szczególnie szkodliwie działają na skórę dzieci, niemowląt oraz na skórę w okolicach narządów płciowych. Powodują podrażnienie oczu i zapalenie spojówek. W razie dostania się do jamy nosowej, np. podczas mycia, powodują nieżyt nosa. Przenikają ze skóry do krwi, wywołując działanie ogólne. Ulegają kumulacji w ustroju. Są metabolizowane w wątrobie. Uszkadzają układ nerwowy i układ odpornościowy skóry. Obniżają stężenie estrogenów, mogą wzmagać niekorzystne objawy menopauzy. Wcierane w piersi i narządy płciowe mogą indukować nowotwory i uszkadzać spermatogenezę oraz owogenezę. Uszkadzają osłonki włosów powodując łamliwość i rozdwajanie włosów. (...) SLS są mutagenami uszkadzającymi materiał genetyczny. Nazwy handlowe składników sugerują, że są to naturalne produkty, a tak nie jest. Nie stosować w czasie laktacji i ciąży.

Brzmi strasznie! Śledząc całą sporządzoną przez dr. Różańskiego listę, łatwo zdać sobie sprawę, że reklamowane i sprzedawane kosmetyki, to istna petrochemia, która paradoksalnie, zamiast nam pomagać, wyrządza poważne szkody. Okazuje się, że nawet składniki naturalnego pochodzenia, takie jak chociażby „mineral oil” – pochodna parafiny, dodawana do większości kremów i balsamów – skutecznie zatykają pory i wstrzymują przenikanie nawet najbardziej odżywczych substancji. Z kolei parabeny, czyli alergenne substancje konserwujące, są dziś w przemyśle kosmetycznym na porządku dziennym.

Oczywiście rynek kosmetyczny rządzi się swoimi prawami, zgodnie z którymi liczy się zysk, a nie dobro konsumenta. Koncerny kosmetyczne tylko zacierają ręce patrząc, jak nieświadomi niczego klienci (a zwłaszcza klientki) wydają coraz więcej na produkty pielęgnacyjne, których stosowanie jest niczym innym jak syzyfową pracą. To istne błędne koło, w którym najpierw SLS wysusza skórę, tylko po to, by zaraz po kąpieli została ona nawilżona różnymi balsamami, które tak naprawdę nie są nawet nawilżające, a najzwyczajniej w świecie zatykają pory i dają tylko krótkotrwałe uczucie nawilżenia. W ten sposób tworzy się iluzję codziennej pielęgnacji, która z prawdziwym dbaniem o skórę ma niewiele wspólnego. Nie ma znaczenia czy mowa o kosmetykach z wyższej półki, czy tych najtańszych – wszystkie (a nawet jeśli nie wszystkie, to przynajmniej zdecydowana większość) narażają nas na ryzyko nowotworu, a także poważnie szkodzą naszej skórze. A przecież kosmetyki zawierają tylko część chemii, jaką przyswajają każdego dnia nasze ciała. Żywność, konserwanty, detergenty czy środki czystości szprycują nas różnoraką chemią 24 godziny na dobę.

A zatem co robić? Jak uniknąć szkodliwych substancji, nie rezygnując z codziennej pielęgnacji? Żeby nie być gołosłownym i nazbyt teoretycznym, kilka słów o praktyce i empirii. Osobiście odstawiłam WSZYSTKIE dotychczas używane kosmetyki. Mydło zastąpiłam naparem z rumianka, krem do twarzy olejkami z wyciągu nasion, balsamy – oliwą z oliwek. Jako peeling stosuję brązowy cukier, twarz oczyszczam awokado i ogórkiem, a o lakierach do paznokci zdążyłam już dawno zapomnieć. Zaprzestałam również używania tradycyjnych szamponów i do mycia głowy używam sody oczyszczonej lub gazowanej wody mineralnej z cytryną. Pierwsze efekty były zauważalne już po dwóch tygodniach - ogromna poprawa stanu skóry, zarówno twarzy, jak i całego ciała. Kolejną zaletą okazała się być nadzwyczajnie regularna menstruacja.

Każda kobieta lubi o siebie zadbać, toteż dla zachowania młodego wyglądu wydajemy krocie na kosmetyki. Pamiętajmy jednak, że marketing kosmetyczny nie opiera się na reklamie produktów jako takich, ale przede wszystkim na sprzedaży określonych kanonów piękna, które powstają przy udziale rzeszy grafików i to wcale nie za pomocą samych kosmetyków, ale WYŁĄCZNIE programów komputerowych. Dlatego też radzę wszystkim paniom, aby przed kupnem jakichkolwiek środków pielęgnacyjnych do skóry i włosów koniecznie sprawdziły skład danego specyfiku. Polecam również szczegółowe zapoznanie się z przywołaną przeze mnie listą szkodliwych substancji chemicznych zawartych w kosmetykach pielęgnacyjnych, sporządzoną przez dr. Henryka Różańskiego, a także zachęcam do wypróbowania naturalnych środków spożywczych, które wykorzystywane są jako półprodukty w przemyśle kosmetycznym. Podejrzewam, że po opublikowaniu tego artykułu nie mam co liczyć na wsparcie sponsorskie jakiegokolwiek z koncernów kosmetycznych. Mimo to mam nadzieję, że dzięki niemu chociaż kilka pań otworzy oczy na problem jakim jest chemizacja kosmetyków pielęgnacyjnych. Dziękuję za uwagę.

Gitte Jensen
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.