Felietony > Przeczytane – przemyślane – napisane

Miłość – życie czy śmierć?

Krystyna JanuszewskaGdy zdarzało mi się za bardzo wymądrzać i chełpić udanym życiem osobistym, którego dopracowałam się po latach harówki, mieszkająca wówczas z nami teściowa, powtarzała mi z bezwzględnym chłodem, że dobrze temu, któremu się w życiu udało. Domyślałam się, że nie miała na myśli faktu, że dzięki małżeństwu z jej synem złapałam Pana Boga za nogi, nie był aż takim aniołem (mąż oczywiście). To raczej wynikało z tego, że była osobą niezwykle wrażliwą na ludzką krzywdę i ubóstwo, a piekło wojny, i powojenna gehenna z polityczną nagonką za wiarę i kościół, którą przeszła nauczyła ją cieszyć się każdym drobiazgiem, traktując dostatek jak remedium na wszystkie zmartwienia, mimo, że sama do życia potrzebowała niewiele i tak zwane „przelewanie się” dóbr uważała za grzech zachłanności i pychy. Wszak od dawna wiadomo, że majątek nie jest wyznacznikiem szczęścia. Wiedzą to głównie ci, którzy go wreszcie zdobyli.

Okazuje się, że kiedy pytasz ludzi o najprostszą definicję szczęścia, to jak w teście skojarzeń, poza zdrowiem, które zawsze pojawia się na pierwszym planie, prawie wszyscy mówią o uczuciach. Przeżyć głęboką miłość do drugiego człowieka i dać się opętać, zaczadzić, omamić, zatracić – tego pragnie, o tym człowiek marzy najczęściej. Nie wystarczy, że jest się przez kogoś kochanym, taki stan jest raczej niewolą. „Będę cię kochał za nas dwoje!” – niektórzy deklarują i rzeczywiście kochają, lecz przecież nie o to chodzi. Wszak miłość, to najbardziej autentyczne z ludzkich przeżyć, a uniesienia i męki, które temu towarzyszą to jedne z najsłodszym doświadczeń. Wszyscy na to czekamy z nadzieją, że i nas kiedyś dopadnie. O tym, jakie to ważne niech świadczą listy najbardziej poczytnych książek o tematyce miłosnej, tomików wierszy, słynnych dramatów kinowych i teatralnych.

Teraz, kiedy sama już jestem teściową, czuję, że mam prawo ocenić, czy pod tym względem los był dla mnie łaskawy, czy lata, w których życie czasami przybierało postać demona można zaliczyć do złych, czy tylko pouczających i jak było u mnie z miłością.

Kiedy byłam dziewczynką, a później panną na wydaniu w rozmowach z mamą zazwyczaj słyszałam, że lepiej wyjść za mąż rozważnie i z głową, a uczucia pojawią się później. Niech będzie dobry, uczciwy, żeby pracował i kochał, bo na tym polega życie we dwoje. Twierdziła, wbrew samej sobie, że namiętności prowadzą do zguby i rozpadu rodziny, że lepiej odpuścić sobie chłopaka, który zawróci w głowie, a wybrać takiego, co grzecznie poprosi i jeszcze przyniesie kwiaty. Namiętność, to złuda, twierdziła, szybko się wypala, a szczęście pryska po ślubie.

Do dziś nie potrafię zrozumieć takiej polityki, choć w pewnym sensie próbowałam ją na własnej córce, bo wiadomo, czym skorupka za młodu… itd. Mimo, że nie jesteśmy tylko zwierzętami i wybieramy sobie partnera według pewnych zasad kulturowych i społecznych, to jednak głównie w oparciu o instynkt, to coś, co się obecnie nazywa iskrzeniem, ponieważ głód kochania w człowieku jest tak ogromny, że kiedy zaistnieje możliwość by go zaspokoić pryskają wszelkie bariery. Racjonalizm kontra zauroczenie? I jak to ze sobą pogodzić, co zrobić, kiedy dopadnie nas w niewłaściwym czasie? Podobno ludzie, którzy choć raz zaznali wielkiej namiętności mniej są na nią podatni. Smak miłości i smak goryczy jako napój chłodzący być może ostudza tęsknoty.

Niektórzy doświadczeni psychoterapeuci, rozwiązujący problemy katastrof emocjonalnych w związkach twierdzą, że kiedy para decyduje się na wspólne życie nie powinna się kierować miłością, ponieważ stan zakochania jest stanem psychozy, w której jedna rzecz, czyli uczucie, zasłania inne, co powoduje w krótkim czasie komplikacje w sferze psychicznej, a człowiek zamiast rozsądnie analizować nową sytuację staje się ślepy i bezkrytyczny. No i masz babo placek, czyżby rady ciotek, babć i wszechwiedzących matek miały uzasadnienie? A przecież miłość należy się każdemu, jak psu zupa! Wiązać się na całe życie licząc naiwnie, że przywiązanie jest nam ją w stanie zastąpić, że kochanie człowieka z zasady, bo jest współmałżonkiem, czy partnerem wypełni w sercu pustkę ziejącą ludzką potrzebą miłości?

Ale kiedy się nosi kochanka pod skórą, pod powiekami, w brzuchu, w każdej kieszeni, kiedy on/ona staje się filtrem naszych oczu, to racjonalność wcale nie istnieje. Gdy z ledwością da się funkcjonować popadając w zmienne nastroje, raz w bezgraniczny smutek, to znów w wesołkowatość nie pasującą do chwili, na rozsadek wówczas nie ma co liczyć. Wtedy chciałoby się raczej jeść makaron z jednego talerza, niczym kundel Tramp i piękna Lady, dystyngowana cocerspanielka z filmu Walta Disneya albo razem skoczyć ze skały, obrabować bank, uciec na Grenlandię i hodować tam białe niedźwiedzie. Chce się człowiekowi bez końca przytulać, ocierać, dotykać, patrzeć na kochaną osobę z uwielbieniem jak śpi, jak ziewa, jak robi kawę, wsłuchiwać się w słodkie chrapanie, karmić, w trakcie śniadania zlizywać z ust ukochanej resztki dżemu, zamiast mówić do niej, jak się mówi do żony – „czy ty się musisz zawsze tak ubabrać przy jedzeniu?”.

Opamiętanie czasami przychodzi zbyt późno, a często wcale i w sumie na całe szczęście, bo nie ma nic wspanialszego niż życie obok kochanego człowieka. I czyż nie można było tak tego urządzić na starcie, żeby się ludzie kochali parami, nie na krzyż jak u Czechowa. On kocha ją, ale ona kocha jego przyjaciela, a ten przyjaciel woli córkę sąsiadów, która wybrała na męża bogatego właściciela zakładu pogrzebowego, zaś właściciel zakładu zaleca się do służącej, starszej, ale za to namiętnej i chętnej. I wszyscy się w kimś kochają, tylko nikt nie jest szczęśliwy.

Trudny temat prawdziwej miłości, która buduje i niszczy jednocześnie podjęła się szczegółowo opisać, wyrazić słowami i wyznać jednocześnie Anna Janko w swojej książce „Pasja według św. Hanki”. Jestem pełna podziwu dla autorki, że potrafiła tak szczerze i bardzo osobiście zdać relacje z tego, co dzieje się z człowiekiem, któremu zdarzy się w życiu zaznać prawdziwej miłości, płonąć w jej ogniu próbując jednocześnie ocalić z pożogi siebie i najbliższych. Byłam ciekawa jak sobie poradzi z tematem w sytuacji, gdy żywi bohaterowie powieści odnajdą w niej siebie. To wielka sztuka napisać prawdę, tak, żeby nie bolała. Anna Janko zrobiła to po mistrzowsku.

Bohaterkę książki miłość dopadła w chwili słabości i zwątpienia. Uczucie stało się światłem w tunelu, liną rzuconą w ostatnim momencie, odrodzeniem dla zbolałej duszy. Czekała na miłość w odpowiednim czasie, ale ona nie przyszła. Pogodzona wybrała rozsądek i może jakoś by się wszystko ułożyło. Spokorniałaby, zmieniła życiowe plany, mąż nieco dorósł i próbował docenić jej talent. Zajęliby się swoimi sprawami, karierami, jakoś by się życie dalej potoczyło, mniej lub bardziej banalnie. W końcu namiętność, to tylko choroba, nie wszyscy są chorowici.

Człowiek, kobieta, mężczyzna, nie ma tu żadnej różnicy, muszą dokonać wyboru i zdecydować, nie tylko za siebie. Gdy uczucie zjawia się późno, kiedy ona i on mają już własne rodziny, względnie poukładane życie i jakieś plany, wtedy siła rażenia jest dużo większa, a fala uderzeniowa zmiata po drodze i niszczy wszystko, rodzinę, znajomych, sąsiadów. Powstają nowe obozy, podgrupy mniej, lub bardziej pokiereszowanych ofiar cudzego uczucia. Pewien etap życia zostanie zrównany z ziemią i trzeba budować na nowo. I jak się z tego podnieść, jak nie odrzucić uczucia, gdy więcej w nim jawnej kalkulacji niż spontaniczności. Co zostaje na dnie duszy i sumienia po latach stania nad urwiskiem? Dlaczego żaden mądrala, filozof, badacz nie opracował sensownej regułki? Podstawić dane pod wzór, wyliczyć niewiadomą, wykreślić osie i zrobić wykres, a potem zastosować. To wielkie niedopatrzenie.

Anna Janko wystawia bohaterkę swojej książki na wielką próbę. Daje jej szczęście, ale zabrania spoglądać za siebie, jak w baśni o wodzie życia i Sobotniej Górze, kusi oczyszczeniem, ale chce z nią handlować, szarpać się i miotać odbierając jej wiarę w sens jakichkolwiek wyborów. Gdy za sprawą przypadku odnajduje swoje przeznaczenie, przysłowiową połówkę, która myśli tak samo, podobnie czuje, i wydaje się dopełnieniem, to jest niemal pewna, że życie z daleka od siebie jest niemożliwe.

Ciekawa jestem, czy gdyby ktoś wynalazł lek i wystarczyłoby połknąć go po prostu przed spaniem, czy byliby chętni na taką kurację? Zażywamy oboje, zasypiamy, a o poranku już całkiem zdrowi zapominamy o sobie i wracamy do męża, do żony. To byłoby okropne czy piękne?

Czy to, że spotyka się w życiu człowieka, jak siebie samego, a każda chwila z nim jest wypełniona szczęściem usprawiedliwia egoizm kochanków? Trudny wybór, i jaki by nie był, zawsze kogoś się krzywdzi i nie ma złotego środka, jeśli już wpadłeś w labirynt uczucia, każdy kolejny ruch jest tego konsekwencją. Ten fakt próbuje przekazać swoim czytelnikom autorka książki. Pisze o miłości niczym wirtuoz, opisując najgłębsze niuanse zbliżeń i namiętności, żeby jakoś wyrazić ich potęgę i siłę, a jednocześnie rozprawić się z życiem, wykrzyczeć mu, wyśpiewać, wystukać na klawiaturze jakie są koszty bycia szczęśliwym.

Z lektury recenzji, z wywiadów wiadomo, że poetka, prozatorka, Anna Janko opierała się na własnych doświadczeniach. Nie ma nic wspanialszego, niż to, że można i ma się odwagę przyznać do własnych wyborów, a przez to ostrzec, pokazać, naświetlić innym, którzy nigdy w życiu nie zbłądzili, za to chętnie wydają opinie. Jak mawiała moja teściowa – dobrze mówić tym, którym się w życiu udało.

Dziś można spekulować co byłoby najlepsze dla bohaterki „Pasji”. Jakie życie wiodłaby, gdyby albo gdyby…? Niestety nie ma na to jasnej odpowiedzi. Widać takie było przeznaczenie i trzeba w to wierzyć. Jedno jest pewne, w innych okolicznościach nie moglibyśmy w tej chwili przeczytać tak pięknej powieści, a Anna Janko być może, zamiast pisać książki i wiersze, byłaby teraz nauczycielką języka polskiego i ślęczała nad zeszytami, może pracownikiem muzeum zagłębionym w stęchliźnie przeszłości albo walczącą z opozycją panią minister od spraw kultury, tylko czy o tym marzyło jej serce?

„Dziewczyna z zapałkami” – jak się zaczęło, „Pasja według Hanki” – jak się potoczyło. Aż się prosi namówić autorkę, żeby dokończyła rozpoczętą historię. Niechaj ta bajka cała się dopełni, chcemy wiedzieć czy było warto i co dalej, co dalej z tą wielką miłością?

Krystyna Januszewska
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.