Wielkie Żarcie > Punk-Rock cuisine

Mamma Mia czyli oda do włoskiej kuchni

Nigdzie chyba nie okazuje się tyle szacunku matce jak we Włoszech. Italia sama w sobie jest matką naszej cywilizacji, tak, jak jej babką jest Hellada. To od Italii wszystko się zaczęło, nawet to, co przyszło tu ze wschodu, płynęło na statkach weneckich i genueńskich kupców. To matka dała spróbować nam przypraw korzennych i aromatycznych ziół, pokazała czym jest smak włoszczyzny, sera, oliwy i jak je można podawać. Kiedy podróżowałem we śnie przez słoneczne wzgórza Toskanii i Umbrii, usiane gajami oliwnymi i winnicami, czując zapach tymianku, bazylii i oliwek, wiedziałem gdzie jest Mamma mia. Z jednej strony obfita i bogata, z drugiej skromna i oszczędna. Doświadczona, ale dająca się ponieść południowemu usposobieniu... dostojna niczym Madonna z rzeźb Michelangelo, czasem zmysłowa niczym Sophia Loren.

To ona pokazała mi do czego służą pommodori kiedy ja, nie znający życia szczeniak myślałem że pomidory to takie warzywa, których plastry układa się między połówkami bułki na serze żółtym albo szynce i konsumuje na długiej przerwie. To ona pokazała mi co to fromaggi, ile jest ich rodzajów i dlaczego makaron ma być al dente. Wreszcie, kiedy w mych wczesnolicealnych czasach budowałem w swej głowie pierwsze definicje słowa vino, a było to wino jeszcze przez W, pisane patykiem, ciągnące siarką, aromatem przemysłowych drożdży i bliżej nieokreślonej owocowej brei, wtedy to, całkiem przypadkiem Ona, Mamma Italia, podała mnie, słowiańskiemu młokosowi lampkę Chianti z pękatej butelki z czarnym kogutem, czerwonego jak krew. Była to lampka wina, która stanowiła drogocenny rubin w pierścieniu dania, którego złotem było tagliatelle, doprawione czerwonym pesto z włoskimi orzechami oraz kawałkami kurczaka doprawionymi bruschettiną, której smaku nie zapomnę.

Przez lata dania, których wtedy zakosztowałem, jeszcze za liry, stanowiły dla mnie kulinarny parnas, powalając z jednej strony prostotą wykonania, z drugiej bogactwem, aromatem i zróżnicowaniem.

W czerwcu, w dziesiątą rocznicę mojego pierwszego, prawdziwego Spaghetti Bolognese i prawdziwej Pizzy w niewielkiej trattorii nad brzegiem Adriatyku, mojego pierwszego Chianti i Nebbiolo; w dziesiątą rocznicę mojego po owym Nebbiolo pijanego snu na zielonej trawie, pod drzewem na którym rosły obok siebie pomarańcze i cytryny i klnę się na wszystkie świętości których i tak nie uznaję, że nie wiem, czy był to gaj cytrynowy, czy pomarańczowy, wiem tylko, że było to koło Sorrento a na niebie tliła się różowo łuna świateł brudnego jak nieboskie stworzenie Neapolu... a kiedy rano szliśmy na wapienne klify, były wściekle białe a morze opętańczo turkusowe... Mamma Mia... W dziesiątą rocznicę mojej pierwszej podróży do Italii, składam hołd Matce, Królowej wśród kuchni świata. Nie wiem czy jest to tradycyjnie włoska receptura, jestem tu jedynie marnym owych receptur naśladowcą, bo gdzie tym pomidorom, paprykom i bakłażanom z Tesco do warzyw które rosną pod niebem Toskanii? I tylko Mascarpone było prawdziwie włoskie.

Drogi czytelniku, ku chwale Italii – Penne con bruschettina di melanzana e pepe.

Penne con bruschettina di melanzana e pepe

Penne con bruschettina di melanzana e pepe

Potrzebujesz:

  • Makaron penne (rurki karbowane cięte pod skosem),
  • Pesto genovese (zielone, w wolnym tłumaczeniu),
  • Pierś z kurczaka (jakby już nie było innego mięsa na ziemi) ewentualnie indyka,
  • Cebula, może być czerwona,
  • Czosnek,
  • Cukinia,
  • Bakłażan lub jeśli nie ma to oberżyna (Uwaga! Żart!),
  • 2-3 czerwone papryki,
  • słoik suszonych pomidorów (mogą być kupne - moje robiła mama, własnoręcznie :),
  • opakowanie Mascarpone,
  • Oliwki zielone lub czarne (wiem, znowu...),
  • Przyprawy (najprościej zioła prowansalskie, ale jakby tak choć bazylia była świeża, poczujesz różnicę, jeszcze pieprz czarny, sól i paprykę słodką),
  • Oliwa z oliwek extra virgen, tu nie ma miejsca na kompromis.

Najpierw kroisz bakłażan w plastry i prószysz solą, żeby puściły sok i nie były gorzkie. Makaron gotujesz al dente, cedzisz, wrzucasz nazad do garnka, skrapiasz oliwą i dodajesz łyżkę pesto, całość mieszasz drewnianą łyżką i przykrywasz. Rozgrzewasz patelnię i wlewasz na nią oliwę, a do oliwy wgniatasz dwa ząbki czosnku. Czas na cebulę, którą kroisz w ćwierć-talarki i wrzucasz na patelnię. Zaraz po cebuli ląduje tam pokrojona w kosteczkę pierś z kurczaka oraz siekane oliwki. Na drugiej rozgrzanej patelni z odrobiną oliwy ląduje pokrojona papryka oraz pokrojone w kosteczkę cukinia i odsączony z soku bakłażan. Smażą się, a żeby się nie przypalały dodawaj raz na jakiś czas kapkę wody. Kiedy kurczak ładnie się zarumieni zdejmujesz go z ognia, zaś kiedy składniki z drugiej patelni są już miękkie dodajesz pokrojone w paski suszone pomidory. Całość rozdrabniasz mikserem (delikatnie, nie pobrudź kuchni), następnie dodajesz Mascarpone w takiej ilości żeby powstała gęsta jednorodna masa, całość jeszcze chwilę grzejesz na małym ogniu. Kolejność podawania – Penne, na to bruschettina, na to kurczak z cebulką i oliwkami. Podawać z białym winem typu Pinot Grigio, lub jeśli ktoś ma ochotę to toskańskie Tegrino.

Łukasz Miśka
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.