Podróże małe i duże > Moje odkrycie Ameryki (Peru – Boliwia – Chile)

La Paz i Dolina Księżycowa

DesaguaderoHurtownia jajek

Do granicy z Boliwią, gdzie docieramy nad ranem. Przekraczamy ją w miasteczku o nazwie Desaguadero – to nasza pierwsza granica lądowa w Ameryce, więc jesteśmy jeszcze nieprzyzwyczajeni. Wysiadamy z autobusu i ustawiamy się w długiej kolejce. Zanim dostaniemy pieczątkę do paszportu i wsiądziemy z powrotem do autobusu, zaliczymy jeszcze cztery okienka, wypełnimy dwa druczki i zobaczymy kilka ciekawych rzeczy.

Na granicy jak to na granicy – jest szlaban i jakiś sznurek, który sugeruje, żeby nie przechodzić. Ale chyba tylko nam. Bez żadnego skrępowania przechodzą pod nim wszyscy! Od starej Indianki po człowieka z całym wózkiem... jaj. Kwitnie piękna, nieskrępowana przedsiębiorczość! Jest wszystko! Jest kantor, a nawet trzy obok siebie, więc prawie centrum finansowe! Zaraz obok jest podniebna restauracja, w której na przykrytych folią stołach można zjeść coś ciepłego, o ile ma się wystarczająco mocne nerwy lub nie jest się turystą. WOLNOŚĆ unosi się w powietrzu!

DesaguaderoDesaguadero
KantorDesaguaderoUrząd telekomunikacyjnySklep z art. żelaznymiRestauracja
La Paz

Jeszcze tylko 86 km i jesteśmy w położonej najwyżej na świecie prawie-stolicy – La Paz! Po zostawieniu rzeczy w hotelu udajemy się do centrum, by wymienić walutę i napełnić żołądki. Po drodze podziwiamy lokalny koloryt, np. półautomatyczną sygnalizację świetlną. Tak, dobrze się domyślacie, pani policjantka stoi na każdym skrzyżowaniu i przekręca taki oto wyłącznik, zmieniając światła: zielone/czerwone. Oto co się dzieje, kiedy siła robocza jest tańsza niż technologia.

Półautomatyczna sygnalizacja świetlna
Zsynchronizowana sygnalizacja świetlnaLa PazIglesia de San FranciscoPlaza San Francisco
Plaza San Francisco

Po drodze do hotelu zahaczamy o Plaza San Francisco, gdzie zaczyna się główna arteria miasta nazywana El Prado. Ciągnie się w dół bodajże aż do Plaza Universidad. Na Placu jest kościół pod wezwaniem św. Franciszka i jak zwykle olbrzymie kontrasty. Zaraz obok pięknego bogatego kościoła stoi równie piękna, ale okaleczona, bo bez okien stara kamienica. Na placu umorusane dzieci, ale bawiące się równie beztrosko jak te czyste, bogate i ładnie ubrane dzieci z Europy.

Perwersyjne zabawy dzieci na plaza San FranciscoIglesia de San FranciscoPlaza San FranciscoDzieci na plaza San FranciscoLa Paz

Mam wrażenie, że nie istnieje tu instytucja w rodzaju naszego przedszkola. Wygląda jakby dzieci cały czas były z matkami, najczęściej w chustach noszonych na plecach. Gdy są większe, często pomagają mamie w pracy w jakimś przydrożnym interesie. Raz „rozjechał” mnie widok dziewczynki, która przy głównej ulicy, wspomnianej El Prado, w spalinach i w hałasie jeżdżących autobusów odrabiała na kolanie lekcje. Zamurowało mnie, nawet nie zrobiłem zdjęcia.

La PazPani z La PazDziewczynka z La Paz
La PazUczniowie z La PazLa Paz
Escuela naval militar en La PazCerveceria czyli najważniejszy punkt w mieściePrzyszli piłkarze Boliwii

Jak widać w La Paz jest też szkoła morska. Niestety marynarze mogą ćwiczyć co najwyżej na Titicaca, bo od czasu przegranej wojny z Chile nie mają dostępu do morza.

Wracając do tej prawie-stolicy – w szkole uczono mnie, że La Paz to najwyżej położona stolica. Nie jest to do końca prawda, ponieważ konstytucyjną stolicą Boliwii jest Sucre, ale rzeczywiście to w La Paz znajdują się najważniejsze instytucje państwowe, władza ustawodawcza i wykonawcza oraz centrum finansowe i przemysłowe kraju. Jest tu też to, co najważniejsze dla rozwoju każdego cywilizowanego państwa, czyli oczywiście browar! A że piwo takie sobie to i rozwój... Boliwia czasem nazywana jest „żebrakiem na złotym tronie”, to jeden z najbiedniejszych krajów Ameryki, a jednocześnie posiadający wielkie bogactwa naturalne, np. ogromne złoża gazu!

Zdjęcie powyżej przypomniało mi jeszcze jedną zabawną ciekawostkę, otóż w La Paz jest też położony najwyżej na świecie stadion piłkarski, nie pisałbym o tym, gdyby nie to, że reprezentacja narodowa Boliwii wygrywa tu prawie każdy mecz! Gdyby zorganizować tu mundial na bank byliby mistrzami świata! Dlaczego? Uważny czytelnik na pewno się domyśli, a podawanie wszystkiego na tacy powoduje zanik tego, co między uszami.

Terminal autobusowy w La PazSanepidu nie mają, a żyją!La PazPlaza MurilloPlaza Murillo
MusicaArquitecturaSklep AGD

Na ulicy można kupić wszystko, mięso, książki, a nawet żelazko! I to już dobrze po zmroku! Najpiękniejszym miejscem jest Plaza Murillo, plac nazwany tak na cześć Pedro Domingo Murillo, przywódcy powstania niepodległościowego, który skończył powieszony przez Hiszpanów na tymże placu. W 1827 roku, dwa lata po odzyskaniu niepodległości, dla uczczenia decydującej zwycięskiej bitwy zmieniono nazwę miasta na krótkie La Paz. Wydaje mi się, że pomnik stojący w centrum placu też ma z tym jakiś związek.

La PazRomantycznie w La Paz

Wbrew temu, co się wypisuje w różnych przewodnikach, w Peru i Boliwii nie jest wcale aż tak niebezpiecznie. Chodziłem po La Paz prawie do północy i to sam! Gdy wracałem do hotelu, kilka razy zdarzyło mi się nawet niechcący wejść w jakąś zupełnie pustą i prawie ciemną uliczkę! No dobra, raz myślałem, że ktoś mnie śledzi i zaraz zabije, jak to śpiewał Kazik: miałem serce w przełyku, lecz nic mi się nie stało. Nikt mnie nie napadł, nie okradł (aparat miałem jak widać na wierzchu), a żadna Indianka w kapeluszu nie zgwałciła! Wystarczy trochę zdrowego rozsądku, który nakazuje nie zapuszczać się w niektóre miejsca. Buenas noches.

* * * * *
La PazLa PazLa PazPlaza San FranciscoLa Paz
La PazSkauci z La PazIndianka z La Paz

W mieście nie widziałem chyba ani jednego kosza, ale jest czysto, bo co krok spotyka się kogoś, kto zamiata. Pełno jest też policjantów. A propos, jak wiadomo w Boliwii jest najlepsza kokaina na świecie (w dodatku tania), ale zakupy wszyscy odradzają. Podobno co drugi dealer to przebrany policjant, a więzienia w tym kraju są słynne na całym świecie, bynajmniej nie z powodu luksusów. Na legalizację się nie zanosi, więc trzeba obejść się smakiem. Jeszcze jedno, podobno policjanci nagminnie podrzucają narkotyk przy okazji kontroli dokumentów i wymuszają łapówki w zamian za puszczenie wolno. Ale mnie nic takiego nie spotkało, więc może to kolejna plotka, którą należy włożyć między bajki.

Taczki dla LepperaLa PazCatedral Metropolitana en la Plaza MurilloPtasiekPlaza Murillo

Na placu stoi katedra, którą w maju 1988 roku odwiedził papież Jan Paweł II. Upamiętnia to tablica pamiątkowa, którą wypatrzyłem na elewacji.

PinturaLa PazPlaza MurilloPlaza Murillo
Plaza Murillo

Poza Plaza Murillo La Paz kompletnie nie przypadło mi do gustu, zestawienie sypiących się kamienic, z często brzydkimi wieżowcami nie jest tym, co chciałbym oglądać w mieście, gdzie jest tyle „naj”. A najgorsze są stare autobusy, które niesamowicie smrodzą, sprawiając, że spacer główną ulicą to koszmar. To przypomniało mi jeszcze jedną ciekawą rzecz o La Paz: to, co sprawia, że w mieście ciężko się oddycha, czyni je jednocześnie najbardziej ognioodpornym miastem świata! Straż pożarna nie ma tu wiele roboty, ponieważ ewentualne pożary gasną same! Na tej wysokości jest tak niewiele tlenu, że po prostu nie ma szans na jakiś większy ogień.

Coca museumA tu spałem
Maski w muzeumLa Paz de noche

Odwiedziłem między innym muzeum koki. Szczerze mówiąc, nie dowiedziałem się niczego ciekawego ponadto, co wiedziałem, więc nie polecam. Jak może wiecie, liście koki są w Boliwii, a także Peru i Chile całkowicie legalne, ktoś chyba próbował je zdelegalizować, ale skończyło się to niepowodzeniem. Dlaczego? Ano dlatego, że przez wieki pomagały wykorzystywać Indian! Rzucie liści koki ma wiele zalet, np. pozwala pracować wiele godzin, nawet bez pożywienia, w związku z tym rzucie koki było obowiązkowe w kopalniach srebra, gdzie biali ludzie zmuszali Indian do niewolniczej pracy. Dzięki niej wzrastała wydajność. Jej dobroczynne działanie docenił również John Pemberton – aptekarz, który na bazie liści koki i orzeszków coli wyprodukował symbol zachodniej cywilizacji: Coca-Colę. Napój ten produkowany jest do dzisiaj wg tamtej receptury, co wymaga sprowadzania z Boliwii dużej ilości liści, jednak (jeśli dobrze pamiętam) gdzieś na początku XX wieku, na fali walki z narkotykami w procesie produkcyjnym zaczęto usuwać z napoju śladowe ilości kokainy. Podobno kiedyś napój był bardzo energetyzujący, kokaina w tak małych ilościach jest równie szkodliwa co kawa, a pewnie miała podobnie zbawienne działanie co rzucie liści.

Zdążyłem odwiedzić jeszcze jedno muzeum, którego nazwy niestety nie pamiętam, były w nim maski, a także różne brutalne scenki z historii Boliwii, jak choćby ta, gdzie Hiszpanie rozrywają jakiegoś biedaka końmi. Muzea są otwarte do 18, ale ja oczywiście – szczęśliwy – nie miałem zegarka, więc już dobrze po zamknięciu wpakowałem się do kolejnego muzeum poświęconego Pedro Domingo Murillo. Trochę mnie dziwiło, że nikt mnie nie wita przy zamkniętych notabene drzwiach, ale bilet z poprzedniego muzeum uprawniał mnie do wejścia, więc zacząłem zwiedzanie, gdy nagle wyskakuje strażnik i wrzeszczy na mnie: „Salida, salida! Maniana!” No to maniana. Buenas noches.

Ten też podpadł HiszpanomLa Paz de nocheLa Paz de noche
* * * * *
Lekcja w muzeum

Kolejnego dnia kontynuowałem w miejscu, w którym tak brutalnie przerwano mi zwiedzanie. Miałem szczęście, przede mną była grupa dzieciaków, którą oprowadzał niekonwencjonalnie ubrany przewodnik. Był rewelacyjny, dzieciaki słuchały z zapartym tchem, dopytywały się o szczegóły, odpowiadały na jego pytania. Lekcja historii w najlepszym wykonaniu. Nauczyciele, uczcie się!

Jeżeli dobrze zrozumiałem, to jeśli uda się komuś wrzucić pieniążka do studni (co nie jest proste, bo trzeba stać na schodach tyłem do niej) to spełni się jego życzenie. Dziewczynka ze zdjęcia nie trafiła.

Lekcja w muzeumLekcja w muzeum
Zaklad stolarskiValle de la LunaValle de la LunaValle de la LunaValle de la Luna
Valle de la LunaValle de la LunaIndianin

Na koniec odwiedziłem dolinę księżycową (Valle de la Luna) kilka kilometrów za La Paz. Można się tam dostać taksówką za 12 Boliviano (pamiętajcie, żeby się targować, ja stargowałem z dwudziestu pięciu!), wstęp kosztuje 15 Boliviano. Widoki faktycznie nie z tej ziemi! Przy okazji poznałem sympatycznego Indianina z plemienia Aymara i kupiłem od niego flet.

Wróciłem do centrum i poszedłem na pizzę, gdzie przy jedzeniu poznałem bardzo sympatyczną Boliwijkę. Włóczenie się samemu ma jedną olbrzymią zaletę – łatwiej nawiązać kontakt z miejscowymi ludźmi, których nie odstrasza niezrozumiały język i tłum gringos.

Witold Wieszczek
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.