Powieści i opowiadania > Klementynka

Klementynka cz. 1

KlementynkaLudzie dawno już opuścili tę planetę. Nawet nie nazwałem jej Ziemią. Właściwie już nie pamiętam jak wygląda Ziemia. Tak nazywa się dziś jedynie porowaty materiał utworzony z biologicznych odpadów, który pod wpływem wilgoci pęcznieje. Można na nim zasiać trawę w przydomowym ogródku. Właściwie nikt już nie wie na jakiej planecie żyje. Miejsce, w którym mieszka, określa się nazwą miasta lub dzielnicy. Podróże na niewielkie odległości odbywają się klimatyzowanymi tunelami metra. Dalej podróżować nie ma już potrzeby. Pozostało nas niewielu. Jedynymi kobietami, jakie znamy, były nasze matki. Później przydzielono nas do służby w jednym z klasztorów. Klasztory nasze nie maja związku z żadną religią. Przypominają raczej wojsko, jakie można oglądać na starych video. Klasztorami nazwano je dla tego, gdyż nie ma tu kobiet. Chociaż podobno są gdzieś kobiety, bo ciągle obiecują nam, że zostaniemy zakwalifikowani do misji i wtedy przydzielą nam kobiety. Ale chyba nie organizuje się już misji, bo nie słyszałem, by ktoś był zakwalifikowany. Żywność jest coraz gorsza. Co prawda smakuje i pachnie tak samo, ale coraz mniej w nas siły i chęci do życia. Niektórzy chorują i łykają jakieś lekarstwa. Później idą do szpitala i już nie wracają. Właściwie nie wiemy w jakim celu żyjemy, chyba tylko dla tego, że prawo zabrania nas uśmiercić. Prawdziwe niebo widziałem tylko w dzieciństwie, a i tak było to tylko widok kłębiących się chmur przez grubą szybę spacerowego tarasu. Mimo to tego widoku nie zapomnę nigdy. Tak jak nie zapomnę twarzy mojej matki. Całe dnie spędzamy teraz wodząc palcem po pulpicie. Kiedyś miałem prawdziwą klawiaturę. Nazwałem ja Qwerty. Jej dotyk był jak dotyk bliskiej osoby. Teraz mam tylko pulpit; i choć klawiatura wygląda tak samo, zimny ekran dzieli mnie jak ta szyba od skłębionych chmur. Zawieszono nam ćwiczenia gimnastyczne. Podobno zbyt dużo zużywamy przy tym tlenu. Większość czasu spędzam więc na siedząco i coraz większą trudność sprawia mi chodzenie. Coraz mniej mam okazji spotykać się z innymi braćmi. Jedynie wymieniamy informacje przez ekran pulpitu. Czasem, gdy coś się zepsuje, przychodzi do mnie serwisant i możemy chwilę porozmawiać. Ale dotykowe pulpity rzadko się psują. Prawie nigdy.

Pewnego dnia moją monotonię przerwała wiadomość od kobiety. Przedstawiła się jako naukowiec prowadzący jakiś bardzo ważny program badawczy mający służyć odtworzeniu życia na powierzchni planety. Z początku podszedłem do tego bardzo sceptycznie. Ilu to już ludzi tłumaczyło swoje działania w ten sposób. Z drugiej strony byłem bardzo podekscytowany. Po raz pierwszy do mojej celi miała przyjść kobieta. Miała na imię Clementine i okazała się przeciwieństwem moich wyobrażeń o kobietach. Wyglądała staro chociaż nie mogła mieć więcej niż czterdzieści lat. Poruszała się na wózku i była cały czas podłączona do jakiejś aparatury monitorującej stan jej zdrowia. Rzadkie włosy ukrywała pod lnianą chustką. Pomimo to było w niej nad wyraz dużo witalności. Z pasją opowiadała mi o wszystkim oprowadzając po swoim laboratorium. Wreszcie pokazała mi właściwy obiekt swoich badań. W inkubatorze otulona watą leżała roślinka. Owalny kształt pokryty cienkimi włoskowatymi listkami. Ze środka wyrastał dużych rozmiarów czerwony kwiat. Od razu w widoku tym coś mnie zaintrygowało. Po miesiącu od pamiętnej wizyty, mój pokój wypełnił się taką samą aparaturą. Moje życie również sporo się zmieniło. Zwiększono mi limit wody i zainstalowano porządną klimatyzację. Poprawiło się również moje samopoczucie. Ale największą zmianę w moim życiu sprawiły te niepozorne rośliny. Najpierw otrzymałem ich nasiona, a właściwie sadzonki, gdyż pod cienką łupiną owocu rozwijał się jakby samodzielny organizm. Co więcej, zdawało mi się czasem, że organizm ten myślał, czuł i próbował mi coś przekazać. Później, gdy łupina pękała i opadała, odsłaniając jakby okrągłą bulwę, czułem się jakbym uczestniczył przy narodzinach. Godzinami mogłem patrzeć jak powoli obły kształt porastają drobne liście, wreszcie z jej wnętrza wynurza się wspaniały kwiat i cały proces rozpoczyna się od nowa.

Pewnego dnia odwiedziła mnie pani profesor. Była już bardzo słaba. Nie mogła już mówić. Dała mi specjalny aparat podobny do czujnika EEG, którym czasami nas badano. Z otrzymanej instrukcji, wynikało, że ten czujnik należy założyć w kilku miejscach na obwodzie rosnącej bulwy. Zrobiłem to i, ku mojemu zaskoczeniu, na ekranie natychmiast pojawił się odczyt. Oczywiście ja nie bardzo potrafiłem go zinterpretować, ale pani profesor była bardzo podekscytowana i poleciła mi regularnie dokonywać pomiarów i przesyłać do jej biura. Na koniec spojrzała na mnie jakby się chciała pożegnać, po czym gwałtownie obróciła swój wózek i wyjechała. Od tego dnia już się nie pojawiła.

Miałem szczegółowe instrukcje. Codziennie dokonywałem odczytu z aparatury i przesyłałem do laboratorium. Polubiłem tę pracę. Pomimo, że bulwa zdawała się niczego nie świadoma, fakt że mam się kim opiekować wywoływał we mnie dziwne, nieznane wcześniej uczucie. Po kilku miesiącach dowiedziałem się, że pani profesor nie żyje. Zostawiła dla mnie jednak nowe zadania. Do mojego pokoju przywieziono nowy inkubator, znacznie większy od tego, w którym znajdowała się bulwa. W inkubatorze była mała doniczka z nową roślinką wyglądem przypominająca ziarnko kawy. Jej zapach od razu skojarzył mi się z zapachem perfum, których używała pani profesor. Jednakże tamten zapach był ciężki, majestatyczny, odpowiedni dla pań w starszym wieku. Kojarzył się z pracą, jaką wykonywała i z jej pozycją, a może nawet z jej chorobą. Przypominał szpital lub aptekę. Ten był świeży, trochę infantylny, rozczulający, a za razem intrygujący i zmysłowy. Może nawet trochę wyzywający. Początkowo był ledwie wyczuwalny. Tłumaczyłem sobie, że jest raczej imaginacją i wynika z moich skojarzeń z osobą, która wyrwała mnie z letargu, nadała mojemu życiu nowy sens. Zorientowałem się jednak, że zapach pochodzi od tej małej roślinki i jest coraz bardziej wyczuwalny. Muszę przyznać. Coś mnie intrygowało w tej dziwnej roślince. Zacząłem bezwiednie do niej mówić jak by była osobą.

Poprzednią roślinę wywieziono z powrotem do laboratorium. Trochę mi było przykro, że muszę się z nią rozstać. Z drugiej strony, jakby straciłem do niej serce. Nowa podopieczna zajęła mój umysł bez reszty. Zostawiono mi jednak starą aparaturę pomiarową, która trochę nie pasowała do nowej roli. Zgodnie z instrukcją przykleiłem czujniki do szyby inkubatora, pozostawiając całe urządzenie włączone. Początkowo nie było żadnych odczytów, no może z wyjątkiem kolorowych nieregularnych plam w oknie oznaczającej nastrój. Uznałem to z początku za błąd, gdyż odzwierciedlał on mój nastrój w danym dniu i pojawiał się zawsze, gdy znajdowałem się w pobliżu inkubatora. Zauważyłem jednak jakąś dziwną więź emocjonalną. Jak by roślina wabiła mnie swoim zapachem i wpływała na mój nastrój. Raz był to nastrój pogodny, nastrój zabawy, innym razem jakiś niepokój, który zmuszał mnie do intensywnych zabiegów lub przynajmniej do przebywania w pobliżu rośliny. Pomyślałem sobie, że tak ja niemowlę skupia na sobie całą uwagę otoczenia. Specjalnie mnie to nie dziwiło. Już w poprzednim doświadczeniu z bulwą przekonałem się, że rośliny mają różne nastroje, ale ta jakby miała świadomość i celowość działania.

Postanowiłem to wykorzystać. W atmosferze beztroskiej zabawy podsuwałem jej różne proste zadania. Z początku współpraca szła nam bardzo sprawnie. Codziennie Klementynka zdobywała nową umiejętność. Ja również uczyłem się rozpoznawać jej nastroje. Bardzo szybko nauczyła się sterować kolorami na ekranie. Nie wiem jak ona to robiła, ale odniosłem wrażenie, że Klementynka nie ma żadnych problemów ze zrozumieniem mnie.

Po kilku miesiącach Klementynka znacznie podrosła. Ponadto wokół jej korpusu wyrosły wciąż nowe białe płatki, które później zmieniały kolor na fioletowy. Zauważyłem również że Klementynka zaczęła się mnie wstydzić tuląc swoje płatki zawsze gdy wchodziłem do laboratorium. Zaczęła być krnąbrna i nie zawsze miała ochotę odpowiadać na moje pytania.

Tomasz Drath
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.