Podróże małe i duże > Gruzja – Armenia – Górski Karabach 2014–2015

Istisu, Wank, Askeran i Tigranakert (Górski Karabach)

Istisu – Dadiwank

Czarna wołga (Górski Karabach)Nasza wycieczka po Arcachu zaczęła się punktualnie o szóstej rano. Ze Stepanakertu wyruszaliśmy, gdy było jeszcze ciemno. Nasz plan przewidywał, iż najpierw pojedziemy do najbardziej oddalonego punktu i później będziemy się stopniowo wracać, odwiedzając pozostałe miejsca. Wg naszej subiektywnej opinii jedną z największych atrakcji Górskiego Karabachu jest gorące źródło „Zuar” znajdujące się w miejscowości Istisu. Jest to azerska nazwa oznaczająca dosłownie „Gorąca Woda”. Po wojnie o Górski Karabach miasto weszło pod kontrolę Ormian i od tego momentu nosi nazwę Dżermadżur. Ja jednak wolę tę pierwszą nazwę. W jego najbliższej okolicy znajduje się ponad 30 źródeł termalnych pomocnych w schorzeniach gastrycznych i reumatycznych. W czasach radzieckich istniało w mieście słynne uzdrowisko, ale po wojnie okolica stała się praktycznie bezludna. Z tego, co się orientowaliśmy, wcześniej, aby tam dojechać, potrzebne było auto terenowe, ale nasz kierowca stwierdził, że jego wołga da radę.

Pierwszy postój był wkrótce po opuszczeniu miasta, na stacji tankowania gazu. Obowiązkowo musieliśmy wyjść z samochodu podczas tej czynności, która w Karabachu trwa ponad dwadzieścia minut. Gaz dostarczany jest skomplikowanym systemem rur, które ciągną się całymi kilometrami. Pracownik stacji przez chwilę mocował się z zaworem gazu w wołdze, używając dwóch różnych kluczy. Na wszelki wypadek odeszliśmy ponad sto metrów – jakby dupło, to tylko raz. Na szczęście tym razem nikt nie palił papierosów, choć wokół petów nie brakowało. Nie wiem, ile nasza wołga spalała na 100 kilometrów, ale podczas wycieczki tankowaliśmy w ten sposób trzy razy.

W drodze do Istisu (Górski Karabach)Pamiątka po wojnie (Górski Karabach)W drodze do Istisu (Górski Karabach)W drodze do Istisu. (Górski Karabach)

Kilka kolejnych postojów było podyktowanych względami krajobrazowymi. Widoki bowiem z każdym kilometrem stawały się coraz piękniejsze. Zwłaszcza gdy wjechaliśmy w doliny otoczone pięknymi górami, które przypominały nieco nasze Pieniny. Nie brakowało również pamiątek po ostatniej wojnie – było na przykład podwozie czołgu czy jakiegoś transportera, wokół którego zobaczyliśmy tablice pamiątkowe.

Kilkanaście kilometrów przed celem wjechaliśmy to tunelu wydrążonego w górze. Niby nic ciekawego, ale był on zupełnie nieoświetlony, zupełnie surowy (zero asfaltu) i na tyle wąski, że dwa auta nie miałyby gdzie się minąć. Całe szczęście, że nie był długi i nic nie pędziło z naprzeciwka.

Gejzer w Istisu (Górski Karabach)Gejzer w Istisu (Górski Karabach)Gejzer w Istisu (Górski Karabach)

Teren wokół źródła termalnego był zadbany i posiadał kilka przebieralni. Była też tabliczka informacyjna mówiąca, jakie minerały zawiera ta woda i jaki ma wpływ na zdrowie. Niecka z wodą ma około 120 centymetrów głębokości i przypomina bulgoczące jakuzzi. Nie znam jej dokładnej temperatury, ale musiało to być sporo powyżej 50 stopni, gdyż nie udało się mi w niej wytrzymać dłużej niż 30 sekund. Oczywiście miejscowi siedzieli zanurzeni po szyję i się ze mnie napier.... Jeden nawet skakał tam na bombę i zachęcał mnie do tego samego. Nie wiem, może w zimie byłoby tam przyjemnie się zanurzyć, ale tego dnia był piękny słoneczny wrześniowy dzień – za ciepło na kąpiel we wrzątku. Żona wytrzymała nieco dłużej w wodzie, ale też bała się zanurzyć. Woda bogata w związki chemiczne wylewająca się ze swojego naturalnego baseniku stworzyła przez wieki wspaniałe kolory i kształty, które ją otaczają ze wszystkich stron.

Spływająca woda trafia do niewielkiego zagłębienia o piaszczystym podłożu, w którym można już bez większych problemów sobie poleżeć. Tu temperatura jest przyjemna i zachęcająca do odpoczynku. Z tego miejsca woda płynie wzdłuż skały kilka metrów i wpada do górskiej rzeki, która dla odmiany jest lodowata.

Monastyr Dadivank (Górski Karabach)Monastyr Dadivank (Górski Karabach)

Ciapraliśmy się tam jak dzieci około dwóch godzin. Niby nic, a tyle radochy. W końcu trzeba było jednak ruszać dalej. Kolejną atrakcją na naszej trasie był okazały Monastyr Dadiwank. Położony na wzgórzu otoczony lasami i górami robi niesamowite wrażenie. Został zbudowany pomiędzy IX a XII wiekiem. W XII wieku monastyr był rezydencją biskupa, a kompleks sukcesywnie rozbudowywano. Poza zabytkowymi kościołami, w zachodniej części kompleksu znajduje się piękna dzwonnica, wewnątrz której umieszczono ozdobny chaczkar. Czas i wojny nie oszczędziły monastyru, który był rabowany przez Persów, Arabów i Turków. Ostatecznego dzieła zniszczenia dokonali Azerowie podczas wojny w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Od 2004 roku dzięki funduszom Ormiańskiego filantropa rozpoczęła się odbudowa zabytku.

Monastyr Dadivank (Górski Karabach)Monastyr Dadivank (Górski Karabach)Monastyr Dadivank (Górski Karabach)Chaczkary w Dadivanku (Górski Karabach)

Wank – Gandzasar

Kolejnym celem był Monastyr Gandzasar. Znajduje się on nieopodal miejscowości Wank. Jest to najważniejszy i najcenniejszy monastyr w całym Arcachu.

Monastyr Gandzasar (Górski Karabach)Monastyr Gandzasar (Górski Karabach)Monastyr Gandzasar (Górski Karabach)Monastyr Gandzasar (Górski Karabach)Monastyr Gandzasar (Górski Karabach)Monastyr Gandzasar (Górski Karabach)

Klasztor powstawał bardzo długo, bo od X do XIII wieku i najprawdopodobniej jego bazą były pogańskie świątynie. Pierwszy raz wspomniano o nim w X wieku. Budowa katedry pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela rozpoczęła się w 1216 roku. Za czasów Albanii Kaukaskiej nazywano go „stróżem granicy albańskiej”, by w końcu stał się główna katedrą w całym państwie. W latach 1406–1816 Gandzasar był siedzibą Katolikosów. Klasztor wielokrotnie miał być miejscem cudów. W czasie wojny azerskie pociski wystrzeliwane w kierunku katedry nagle zaczęły zmieniać tor lotu i ani jeden nie trafił w cel. Kto wie, może działo się tak za sprawą relikwii św. Zachariasza – ojca Jana Chrzciciela, która znajduje się w monastyrze.

Monastyr Gandzasar (Górski Karabach)Monastyr Gandzasar (Górski Karabach)Monastyr Gandzasar (Górski Karabach)

Wracając z Monastyru, zatrzymaliśmy się na chwilę we wspomnianej wcześniej miejscowości Wank. Miasteczko jest niewielkie i bardzo fajnie się je ogląda. Posiada kilka kiczowatych ale zabawnych miejsc w stylu estetyki cygańskiej. Tak więc znajduje się tu niewielka jaskinia, którą przerobiono na lwią paszczę (w dodatku ryczącą niemiłosiernie), hotel Eklektyka w kształcie statku (miejscowi mówią, że to Tytanik), ogrodzenia domostw zrobione z azerskich tablic rejestracyjnych, itd. Mydło, powidło, ale fajne. Początkowo myślałem, że w tym miejscu zjemy obiad i wrócimy do Stepanakertu. Jednak szef zaproponował, że pokaże nam więcej interesujących miejsc, bo dosyć sprawnie się wyrobiliśmy i nie było jeszcze tak późno. Bardzo nam to odpowiadało, Niemcom nieco mniej, ale to już ich problem. Kupiliśmy więc w pobliskim sklepiku jakieś kiełbaski i chlebek i ruszyliśmy dalej.

Wioska Wank (Górski Karabach)Wioska Wank (Górski Karabach)5 Wioska Wank (Górski Karabach)

Twierdza w Askeranie

Pierwszym bonusowym celem była twierdza w Askeranie, znajdująca się niedaleko Stepanakertu. Po drodze mija się lotnisko, z którego jednak nie latają żadne samoloty, gdyż Azerowie zagrozili, że zestrzelą wszystko, co będzie próbowało wlecieć do Arcachu. W jego okolicy rozegrała się jedna z większych tragedii podczas ostatniej wojny. W lutym 1992 roku w pobliżu miasta Chodżały miała miejsce masakra, w której to Ormianie, przy współudziale rosyjskiego wojska, zamordowali 613 Azerów. Kierowca nam o tym oczywiście nie wspomniał. Od niego dowiedzieliśmy się o wielu innych okropieństwach, których dopuszczali się Azerowie na Ormianach.

Askeran (Górski Karabach)Twierdza w Askeranie (Górski Karabach)

Twierdza w Askeranie powstała w średniowieczu. Obecny kształt nadał jej chan karabaski Panah Ali w XVIII wieku. Grubość murów dochodzi do dwóch metrów a wysokość do dziewięciu. Powstała, by chronić Szuszę przed wrogimi najazdami. W 2008 roku twierdza została odnowiona.

Podobno kilka dni wcześniej ktoś zginął w wyniku wybuchu miny na przeciwległym końcu twierdzy, ale czy to prawda tego nie wiem.

Twierdza w Askeranie (Górski Karabach)Twierdza w Askeranie (Górski Karabach)

Zamek w Tigranakercie

Kolejnym i ostatnim na dzisiaj celem był zamek w Tigranakercie. Aby tam dojechać, należało minąć Agdam. Oczywiście korzystając z okazji, że byliśmy już tak blisko – ruiny miasta były widoczne jak na dłoni – chcieliśmy tam podjechać. Niestety kierowca stwierdził, że to niemożliwe, bo wojsko, bo policja i on nie chce do paki, generalnie jakiś nerwowy i emocjonalny się zrobił. Im bliżej do Tigranakertu tym szybciej mówił i było widać, że te miejsca wywołują w nim ogromne emocje. Pokazał nam, gdzie znajdują się Ormiańscy snajperzy oraz ruiny mostu trzy kilometry za Tiranakertem, który został wysadzony przez Azerów. Wielu Ormian tam zginęło.

Okolice Agdamu (Górski Karabach)Zniszczony most w Tigranakercie (Górski Karabach)

Tigranakert słynie z odkrytych tam pozostałości miasta założonego w I wieku przez Tigrana Wielkiego – króla Armenii. Niestety nie mięliśmy już dość czasu na dokładne obejrzenie wykopalisk. Zwiedziliśmy za to zamek zbudowany w późnym średniowieczu, w którym zgromadzono znaleziska archeologiczne. Z murów mięliśmy niezłą panoramę okolicy. Z jednej strony góry Karabachu z drugiej płaski teren ciągnący się aż po horyzont w głąb Azerbejdżanu. Okolica całkowicie zdewastowana i wiejąca grozą.

Zamek - muzeum w Tigranakercie (Górski Karabach)Zamek - muzeum w Tigranakercie (Górski Karabach)Zamek - muzeum w Tigranakercie (Górski Karabach)Ruiny średniowieczej bazyliki (Górski Karabach)

Z Tigranakertu pojechaliśmy już prosto do naszego lokum. Po drodze kierowca zapraszał nas ponownie na kolację. Tym razem miała być ryba, kupiona u jednego z lokalnych hodowców. Jednak obawiałem się, że tym razem już nie podołam finansowo temu zaproszeniu i grzecznie się wykręciliśmy.

Stepanakert w dniu Niepodległości (Górski Karabach)

Po dotarciu na miejsce szybko się ogarnęliśmy i poszliśmy na kolację do pobliskiej knajpki. Później wraz z całym miastem i pewnie połową Arcachu udaliśmy się na koncert. Na placu zgromadziło się już mnóstwo osób. Na każdym kroku stragany, dmuchane zabawki, całkowity jarmark. Postanowiliśmy podejść blisko sceny, żeby nic nie przesłaniało nam widoku. Impreza trwała ponad dwie godziny i zakończyła się pokazem sztucznych ogni. Przez scenę przewinęli się najróżniejsi artyści, którzy za każdym razem wzbudzali entuzjazm tłumu. Pewnie to były same gwiazdy, ale u nas zupełnie nieznane. Śpiewali jednak naprawdę fajne kawałki. Zajebiste były tez występy zespołów tanecznych, które prezentowały tradycyjne tańce i pieśni ormiańskie.

Po koncercie na wpół głusi wróciliśmy do naszego hostelu. Po drodze kupiliśmy nasze ulubione wino z granatów – o wiele lepsze niż z winogron. Z szefem umówiliśmy się na poranną podwózkę na dworzec, więc już nie rozrabialiśmy zbytnio i około pierwszej poszliśmy spać.

Dariusz Maryan
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.