Jeśli dobrze pamiętam, wstaliśmy o 4 rano, tak żeby jeszcze przed świtem dojechać na gejzery, które najlepiej oglądać o wschodzie słońca. Potem pojechaliśmy na śniadanie. Zanim nasza bezzębna Indianka przygotowała posiłek, można było się wykąpać w gorących źródłach, co widać na zdjęciach. Nadal jesteśmy wysoko na pustyni, więc w nocy jest bardzo zimno, już kawałek od basenu zaczyna się na ziemi lód.
Zbliżamy się do chilijskiej granicy. Po drodze mijamy jeszcze piękne, bardzo malownicze laguny, które głębokim błękitem kontrastują z czerwienią spalonej pustyni. Obok możecie zobaczyć zdjęcia chyba najsłynniejszej – laguny Verde, czyli zielonej. Spotykamy tu słynnego misia globtrotera, który akurat w tym czasie również zawędrował w te strony. Był bardzo miły i nawet zgodził się pozować do zdjęć.
No i nadszedł czas rozstania z naszymi Amerykankami, one wracają do Uyuni, a my czekamy na autobus, który poniesie nas w kierunku Chile, do małego miasteczka na pustyni – San Pedro de Atacama.
Ledwie przekroczyliśmy granice, a zaczęła się droga asfaltowa! Co tu dużo gadać, B Ł O G O Ś Ć! Słowo skauta, że nigdy, ale to nigdy więcej nie będę narzekał na polskie drogi, może nie są tak dobre, jak drogi w Chile, ale są! W Boliwii dróg asfaltowych praktycznie nie ma!
Bardzo szybko dojechaliśmy na miejsce naszego noclegu i wypuściliśmy się na miasto. Na zdjęciu obok widać najstarszy dom w miasteczku, wybudowany w 1520 r. Mieszkał w nim pierwszy królewski gubernator Chile – Pedro de Valdivia. Buenas Noches.
O piętnastej idziemy do biura podróży, w którym dzień wcześniej wykupiliśmy wycieczkę do Valle de la Luna. Przed biurem spotyka nas miła niespodzianka w postaci zapierającej dech w piersiach przewodniczki. Idziemy za nią jak zahipnotyzowani!
Zanim pojedziemy oglądać zachód słońca, robimy sobie półgodzinny spacer w tych niepowtarzalnych okolicznościach przyrody, a nawet zwiedzamy jeszcze jedną małą jaskinię.
Pustynia Atacama to jedno z najsuchszych miejsc na Ziemi! Nasza przewodniczka twierdzi, że są tutaj miejsca, w których od czasu kiedy prowadzi się takie badania, nie zanotowano jeszcze nigdy żadnych opadów! Trzeba przyznać, że okolica robi duże wrażenie. Przewodniczka też. Z blisko godzinnej rozmowy o Atacamie zapamiętałem tylko tyle, że Ana Maria miała kiedyś chłopaka Czecha.
Czuję się tak, jakbym był na innej planecie, a wrażenie to spotęguje się jeszcze bardziej o zachodzie słońca. Tyle że moim zdaniem nazwa jest nieadekwatna, inaczej wyobrażam sobie krajobraz księżycowy, raczej bym nazwał to miejsce Marsjańską Doliną.