Państwo, polityka, społeczeństwo...

Fundacja Bios Amigos – Rozmowa z Gabrielą Jarzębowską

Gabriela JarzębowskaFundacja Bios Amigos zajmuje się upowszechnianiem myślenia ekologicznego, opartego na kooperacji, współpracy i szacunku, także wobec innych gatunków. Powstała prawie półtora roku temu w Łodzi i już ma na swoim koncie wiele ciekawych inicjatyw. O życiu w zgodzie z naturą i ze samym sobą rozmawiam z założycielką i prezeską Fundacji Bios Amigos Gabrielą Jarzębowską.

Kamila Zygmunt: Najpierw narodził się pomysł. Pamiętasz tę chwilę? Jak wyglądały początki Bios Amigos?

Gabriela Jarzębowska: Tutaj chyba powinnam przedstawić jakiś mit założycielski, ale niestety nic takiego nie przychodzi mi do głowy. To nie było nagłe objawienie, a raczej pewna konsekwencja moich zainteresowań, które ewoluowały w ciągu wielu lat. Angażowałam się w różne inicjatywy, w projekty organizacji pozarządowych, działałam też w łódzkiej kooperatywie spożywczej. Jednak współpracując z już istniejącymi bytami, zawsze trzeba iść na pewne kompromisy, dostosowywać swoje pomysły i specyfikę działania do profilu organizacji. Mniej więcej dwa lata temu zaczęło więc we mnie dojrzewać myślenie, żeby założyć coś własnego, abym mogła pracować także z ludźmi, ale zarazem na własną rękę.

K. Z.: Czułaś, że brakuje czegoś takiego w łódzkim środowisku?

G. J.: Trochę tak. Generalnie uważam, że łódzkie środowisko jest bardzo mocne, jeżeli chodzi o organizacje pozarządowe. Jest tutaj wielu ludzi, którzy działają oddolnie, którzy coś robią, animują łódzką scenę społeczną, artystyczną, kulturalną. Natomiast faktycznie mam wrażenie, że brakowało takiej organizacji, która zbudowałaby most między organizacjami ekologicznymi, prozwierzęcymi, a inicjatywami bardziej zaawansowanymi, badawczymi. To, czym się zajmujemy, mocno wyrasta z pewnych tendencji we współczesnej filozofii, które nie zawsze są wystarczająco rozpoznane i wykorzystywane w praktyce organizacji ekologicznych i prozwierzęcych. Ekologia wielu osobom kojarzy się z wyłączaniem światła czy segregacją śmieci. Natomiast dla mnie ekologia jest czymś więcej – jest filozofią życia. I nie mam tu na myśli sentymentalnych teorii zewu natury, ale bardzo konkretną zmianę paradygmatu, zmianę sposobu myślenia o tym, kim jest człowiek i jak powinny wyglądać jego/jej relacje z resztą świata. Te tendencje, które są już rozpoznawane w świecie nauki, zwłaszcza humanistyki, dla większości tzw. zwykłych ludzi są czarną magią. Chcemy pracować nad zmianą takiego stanu rzeczy.

K. Z.: Jak Twoim zdaniem powinien wyglądać kontakt między człowiekiem a innymi organizmami?

G. J.: Nie ma jednego rozwiązania. Sytuacja idealna zakładałaby, że w ogóle nie istniałaby przemoc na świecie. Wilk nie zjadałby owcy, a lew zebry, ale wiadomo, że jest to niemożliwe. Na marginesie ruchu prozwierzęcego pojawiają się wprawdzie takie radykalne pomysły, że drapieżniki powinno się eksterminować. Myślę, że jest to trochę droga donikąd. Powinniśmy myśleć nie tyle o stworzeniu raju na ziemi, ile o działaniach w kontekście, prowadzonych żywym organizmie, jakim jest społeczeństwo, na działaniach, które by trochę przesunęłyby środek ciężkości z potrzeb człowieka na potrzeby nie-ludzi. Nie chodzi o to, żeby teraz uznać, że potrzeby człowieka nie są ważne, ale żeby uznać, że one nie są jedyne. Np. jeżeli projektujemy miasto albo budynek, jeżeli go modernizujemy czy w ogóle tworzymy jakąś nową przestrzeń, to możemy też wziąć pod uwagę, że mieszkają tam ptaki, owady, inne zwierzęta, że jest to tak naprawdę cały ekosystem. W tym momencie zakładamy, że ta przyroda nie jest czymś, z czym należy się zmagać, nie jest elementem brudnym, niepotrzebnym, który nam przeszkadza w budowie sterylnego, szklanego miasta, ale czymś, z czym możemy i powinniśmy współpracować, kooperować, negocjować. Zawsze znajdują się elementy konfliktowe, „trudne” gatunki, jak np. szczury, których interesy wchodzą w konflikt z człowiekiem i to są sytuacje faktycznie problematyczne. Ale większość gatunków może współistnieć z człowiekiem w pokojowy sposób, tylko wymaga to odrobiny dobrej woli ze strony ludzi i uznania, że nie-ludzie są podmiotami, których interesy warto wziąć pod uwagę.

K. Z.: Jakie tendencje obserwujesz w społeczeństwie? Coś zmienia się na lepsze? Uważasz, że teraz ludzie są bardziej świadomi, starają się mniej krzywdzić inne gatunki? Czy może nadal są egoistami?

G. J.: Na pewno jesteśmy egoistyczni. Wszyscy. I nie mam co do tego wątpliwości. Ale zarazem jestem ostrożną optymistką. Wierzę w to, że powoli, krętą i wyboistą drogą, zmierzamy jako ludzkość w lepszym kierunku. Przypomnijmy sobie, że w średniowieczu publiczne palenie kotów było taką samą frajdą, jak dzisiaj występy estradowe kabaretów – ludzie przychodzili, oglądali i był „fun”. Teraz taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia, większość osób, nawet tych niebędących wielkimi miłośnikami zwierząt, uznałoby to za barbarzyństwo. Obecnie w kulturze zachodniej mamy do czynienia nie tyle z bezpośrednim okrucieństwem, ile z większą dozą hipokryzji. Cierpienie zwierząt – zwłaszcza laboratoryjnych i rzeźnych – zostało całkowicie zmarginalizowane. O tym się nie mówi, o tym się nie myśli. Dawniej każdy co najmniej raz lub nawet wiele razy w życiu widział zarzynane zwierzę. To było naturalne i człowiek przyzwyczajał się, że takie zjawisko istnieje w przyrodzie. Natomiast współcześnie mamy do czynienia z paradoksem: ludzie jedzą coraz więcej mięsa, ale są odseparowani sensorycznie i mentalnie od cierpienia zwierząt. Wydaje mi się jednak, że idzie ku lepszemu. Przykład pierwszy z brzegu – kwestia jajek od kur z chowu klatkowego. W ostatnich latach odbywała się intensywna kampania przekonująca konsumentów, żeby ich nie kupować. Mam wrażenie, że wiele osób (nawet takich, które jedzą mięso i nie są zaangażowane w ruch prozwierzęcy) zaczęło zwracać na to uwagę. Zauważyłam też tendencję, że część osób jedzących zwierzęta stara się zwiększać ilość produktów roślinnych w diecie albo wybierać mięso z chowu ekologicznego, gdzie zwierzęta prawdopodobnie mniej cierpiały i mogły dłużej pożyć. Bardzo ciekawa była też dyskusja dotycząca uboju rytualnego. Wiele osób się w nią zaangażowało i to w sposób bardzo emocjonalny (już nie wnikając w to, czy hipokryzją jest, że uważamy ubój rytualny za zły, a „normalny” za dobry). Podsumowując, myślę, że na poziomie świadomości powoli, powoli zmierzamy w dobrą stronę.

K. Z.: Co, Twoim zdaniem, należy jeszcze zmienić w myśleniu społeczeństwa, w myśleniu Polaków, żeby szacunek wobec zwierząt był widoczny i przynosił efekt?

G. J.: Problem jest głębszy niż tylko szacunek dla zwierząt i wąsko rozumiana ekologia. Żyjemy w czasach nieograniczonej konsumpcji i pobłażania sobie. Z jednej strony bycie „eko” stało się modne, zwłaszcza wśród przedstawicieli i przedstawicielek wielkomiejskiej klasy średniej. Z drugiej – bardzo źle jest widziane odmawianie sobie czegokolwiek. Żyjemy w czasach hiperprzyjemności. W czasach, w których kolekcjonowanie przyjemnych doznań powinno być naturalnym celem człowieka chcącego „żyć pełnią życia”, do czego namawiają nas wszechwiedzący spece od „samorozwoju”. Tymczasem świadome życie czasami zmusza nas do tego, żeby odrobinę powściągnąć nasze zapędy. Zaznaczam, że nie chodzi mi o ascezę. Wielu ludzi myśli, że wegetarianizm albo, ogólnie, życie w szacunku do świata wymaga strasznych wyrzeczeń. Tak nie jest. Jako fundacja staramy się udowadniać, że można żyć świadomie i prawdziwie ekologicznie, a zarazem cieszyć się życiem, mieć z niego prawdziwą radość. Jednak nie oszukujmy się – czasem trzeba sobie czegoś odmówić, np. mięsa z hodowli przemysłowej, więc dla osoby, która bardzo je lubi, może to stanowić wyzwanie. To samo dotyczy innych przyjaznych środowisku zachowań. Wygodniej jest jeździć samochodem niż tłoczyć się w tramwaju, więc ludzie wybierają samochód. Wygoda, przyjemność, niekończąca się zabawa – to rozpoznawalne klisze kultury konsumpcyjnej, w której żyjemy. Namawia się nas, żebyśmy pogrążali się w ekstatycznych przyjemnościach, bo ktoś na tym zarabia. I to dużo. To nie jest teoria spiskowa – tak po prostu działa współczesny, globalny kapitalizm. To już nie jest totalitarny system, który przystawia ci lufę do czoła. Ten system robi ci dobrze. I kusi cię, żebyś chciała jeszcze więcej. Tak zwanych kosztów zewnętrznych – wypalenia zawodowego, frustracji, depresji, zatrucia środowiska, cierpienia zwierząt, wyzysku niewolników w krajach globalnego Południa – tego nikt nie liczy.

Ale z drugiej strony po ostatnim kryzysie można obserwować wzrost tendencji wyłamujących się z tego dyktatu konsumpcji – alternatywne formy ekonomii, kooperatywy, ruch slow, który jest coraz bardziej popularny. Mam wrażenie, że w ostatnich latach zmiany w dobrą stronę przyspieszyły. Zarabianie po to, żeby konsumować i żeby znowu zarabiać, taki kołowrót – wielu ludzi zaczyna podawać w wątpliwość, czy to faktycznie najfajniejszy pomysł na siebie. Bez takiej głębszej refleksji trudno mówić o świadomym życiu, bo wtedy będzie ono tylko wyrazem mody. A każda moda, jak wszyscy wiemy, wcześniej czy później mija.

K. Z.: Jak reagują Twoi znajomi, kiedy opowiadasz im o tym, czym zajmuje się Bios Amigos?

G. J.: Wielu moich znajomych to osoby zaangażowane w różne inicjatywy ekologiczne i prozwierzęce lub takie, które są na to otwarte. Innym trzeba tłumaczyć, co robię i dlaczego, ale nie spotykam się z nienawiścią, przynajmniej nie bezpośrednio. Kiedy tłumaczę, czym się fundacja zajmuje i uzasadniam swoje stanowisko, raczej spotykam się z życzliwym zainteresowaniem. Nawet wśród osób, które nie podzielają naszych poglądów, większość uważa, że jest to coś oryginalnego, ciekawego i potrzebnego.

K. Z.: Czy spotkałaś się z przejawami agresji ze strony ludzi? Zdarzyło się, że ktoś nazwał Was eko-świrami?

G. J.: Niewykluczone, że za plecami tak, w bezpośrednim kontakcie nie miałam takich doświadczeń. Ale być może to wynika też z tego, że my nie angażujemy się w takie akcje bezpośrednie jak Viva! czy Otwarte Klatki, które dokumentują warunki na fermach futrzarskich, na targach koni czy bydła. Taka praca jest bardzo ważna, ale też niewdzięczna, bo wymaga zderzenia się z ludźmi niekoniecznie wrażliwymi, o ciasnych poglądach i dużym poziomie agresji. My pracujemy bardziej na tyłach, to znaczy staramy się wprowadzać nowy sposób myślenia, ale bardzo delikatnie i nienachalnie. Promujemy wegetarianizm poprzez organizację warsztatów kulinarnych, żeby pokazać, że kuchnia roślinna może być smaczna i zdrowa. Nawet jeżeli ktoś nie odstawi całkowicie mięsa, to może zredukuje jego ilość na korzyść produktów roślinnych. Organizujemy też inne spotkania i warsztaty związane z promowaniem pozytywnej zmiany, ale robimy to w „miękki” sposób, żeby nie zrażać do siebie ludzi, którym bardziej odważny sposób myślenia może kojarzyć się z radykalizmem. Dla mnie bardzo ważnym elementem naszych działań jest profil Bios Amigos na Facebooku. Tam staramy się umieszczać ciekawe, pozytywne informacje dotyczące relacji między człowiekiem a innymi gatunkami. Liczymy na to, że przez nasze różnorodne działania dotrzemy do ludzi, którzy nigdy nie polubiliby fan page’a organizacji typowo prozwierzęcej ze względu na publikowane tam drastyczne treści. My nie wrzucamy na Facebooka zdjęć z rzeźni. Nie chcemy, żeby odbiorcy czuli się jak przed plutonem egzekucyjnym: „Jesteś mordercą, bo zjadasz mięso!”. Trudno jest mi sobie wyobrazić, żeby w taki sposób można było kogoś przekonać do wegetarianizmu.

K. Z.: To znaczy, że Fundacja Bios Amigos stawia głównie na edukację i delikatne uświadamianie ludzi?

G. J.: Edukację – tak, i to rozumianą szeroko. Nie zajmujemy się edukacją ekologiczną w szkołach, stawiamy na budowanie świadomości osób dorosłych – poprzez warsztaty i spotkania, stronę internetową, gdzie zamieszczamy wywiady z ciekawymi ludźmi, oraz wspomniany już profil na Facebooku. Organizujemy też zajęcia dla studentów wzornictwa na łódzkiej ASP z projektowania międzygatunkowej przestrzeni miejskiej. Jest to wiele drobnych, subtelnych działań dywersyjnych, bardziej działania na tyłach niż frontalny atak.

K. Z.: Kim, Twoim zdaniem, mogliby się inspirować ludzi, którzy chcieliby zacząć świadome życie?

G. J.: Przychodzą mi do głowy bohaterki dwóch powieści. „Żywoty zwierząt” Coetzeego z postacią Elizabeth Costello, która jest osobą świadomą bolesnych relacji między ludźmi a zwierzętami i bardzo to przeżywa. Jednocześnie jest to genialnie ujęte w sposób literacki. Druga taka powieść to „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olgi Tokarczuk. Jest to kryminał opowiadany przez miłośniczkę zwierząt, taką stereotypową „starą wariatkę”. Książka ta wzbudziła dużą dyskusję na temat etyczności polowań, a jednocześnie jest świetnym, trzymającym w napięciu kryminałem. Nie wiem, czy są to osoby, którymi warto się inspirować, ale są to dobre tropy literackie.

K. Z.: A coś z literatury naukowej?

G. J.: Proponuję zacząć nie tyle od literatury naukowej, co popularnonaukowej. Znamienne, że niewiele książek o takiej tematyce przetłumaczono na język polski. Jedną z nielicznych ważnych publikacji wydanych także po polsku jest „Wyzwolenie zwierząt” Petera Singera. Singer, wbrew pozorom, nie jest teoretykiem radykalnym. Jest zwolennikiem wyzwolenia zwierząt, ale też utylitarystą – mierzy konsekwencje działań, i, w przeciwieństwie do zwolenników idei praw zwierząt, uważa, że zabicie zwierzęcia nie zawsze jest złe. On to bardzo niuansuje. Książka jest napisana w lekki, ciekawy sposób, a jednocześnie stanowi wyzwanie intelektualne dla osób, które lubią filozofię i różne ciekawe tropy współczesnej humanistyki.

Druga książka, którą mogłabym polecić osobom zainteresowanym świadomą konsumpcją, to „Jeść przyzwoicie” autorstwa Karen Duve. Autorka przeprowadza na sobie eksperyment polegający na tym, że co kilka miesięcy coraz bardziej radykalizuje swoją dietę. Najpierw zmniejsza ilość spożywanego mięsa, później przechodzi kolejno na wegetarianizm i weganizm, a na końcu na frutarianizm. Cały ten proces opisuje błyskotliwie i z dużym poczuciem humoru. Na początku bardzo sceptyczna i wyśmiewająca się z radykałów zaczyna poddawać refleksji swoje dotychczasowe przyzwyczajenia żywieniowe. Nie przyjmuje skrajnych poglądów, ale pod wpływem kilkumiesięcznej podróży staje się bardziej świadoma swoich wyborów konsumenckich

K. Z.: Skoro już jesteśmy przy literaturze „na dobry początek”, to jakie nawyki warto wprowadzić na dobry początek swojego świadomego życia?

G. J.: Na dobry początek nie stawiałabym sobie zbyt wysokich celów. Ja przechodziłam na wegetarianizm bardzo powoli, to trwało wiele lat. Myślę, że wyszło mi to na dobre, teraz nie mam już żadnych „mięsnych” pokus, bo po prostu powoli przyzwyczaiłam swój organizm do jego niejedzenia. Znam osoby, które po przeczytaniu książki o chowie przemysłowym odrzuciły mięso z dnia na dzień. Ale często bywa tak, że po kilku miesiącach organizm zaczyna domagać się produktów, które zostały tak z dnia na dzień odstawione. Zaczęłabym więc od małych kroków. Najpierw warto tego skupić się na tym, żeby nie kupować pewnych produktów i nie przyrządzać ich w domu, ale dałabym sobie dyspensę, jeśli chodzi o jedzenie na mieście. Wychodząc do restauracji, wystawiamy się na wiele pokus, jest tam zazwyczaj niewiele potraw wegetariańskich, o wegańskich już nie wspominając. Zmuszanie się do walki z parującym talerzem pozbawionych smaku blanszowanych warzyw (a często, niestety, jest to jedyna wegańska opcja w „normalnych” knajpach), podczas gdy nasz partner czy koleżanka zajada się krwistym stekiem, może być frustrujące. Zostałabym przy eksperymentowaniu w domu i np. jedzeniu mięsa tylko przez określone dni w tygodniu, zmniejszeniu ich porcji czy niegotowaniu zup na mięsie. Dobry sposób to bardzo powolne ograniczanie tego, co możemy i obserwowanie swojego organizmu, żeby nie być dla siebie zbyt surowym.

K. Z.: A poza dietą?

G. J.: To o czym już wspomniałam, czyli ograniczanie swoich potrzeb na różnych obszarach. Czy koniecznie musimy kupować kolejny produkt, który może nie być nam potrzebny? Czy koniecznie musimy gdzieś jechać samochodem? Czy koniecznie musimy grabić liście w ogródku, palić albo ścinać trawę? To jest przecież cały ekosystem, jest tam pożywienie dla owadów, tworzy się próchnica. Wszystko tak naprawdę rozbija się o świadome życie. Warto zastanawiać się nad swoimi przyzwyczajeniami i eliminować to, co nie jest niezbędne. Ale też nie egzekwować wszystkiego tak restrykcyjnie. Osobiście nie wyobrażam sobie życia bez czajnika elektrycznego. Wiem, że bardziej ekologiczny jest gazowy, ale sobie na to pozwalam, bo uważam, że nadmierne przykręcanie śruby może doprowadzić do frustracji, a przecież nie o to chodzi.

K. Z.: Jak wyobrażasz sobie Bios Amigos za 10 lat?

G. J.: Bardzo bym chciała, żeby Bios Amigos stało się siecią ludzi działających w różnych miastach, może nawet za granicą, która zrzeszałaby ludzi myślących podobnie. Na pewno nie chciałabym, żeby fundacja rozrosła się do wielkości molocha, korporacji, która zatrudnia kilkanaście osób i ma kilka działów. Jestem zwolenniczką nieformalnych sieci i wymiany, działania razem, lokalnie, ale z zaczepieniem w globalnych sieciach. Nie kręci mnie robienie olbrzymich projektów za miliony złotych. Chciałabym, żeby fundacja miała możliwość ciągłego, stałego działania drobnymi krokami.

K. Z.: Gdyby ktoś chciał dołączyć do Bios Amigos, jak może to zrobić?

G. J.: Oczywiście, zapraszamy. Potrzebujemy osób, które chciałyby się zaangażować, mają w sobie entuzjazm, chęć działania i nowe pomysły. Najlepiej z Łodzi, ale niekoniecznie, bo jak wspomniałam, zależy nam na tworzeniu sieci współpracy działającej w wielu miastach. Formuła fundacji jest otwarta, nie mamy określonych struktur działania, w tym momencie one się tak naprawdę tworzy, więc jest to dobra okazja dla osoby, która ma fajne, niebanalne pomysły i robić chęć działania, ale nie znalazła jeszcze organizacji, z którą chciałaby współpracować.

Z Gabrielą Jarzębowską rozmawiała Kamila Zygmunt.
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.