Pogłoski o tym, że na obiad do mnie trzeba przychodzić w białej koszuli i krawacie, a także po posiłku zostawiać napiwki, są mocno przesadzone. Oprócz pięknie zastawionego stołu, świec i wypolerowanych białych talerzy, z kantami starannie wytartymi ściereczką, aby ani okruszek czy kropelka sosu tam nie została, można u mnie spotkać coś, co trzeba wziąć ordynarnie w łapy, rozdziawić szeroko gębę i zajadać się nie zważając na kapiące po brodzie soki. I o tym właśnie dziś będzie.
O zrobieniu burgera wołowego w domu myślałam już od jakiegoś czasu. Wizjoner, perfekcjonista i jeden z moich guru kulinarnych: Heston Blumenthal, właściciel fenomenalnej The Fat Duck w jednej ze swoich serii TV poszukiwał idealnych przepisów na popularne potrawy. Jeden z odcinków poświęcony był burgerowi właśnie. Moje lenistwo pokonało mnie w dokładnym podążaniu za jego wskazówkami, ale nie byłam na tyle leniwa, aby wybrać się do baru szybkiej obsługi na tę najbardziej znaną kanapkę na świecie. Przyznaję - szybko nie było, ale pysznie na pewno!
Sekretem dobrego kotleta według mnie jest jedynie przyprawienie go odrobiną soli i świeżo zmielonego pieprzu. Smak wołowiny jest tak przyjemny, że zupełnie nic innego tam nie potrzeba. No, ewentualnie nieco sosu Worcestershire albo jedna rozgnieciona widelcem sardela (anchois). Ważne jest, aby wołowina nie była zbyt chuda - ja kupiłam steki, w których włókna mięsa poprzeplatane były tłuszczem. Domowa bułka, miękka w środku, lekko spieczona z zewnątrz to dla mnie dopełnienie tego zestawu. Zapraszam na domowa kanapkę z burgerem wołowym.
Mąkę, drożdże, sól, wodę i łyżkę oliwy umieściłam w maszynie do chleba, która wyrobiła ciasto i pozwoliła mu urosnąć. Można zrobić to ręcznie, do uzyskania kuli ciasta, włożyć je do miski, przykryć i zostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. Wyrośnięte ciasto należy odgazować, czyli walnąć w nie pięścią, w celu pozbycia się nadmiaru gazów. Wyrobiłam je jeszcze raz, krótko, tym razem ręcznie i podzieliłam na pół. Uformowałam dwie bułki, położyłam je na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, posmarowałam oliwą i przykryłam folią spożywczą. Zostawiłam w ciepłym miejscu, aż urosły, na około pół godziny. Gdy były wyrośnięte odkryłam, posypałam sezamem i piekłam w 180 stopniach przez około 15 minut. Studziłam na kratce.
Steki wołowe pokroiłam w paski w poprzek włókien, posoliłam i doprawiłam pieprzem. Wymieszałam i zmieliłam w maszynce, próbując tak łapać wychodzące z niej mięso, aby nie zmieniać położenia włókien. To powoduje, ze kotlet jest bardziej kruchy. Uformowałam delikatnie dwa kotlety. Rozgrzałam bardzo mocno patelnię, oba kotlety posmarowałam olejem i smażyłam, z jednej strony około 3 minuty, a z drugiej w zależności od tego jak mocno wysmażone miało być mięso. Dla mocno wysmażonego kolejne 3 minuty, dla krwistego w środku wystarczy minuta, półtorej. Po smażeniu odłożyłam na deskę do pieczenia na 3 minuty, aby mięso odpoczęło i soki równomiernie się po nim rozeszły.
Bułkę przekroiłam na pół, jedną połówkę posmarowałam pikantnym ketchupem, drugą pikantną musztardą, dodałam kilka listków sałaty, cebulę pokrojoną na cienkie plasterki, burgera, przykryłam i serwowałam. Pięknie się w to wgryzało. Brakło mi tylko kilku plastrów ogórka kiszonego, ale to już takie moje polskie zboczenie.