Felietony

Ewa chce spać, ale nie wzywa 07

Jerzy lengauerTo zapewne jakieś drobne nieporozumienie. Fraszka, igraszka, bagatelka, zabawka po prostu. Dlaczego „Warszawa nie śpi”? I w czyim imieniu to wezwanie? I tak od razu na noże, na bagnety, na barykady? Codziennie? A gdyby Gazeta Wyborcza była Expressem Wieczornym to i conocnie. To zapewne te ciągoty mocarstwowe, europejskie, kulturalne, intelektualne, artystyczne, prawda? Niech nie będzie Warszawie zbyt blisko do szerokich arterii Moskwy, Sankt Petersburga, wiadomo. Lecz zbliżyć się jej wypada do Pragi, Paryża, Madrytu. Do Wilna niekoniecznie, ale do Rygi owszem. Tallin to jednak za malutkie miasto…

Sypiać w weekendy w jednym z najpiękniejszym miejsc warszawskiej Starówki to zaszczyt i przyjemność. Nawet przy zamkniętych drzwiach balkonowych słychać uspokajający szum Wisłostrady. Przy otwartych, dobzykują sobie cichutko owady w nienagannie, wersalsko prawie utrzymanym ogrodzie, wypielęgnowanym na skarpie. Poranny papieros przy kawie w potokach słońca znad Wisły. Po ogrodzie nie kręci się nikt. Żelazna furtka zamknięta, domofon, wysoki mur. Dopiero wychodząc z kamienicy można dostrzec ślady turystyczno-kibicowskie: czasami ozdobione sprayem szyby w drzwiach wejściowych, oznaczone moczem pastelowe ściany.

Latem należy uchylić drzwi. Ba, otworzyć na oścież. Od czasu do czasu tylko gwizd motocykla. Jednostajny szum samochodów pozwala zasypiać. Jakby z naprzeciwka, jakby znad rzeki jednostajny bas kompatybilny z łomotaniem. Gdzieś od lewej radosne krzyki, co rusz ozdabiane przeraźliwym wrzaskiem kojarzonym przez odbiorcę z dużą ilością niskoprocentowego alkoholu wyprodukowanego przez sponsora stolika, krzesła i parasola, ewentualnie wódeczki, ale nie w ilości do śledzika… I ogłuszająca muzyka. Tam ogłuszająca. Tutaj, w pokoju, pozwalająca obejrzeć film, ale nie czytać.

Sprzątają Plac Zamkowy. Jedna, druga instalacja z metalu, plastiku i płótna. Nie można zapatrzyć się na błękit nieba, bo trzeba uważać na progi z ukrytymi w środku przewodami. Czy przed Pałacem Elizejskim też takie stoją? Przed Luwrem nie widziałem. Tak samo jak i na dziedzińcu Pałacu Królewskiego w Madrycie i na Hradczanach. Po południu trzeba będzie się przepychać opłotkami. A do dźwięków znad Wisły dojdzie muzyka spod Zamku Królewskiego. Muzyka, o której niezbyt pochlebnie prawie, co tydzień wypowiada się Wojciech Mann w Polityce.

Muzyczna instalacja na Skwerze Wilsona. To jednak już nie problem. Panie Prezydencie, życzymy miłych snów. Po drugiej stronie jezdni przystanek. Nieczynny, odwołany, na zwolnieniu lekarskim, urlop. Za każdym razem stoją tam ludzie. Czytają, stoją, czekają. Wcześniej restauracja (?), kawiarnia (?), pub (?) po prawej. Tuż przy Placu. Zawsze tam stoją i palą. I wymiotują. Nieodparte wrażenie, że otwarta przez całą noc. Lepiej przykleić się do lewej strony. Tak samo dobrze jest popatrzeć na Mercedesy pod Bristolem, bo po przeciwnej stronie ulicy przekleństwa, chodnik we krwi, brodzenie w niedopałkach, ciała pod ławką, wymiociny. Czasami policja. To kolejna restauracja.

Między pomnikiem Kopernika a Pałacem Staszica następna instalacja. Trzeba się przepchać. Z powrotem także. Ale wyprawa do Empiku na ciche zaplecze Rynku miejscami nie stanowi nieprzyjemności. Obraz stolików, zapach kawy, dymu papierosowego, widok kieliszków z winem, czytających książki i prasę ludzi jest cudowny, zachwycający i w jakiś sposób rzeczywiście przypominający Paryż i Pragę. Pić kawkę w takich miejscach to prawie jak siedzieć pod Ratuszem Staromiejskim i patrzeć w ulicę, gdzie zaczynają się józefowskie synagogi. Jak patrzeć na napis „Liberté – Égalité – Fraternité” z jednej z kawiarenek niedaleko Katedry Notre-Dame. Jak przysiąść na espresso tuż przed Rue des Roses. Jak posiedzieć gdziekolwiek w drodze spod Teatro Real do Muzeum Thyssena.

Widok tenże i europejskie wrażenie kończy się koło 21-22. Wszechogarniający hałas w centrum Warszawy i na Starówce przeszkadza czytać, rozmawiać, ba! słyszeć własne myśli. Poniekąd to dobrze, bo zmusza do wizyty w teatrze albo w kinie. Przecież „Warszawa nie śpi”. Jednakże towarzyskie spotkanie na tym się kończy. Ewentualnie można zaprosić kogoś do domu… Lub pospacerować, gdzie ciszej, i zaryzykować spotkanie z panami, którzy przekładają oglądanie meczów piłki nożnej na Stadionie Narodowym nad „Zemstę” w Polskim. Narodowy lepszy niż Polski?

Właśnie. Dlaczego europejskość na tym się kończy? Dlaczego nie można zachować przyjemnego, kulturalnego standardu centrum Paryża, centrum Pragi, centrum Madrytu? Dlaczego Plac Zamkowy nie może być sympatyczny jak chociażby Puerta del Sol? Dlaczego rankiem jest tak strasznie? Dlaczego nie jest jak choćby w Puteaux, gdzie spacer do piekarni jest o tyle nieprzyjemny, że trzeba zejść z drogi ogromnej maszynie jadącej środkiem jezdni, z której po obu stronach wyrastają rury służące komunalnym pracownikom zmywaniu wodą chodników. Żeby było ciekawiej, przed nimi maszerują dwaj inni i zbierają co większe śmieci.

Czy tutaj są inne poglądy na ilości i jakość wypijanego alkoholu? Czy z pewnych zachowań się faktycznie nie wyrasta? Czy przyswajalność decybeli jest inna? Czy nie ma materiałów wyciszających ściany i okna w klubach tanecznych, dyskotekach? Czy centrum miasta nie może być z pewnych względów traktowane inaczej? Bardziej kulturalnie? Oczywiście i pozostałe dzielnice, ale to chyba zbyt odważne pytanie…

Nie może.

Przykład idzie z góry. Mniejszy uczy się od większego. Słabszy od silniejszego. W pewnym około trzydziestotysięcznym mieście, oddalonym od stolicy o mniej więcej dwieście pięćdziesiąt kilometrów, przez lata odbywały się na placu pod ratuszem wszelkie imprezy rozrywkowe. W otoczeniu dziewiętnastowiecznych kamienic, zamieszkałych od pierwszego piętra po strych.

Instalacje, telebimy, koncerty… Dźwięk popowej rozrywki roznosił się aż po krańce betonowych osiedli. Przez lata mieszkańcom placu ratuszowego umilała weekendowe zasypianie kawiarnia – piwiarnia w tymże miejscu. Ci, co nie sprawili sobie domofonów, bądź żałowali pieniędzy na ich ciągłe naprawy, przegrali. W klatkach schodowych i bramach zapach moczu i wymiocin.

Szczęście niepojęte! Władza uchwałodawcza zadecydowała. Władza wykonawcza zleciła pracownikom. Trzysta metrów dalej powstał amfiteatr. A że jest to oczywiście ważniejsza sprawa niż upadek zakładów pracy, rozbiórka zabytku architektury przemysłowej i pełzająca turystyka, mieszkańcy powitali z radością brak snu.

Obiekt jest dość duży. Ładny na swój modernistyczny sposób. Głośny rzecz jasna, tudzież funkcjonalny. Działa nie tylko latem, ale i zimą. Nie da się zaprzeczyć: na łyżwach bardzo przyjemnie się tam jeździ. Zwłaszcza w takt i rytm ogłupiających popowych hałasów, niepozwalających na rozmowę z towarzyszem jazdy tudzież słuchanie przez słuchawki muzyki o wiele odpowiedniejszej. Tak, w tym kraju raczej nie można pozwolić sobie na indywidualizm gustów muzycznych. I stolica, i prowincja narzucają na ulicach jeden, właściwy, praworządny gust. Rok 1984? Nowy wspaniały świat?

Tak, wiem, jestem szpiegiem niemieckim i rosyjskim. A jeszcze bardziej czeskim, francuskim i hiszpańskim. Wiem, mam się stąd wynosić, jeśli mi się nie podoba. Wiem, nie jestem prawdziwym Polakiem. Tylko dlaczego nie mają się wynieść ci, co siedzą wieczór w wieczór na ławce pod moją kamienicą i krzyczą co rusz „kurwa!”. A potem jak wszędzie: osikana ściana, fekalia, butelki, puszki, niedopałki na placu zabaw. Bo tutaj nie ma wysokiego muru i bramki na domofon…

A może powinienem zająć się czymś pożytecznym? Zamiataniem ulic albo wyładowywaniem wagonów? Tyle, że wagony już tu się nie zatrzymują…

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.