Podróże małe i duże > Estonia 2010

Estonia 2010 - Tartu

w drodze do Tartu - Harry, Benny i szampanTą czwartą osobą okazał się Beny – jak sam się przedstawił – rosyjski żyd mieszkający w Izraelu. W przeciwieństwie do czterdziestoparoletniego Harriego (który to stał już z nami) Beny był młody - miał lat dwadzieścia dwa, był przystojny (choć Zosia ma nieco inne zdanie na ten temat), radosny i tak jak my korzystał z dobrodziejstwa couchsurfingu. No i też jechał do Tartu. Harri najpierw z radości wyjął z jednej ze swych walizek małego szampana, potem drugiego i trzeciego, a następnie stwierdził, że pogoda jest niedobra jak na autostop i zamachał na taksówkę. Nie wiem ile za nią zapłacił, ale na pewno dużo, bo długość trasy wynosiła prawie 200 kilometrów! Jednak on się niczym nie przejął, wyjął tym razem dużego szampana i szynkę szwardzwaldzką (przeprosił za brak melona do niej), i pojechaliśmy prosto do centrum najbardziej studenckiego miasta Estonii (po drodze zatrzymując się na kawę i ciastko, które oczywiście fundował boski Harri). Tam czekając na naszych cochsurferów Harri zaprosił nas wszystkich (mnie, Zosię i Benego) na kolejnego szampana do luksusowej knajpy przy rynku. Kosztował on ponoć osiem razy więcej niż przejazd z Tallinna do Tartu!! A my miałyśmy już taki wstręt do tego rodzaju alkoholu, że tylko zastanawiałyśmy się którego kwiatka podlać zawartością kieliszka... Gdy Beny już poszedł z Indrikiem, u którego miał spać, gdy Harri po wielokroć zaproponował nam spanie w swoim luksusowym apartamencie z sauną (mamy się nie krępować, on wyjdzie na cały wieczór), gdy wymyślił już różne znaki które mamy mu dać jeśli nasz przyszły gospodarz nie będzie nam się podobał, wtedy nadszedł Hannes. Młody, niekoniecznie przystojny (choć Zosia ma nieco inne zdanie na ten temat) Estończyk, który przez najbliższe kilka dni będzie nas gościł w swoim domu. Grzecznościowe uśmiechy i pożegnania z Harrim, i możemy iść. Szybki spacer po markecie celem zdobycia czegoś na kolację i już możemy się na spokojnie rozgaszczać w tartuskim mieszkanku:).

Zosia nad rzeką

TARTU

Teraz słów kilka o samym Tartu. Jest to drugie co do wielkości miasto Estonii (liczy około stu tysięcy mieszkańców). To właśnie w nim studiuje większość młodych Estończyków i nieestończyków. Jako, że można się tu bez problemu dogadać z ludźmi po angielsku, dlatego ściągają do niego rzesze studentów z wszelakich wymian studenckich całego świata.

Powierzchniowo Tartu nie jest zbyt wielkie, dlatego też z centrum można dojść na pieszo w większość ciekawych miejsc (choć komunikacja miejska oczywiście tu jeździ). Niepisanym symbolem miasta jest umieszczona na Placu Ratuszowym fontanna z posągiem studentów całujących się pod parasolką. Jeśli chodzi o starówkę to wielu mieszkańców Tartu (Tartusczyków?) uważa, że jest ona o wiele ładniejsza od tallińskiej. Ja mam zdanie przeciwne, ale tak naprawdę to każdy sam musi sobie wyrobić swoją opinię.

Studenci całujący się pod parasolkąFlaga Tartu

Flaga miejska przypomina trochę flagę Polski. Właściwie jest ona niejako stworzona na bazie naszej biało-czerwonej flagi, tylko dodano na niej w centralnej części herb – na czerwonym tle brama miasta z dwiema wieżami, a nad nią umieszczone krzyż i miecz. Jak się okazało polskie skojarzenia są nader słuszne w Tartu, gdyż w latach 1582-1625 (z przerwami) należało ono do naszego kraju! Tak, tak, nie tylko Ci tak (przynajmniej teoretycznie) znielubieni Rosjanie oblegali Estonię, my też na jej kawałku położyliśmy swoją rękę! Pozostałością po rządach naszego narodu jest wspominana już flaga tartuska, którą to nadał miastu nie kto inny jak Miłościwie Nam Panujący Stefan Batory, z Bożej Łaski Król Polski.

Co warto odwiedzić w Tartu?

najciekawszy dom w Supilinn - zwiedziliśmy w całościNajciekawszy dom w Supilinn - zwiedziliśmy w całości

SupilinnTytuł tego podrozdziału powinien raczej brzmieć: co odwiedziliśmy w Tartu?. Bo oczywiście nie zdążyliśmy wszystkiego. Trochę zwiedzałam z samą Zosią, trochę towarzyszyli nam Hannes, Benny i Indrik.

Na pewno wartą uwagi jest dzielnica Supilinn (Miasto Zup). Prawie wszystkie domki w niej się znajdujące są drewniane, a duża część z nich pochodzi z XIX wieku. Może wrażenia estetyczne nie są bardzo mocne, ale jest tam swego rodzaju ciekawostka o której nie słyszałam nigdzie indziej. A mianowicie: wszystkie ulice noszą miano jakiegoś warzywa, a gdyby wszystkie je złożyć do kupy to pewnie powstałaby niezła zupa;-). Nam najbardziej spodobała się nazwa Oa (czyli fasola).

W Supilinn - Zosia i HannesSupilinnHannes i Indrik
SupilinnSupilinn

Z Miasta Zup można się spacerkiem przejść na nadrzeczną plażę, która jest całkiem niedaleko. Jest ona bardzo zadbana, czysta, z placem zabaw i miejscem do ćwiczeń (Estończycy cenią sport). Gdy byliśmy na niej we wrześniu spotkaliśmy ledwie paru ludzi, więc można było sobie bardzo przyjemnie posiedzieć na piasku i pomoczyć nogi w dość ciepłej jeszcze wodzie.

Benny i Zosia na plaży tartuskiejHannes, Beny i Rarytas na plaży tartuskiej

AlexanderNiedaleko Supilinn znajduje się także browar tartuski produkujący przepyszne piwo o nazwie Alexander. Ma ono rozmiar 1 pinta (0,568l) i kosztowało we wrześniu 2010 jedyne 13 koron (w pubach około 20-25eek, podczas gdy inne piwa zaczynały się tam od 35eek).

Jeśli już mówimy o pubach: w Tartu zwłaszcza dwa są obowiązkowe do odwiedzenia. Pierwszym to wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa najwyższy pub na świecie - Püssirohukelder (prochownia). Rzeczywiście jego rozmiar robi wrażenie! Znajdziemy go bardzo blisko centrum, nad rzeką, na ulicy Lossi 28 (Zamek 28).

Browar tartuskiNajwyzszy pub świata

Ciekawostką, którą można zauważyć niedaleko tego miejsca, jest park, w którym można legalnie pić alkohol. To jedyny taki park w Tartu. Jest on dobrze oświetlony i zapewne pilnowany przez Władzę (choć nie widać jej na parkowych uliczkach). Według mnie jest to bardzo dobre rozwiązanie. Bo z jednej strony młodzi mogą bez krępacji pić piwo na wolnym powietrzu, a z drugiej jest to dużo bezpieczniejsze i łatwiejsze do ogarnięcia dla miejskich służb, które nie muszą zgarniać podpitej młódzi z różnych zakamarków innych skwerków, przez co z kolei te są dużo bezpieczniejsze. Prawda, że proste?

HippiepubHippiepubHippiepubHippiepub

Püssirohukelder robi wrażenie, ale zazwyczaj są tam dzikie tłumy ludzi. Dlatego też ja zachwyciłam się zupełnie innym lokalem. Był to tak zwany hippiepub o nazwie Genialistide Klubi. Mieści się on przy ulicy Nagapiok (nie wiem czy taki jest dokładny adres, ale jak dotrzecie na tę ulicę to na pewno młodzi Wam powiedzą jak dostać się na miejsce). Klimatu, jaki panuje w tym pubie, nie potrafię w żaden sposób oddać słowami. Nie ma w nim wymuskanych ścian, idealnych stolików, designu made in Ikea (czy inne podobne) oraz wielu innych rzeczy, które są w każdym porządnym pubie.

HippiepubHippiepub

Jest za to swojskość, bezład, stare kanapy, przeróżne stoliki, ogrom najrozmaitszych „zbieraczy kurzów”, mnóstwo książek, które można sobie na miejscu poczytać (po estońsku, rosyjsku i angielsku), niesamowite wzory na ścianach (lub po prostu obdrapana farba, która jest pozostawiona sama sobie), piękne lampiony i wiele, wiele innych rzeczy, o które trudno w innych pubach. Są tam także rozliczne płyty (głównie z estońskim folkiem), które można na miejscu zakupić w rozsądnych cenach. No i jest bardzo tanie piwo! Eh... Czemu ja nie mieszkam w Tartu...

Hippiepub - ZosiaHippiepub
Olga Gretka
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.