Historia

Czas honoru

Alfred Biłyk„Bóg mi powierzył honor Polaków. I tylko Bogu go oddam” – tak na rosyjskie propozycje odstąpienia chylącego się ku upadkowi Napoleona odpowiedzieć miał ks. Józef Poniatowski. Zdrada swojego wodza, choćby cudzoziemskiego, nie mieściła się w żołnierskim pojęciu honoru polskiego marszałka. Jak powszechnie wiadomo, poniósł on później bohaterską śmierć na polu bitwy pod Lipskiem, osłaniając odwrót cesarskich wojsk. Ostatnimi zasłyszanymi z jego ust słowami były ponoć: „Il faut morir en brave” – „Trzeba umrzeć mężnie”.

Przypomniałem tę XIX-wieczną historię, gdyż jest ona moim zdaniem znakomitym wstępem do rozważań na temat honoru. Termin ten definiowałbym przede wszystkim jako wierność swym zasadom i słowom, niezależnie od okoliczności. W dziejach narodów niejedna figura powoływała się na to magiczne hasło, które albo znaczyło nic, albo bardzo dużo. Do polskiej legendy narodowej przeszło przemówienie sejmowe Józefa Becka z 5 maja 1939 roku, autor którego za rzecz absolutnie bezcenną w życiu narodów uznał właśnie honor. Być może, nie zamierzam o tym teraz rozstrzygać. Nie da się jednak ukryć, że swoim późniejszym postępowaniem Beck zaprzeczył wymowie owego płomiennego wystąpienia, które zresztą przyczyniło mu wtedy wielu entuzjastów. Wszak, gdy chyłkiem przekraczał granicę polsko-rumuńską, Warszawa jeszcze się biła; dodajmy – już tylko za honor. Ówczesny minister spraw zagranicznych, zachowując życie, tracił tę rzekomo cenioną nade wszystko wartość. Jakże inaczej postąpił prezydent stolicy i jej niezłomny obrońca – Stefan Starzyński, ostatecznie zamęczony w niemieckim obozie koncentracyjnym,

Lecz ja chciałbym przytoczyć inny, zdecydowanie mniej znany epizod, także z tamtego koszmarnego dla Polski okresu. Mam na myśli losy wojewody lwowskiego Alfreda Biłyka, który wobec rozpoczęcia oblężenia miasta przez niemieckie wojska zapowiedział, że Lwowa nie opuści i wytrwa w nim do samego końca. W trakcie szturmu na polecenie premiera Sławoja-Składkowskiego udał się do graniczących z Rumunią Kut, gdzie dowiedział się o rozkazie całkowitej ewakuacji władz państwowych z II Rzeczypospolitej. Nie widząc dla siebie wyjścia z zaistniałej sytuacji, wojewoda postanowił strzałem w skroń odebrać sobie życie. Przed dokonaniem samobójstwa napisał list, w którym tłumaczył swoją decyzję: „Nie mogłem walczyć we Lwowie, gdyż zgodnie z wytycznymi Szefa Rządu opuściłem go w warunkach, które mogą słowa moje [o nieopuszczaniu Lwowa – przypis mój] postawić w pozornej sprzeczności z tym czynem – dalsze moje życie zdaje się nie przedstawiać wartości dla Polski. Być internowanym do końca wojny nie chcę. Chcę ocalić honor”. Jako Łodzianin czuję dumę, że jedno z tutejszych rond nazwę swą bierze od imienia człowieka takiego formatu.

Historia ta przywodzi mi na myśl dzieje pewnej godnej przypomnienia osoby, dla której słowo: „honor” również nie było pustym frazesem. Mowa o wielkim przyjacielu Polski – węgierskim premierze Palu Telekim. Za główny cel postawił sobie nieangażowanie Węgier w II wojnę światową, chociaż kraj ten jako partner III Rzeszy potrafił z powstałego konfliktu wyzyskać dla siebie wymierne korzyści (aneksje terytorialne w postaci południowej Słowacji, Rusi Zakarpackiej i północnego Siedmiogrodu). Owe balansowanie nie mogło jednak trwać długo i wkrótce Węgry zostały postawione przed ostatecznym wyborem. A raczej przed jego brakiem, gdyż ze względu na swoje położenie geopolityczne innej możliwości niż walka po stronie Niemiec tak naprawdę nie było. Decyzja o wspólnej inwazji wojsk niemieckich i węgierskich na Jugosławię (1941) oznaczała klęskę polityki Pala Telekiego. W poczuciu odpowiedzialności premier Węgier postanowił pójść tę samą drogą, którą 2 lata przed nim wybrał wojewoda Biłyk. W liście pożegnalnym Teleki pisał: „Podeptaliśmy nasz honor. Stanęliśmy po stronie zbrodniarzy. Staniemy się narodem szakali. […]Czuję się winny”.

Zaraz po II wojnie światowej przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego, zwabieni słowem honoru oficera Armii Czerwonej płk Pimienowa, który gwarantował im nietykalność, zostali porwani, a następnie sądzeni pod fikcyjnymi zarzutami w słynnym „procesie szesnastu”. W stenogramie rozprawy czytamy:

  • Przewodniczący Sądu: Wspomniał pan o rozmowach, które miał pan uprzednio. Z kim?
  • Gen. Okulicki: Z pułkownikiem Pimienowem. On przysłał mi list zapraszający na przedyskutowanie pewnych kwestii dotyczących polsko-sowieckich stosunków.
  • Przewodniczący Sądu: Po otrzymaniu tego listu od pułkownika Pimienowa pan się zjawił i potem był pan aresztowany.
  • Gen. Okulicki: Tak jest (śmiech wśród członków sądu).

Co kraj, to obyczaj, jak mówią. W jednym złamanie słowa honoru jest wystarczającym powodem do popełnienia samobójstwa, w drugim wzbudza co najwyżej szyderczy śmiech. Wyniszczona okrutną wojną Polska wkraczała w zupełnie nową cywilizację…

Damian Kotkowski
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.