Państwo, polityka, społeczeństwo...

Idealny versus biurokratyczna Bożena, czyli wyrabiamy paszport

Okienko nieczynneDzisiaj Czesio dzielnie walczył z biurokratyczną machiną i Bożenkami – niczym Don Kichot z wiatrakami. Chociaż gabarytowo bliżej mi raczej do Sancho Pansy. Zachęcony łatwością, z jaką wyrobiłem sobie nowy dowód osobisty (poprzedni zaginął w do dzisiaj nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, nawet nie pytajcie), postanowiłem zrobić sobie paszport, bo do urlopu to totalne must have.

Przeczytawszy w internetach wszystko, co było na temat paszportów (albo przynajmniej to, co zachwalało Google), oraz idąc za radą Agnieszki, znalazłem najbliższe zamieszkania biuro paszportowe. Okazało się, że nówka nieśmigany paszport to wydatek 140 zł. No chyba, że jesteś kombatant, duża rodzina albo student. To wtedy masz taniej albo total free. Swoją drogą, wiecie że robiąc studia podyplomowe nie macie statusu studenta? Szok! Ja tam przynajmniej duchowo się studentem jeszcze czuję, a co.

Uzbrojony w cały powyższy noledż, wygooglowałem adres i godziny otwarcia. Całe szczęście ktoś tam pomyślał i RAZ W TYGODNIU urząd jest otwarty w dostępnych dla zwykłego śmiertelnika godzinach. To znaczy od 10:00 do 17:45. Takie (o chwała Bogu!) urzędnicze hepi ałer, aby osoby które nie są bezrobotne też mogły bez konieczności brania urlopu coś tam se załatwić. Bo w inne dni tygodnia to tylko 8:00-15:45 i nie ma zmiłuj!

Wypadając z roboty punkt 16, wygooglałem sobie adres jeszcze raz. Szybki rzut oka na zdjęcie – kojarzę budynek, wiem gdzie to jest! Także looz, nawet mapy nie sprawdzałem. Zajeżdżam na miejsce. Czas operacyjny: 17:05. Okazało się, że są dwa podobne budynki! Ja oczywiście stoję nie pod tym... Ten drugi na szczęście blisko, to z buta zapieprzam.

Po drodze oczywiście wszystko rozkopane, doły, rury, woda – cała tkanka miasta na wierzchu. Trza uważać co by nie wpaść. Wpadam (do budynku) zdyszany, a tam oczywiście jeden wielki chaos informacyjny. Doprawdy nie wiem kto projektuje te wszystkie tablice i oznaczenia... Jeżeli nie jesteś zawodową biurwą to duża szansa, że się w tym nie połapiesz. Gdzie są te urzędy przyjazne petentom, ja się pytam? No gdzie?!

Namierzyłem paszporty – pokój 11. Sprint. Przed drzwiami zawiązany mały komitet kolejkowy. Myślę: stanę z boku. Kątem oka pacze, na 12'tce też paszporty. To się po cichu przemieszczam w ich kierunku. Na 13'tce też wiszą, jak byk, paszporty. Drzwi otwarte, więc wejść sobie pozwalam. O dzięki ci wrodzona przebiegłości. Reszta jak chce do 11'stki czekać, to niech sobie stoi. Po wejściu okazało się, że wszystkie trzy drzwi prowadzą do jednego pokoju z okienkami. Hue hue!

W środku złapał mnie jakiś nowy, zaaferowany, młody adept tajemnej sztuki urzędniczej. Skąd wiem, że nowy? A bo mu się jeszcze chciało. Wcisnął mi w ręce mikroskopijnej wielkości, składany formularz. Wielkości zbliżonej do paszportu, co go mieć chcę. Rozkłada i tłumaczy, jak trzeba wypełnić. Rozumiecie, że w pole imię to trzeba imię wpisać, później nazwisko w nazwisko... Myślę sobie: kurde, czy ja na czole mam jakąś widoczną, niezagojoną jeszcze dziurę po lobotomii?

Szybko uspokoiłem, że szkoła skończona, pisać umie, to sobie poradzi. Wyciągam portfel i odliczam 140 zł. „A skąd Pan wie? A może ma Pan jakieś zniżki?” I się zaczyna wymienianie. A na zegarze 17:15, tik-tak, tik-tak. Myślę sobie: duża rodzina nie jestem, student też nie, a kombatant to co najwyżej życiowy... Także, z wzrokiem mówiącym „Shut up and take my money!” wypalam, że jednak 140 zł! I wcisnąć próbuję. „Ale u nas nie może Pan zapłacić”.

Rynce mi odpadły, jak od manekina. No qwa, jak nie u was to gdzie?! „Przelewem albo na poczcie tylko można. O! Tu ma Pan numer konta...” Seriosly, now?! Nie można było tak na www napisać - przyłaźta z potwierdzeniami? Poczta za rogiem, więc zabieram mikroskopijny formularz i w długą. Wpadam na pocztę. W pierwszym napotkanym okienku pytam Bożenkę #0: „Gdzie wpłaty?” – „W okienku 7 i 8!”. Na odchodne dostałem blankiet. Kojarzycie, ten w którym zawsze jest za mało kratek... Zawsze!

Siadam i wypełniam byle jak. Pieprzyć kratki, ja się tutaj spieszę!

Lecę do 7 i 8. A tam szok! „Okienko nieczynne, przepraszamy”. Jak w jednym, tak i w drugim! W obu Bożenek brak! Myślę sobie” „O qwa, nie, przeprosiny nie przyjęte!”. Patrzę na godziny przerw. Porównuję z czasem GMT+2. Jakby nie patrzeć to jedna Bożenka powinna być dla petenta available... Podchodzę do tych okienek, staję na palcach, może się gdzie tam Bożenka #1 albo Bożenka #2 obaliła.

Niestety nie, pusto.

Rozglądam się. Z okienka 11 wystaje blond głowa Bożenki #3.

Może się uda, spróbuję, wyjścia nie ma. Podchodzę. Myślę sobie: „No jakby Ci to Bożena powiedzieć...” i wybipuję sobie co brzydsze słowa. W końcu jednak z uśmiechem, jak człowiek po udarze, kokieteryjnie zagajam: „Dzień dobry! Przepraszam, widzę że jest Pani zajęta (sic!), ale w okienku 7 i 8 nie ma nikogo...”. Ufff, poszło. Łykła jak pelikan. Na szczęście okazało się, że jak nie ma Bożenki #1 i #2, to Bożenka #3 w okienku z napisem Kantor (numer 11) też po cichu wpłaty przyjmuje, specjalnie się przy tym nie afiszując.

Ta wątpliwa przyjemność kosztowała 3,50 zł! Szok! Ona osobiście tą kasę do odbiorcy chyba wozi! Dobra, pitolić to. Szybkie „do widzenia” (w myślach: „abyśmy się już nigdy nie spotkali”), dzierżąc w ręce blade potwierdzenie grzeję z powrotem do pokoju 13. Wpadam, jedna osoba. Godzina około 17:30. Przypominam sobie, że wniosek niewypełniony, więc szybko wypełniam. W połowie błąd. Qwa! I z kupki kolejny.

Dochodzę do rubryki „znaki szczególne”. Myślę sobie: trzeba wpisać jakiś pieprzyk? Czy jak Czubaszek, że jestem nienachalny z urody? Pal licho, wpisuję jednak BRAK. Podpis i dzida do okienka, bo się akurat zwolniło. Doskonała synchronizacja. Jak robot podaję dowód, formularz i potwierdzenie wpłaty. Skanowanie odcisków. Pani prosi na skaner (swoją drogą tłusty jak cholera) palec wskazujący lewej ręki. Z tego zabiegania, zdyszania i stresu pytam która to lewa. Pokazuje mi na lewą. Ciach, skanuję. Później palec wskazujący prawej ręki. Tu już z górki, wiem, to ta druga!

Przyjęte. Dostaję potwierdzenie i przykazanie, co by około tydzień przed wskazaną datą przyjść i się zapytać. Bo już pewnie będzie. Jak to qwa przyjść i zapytać? Pytam: kurde, a przez internet można?. Ano można, Bożenka podkreśla adres, kod kreskowy i głosem nieznoszącym sprzeciwu mówi „do widzenia”.

Na zegarze prawie 17:40. Ulga, zdążyłem, załatwione. Teraz pozostaje tylko czekać. A pomyśleć, że mogło być gorzej. Chociaż, w sumie, kto wie? Muszę go jeszcze przecież odebrać...

Kamil Piotrkowski
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.