Felietony > Jak przeżyć w Polsce i nie zwariować

Żeby nam się chciało tak jak nam się nie chce

Gitte JensenJuż od dłuższego czasu w naszym pięknym kraju panuje marazm, który niczym choroba zakaźna rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie. Polacy masowo tracą wiarę w siebie, nie widzą sensu w studiowaniu, szukaniu pracy ani zakładaniu rodziny. Jest to zjawisko niepokojące, gdyż sytuacja zarówno ekonomiczna jak i społeczna w Europie staje się dynamiczna i powinna zmotywować Polaków do działania, pracy i inwestowania. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie – mówiąc krótko: nie chce nam się. Dlaczego?

Trudno odpowiedzieć jednoznacznie co jest przyczyną polskiego marazmu i stagnacji. Być może za stan rzeczy odpowiada niezadowolenie z rządzących „elit” politycznych. Polacy mają dość Kaczyńskiego, Tusk wychodzi im bokiem, o Smoleńsku nie chcą już słyszeć, o aferze Amber Gold (tudzież „Alpen Gold”) już dawno zapomnieli, a na wybory nie pójdą, bo przecież jak to się przyjęło u nas mówić „nie ma na kogo głosować”. Jednak zastanawiające jest, że Polakom nie tylko nie chce się głosować, ale nawet w jakiś aktywny i widoczny sposób zaprotestować, wyjść na ulice lub manifestować. Bunt przeciw władzy objawia się co najwyżej na portalach społecznościowych i forach internetowych lub przy kieliszeczku wódki wypitej z sąsiadem (który jest nota bene bezrobotny i też nic mu się nie chce). Przecież nie od dziś wiadomo, że Polacy potrafią się jednoczyć, być silni w ciężkich dla narodu chwilach i teraz właśnie nadeszła taka chwila! Jest to trudny moment dla polskiej gospodarki, dług publiczny powiększa się z minuty na minutę, na dotacje z Unii też za chwilę nie będziemy mogli liczyć, a tymczasem Polacy skupieni są na komentowaniu sukni ślubnej Oli Kwaśniewskiej i najnowszym teledysku Dody. Co jeszcze musi spotkać Polskę, by obywatele zwyczajnie powiedzieli „dość” i zawalczyli o swoje?

Inną przyczyną polskiego marazmu może być również kiepska sytuacja ekonomiczna Rzeczypospolitej – nieustanne podwyżki wszystkiego, niskie zarobki, trudności ze znalezieniem pracy czy też zagrożenia związane z jej utratą. Wszystko prawda, ale chyba jednak nie do końca. Wiele krajów zachodnioeuropejskich, takich jak chociażby sąsiednie Niemcy, Wielka Brytania czy Francja prezentuje model walki z biedą za pomocą socjalizmu, czyli „państwo ma, więc państwo da”. Skrajnością w tej dziedzinie jest moim zdaniem Skandynawia, która do granic absurdu przyzwyczaiła swoich obywateli do zasiłków, rent, zapomóg, stypendiów, subsydiów i innej pomocy finansowej. Tak szlachetna pomoc sprawiła, że kraje skandynawskie w stosunkowo krótkim czasie zostały zalane przez przyjezdnych z Afryki i Azji. Niestety, pomimo naiwnych i politycznie poprawnych skandynawskich sloganów o integracji, wielokulturowości i tolerancji, szybko okazało się, że nowoprzybyła ludność wcale nie chce się integrować. Imigranci chcą jednego – spokojnego i dostatniego życia, które ma zapewnić im ich nowa „ojczyzna”. Tym samym przeciętny Norweg czy Szwed, mieszkający w skromnym domku i dojeżdżający do pracy rowerem, ze swoich podatków utrzymuje dziesięcioosobową turecką rodzinę. Niestety, zgodnie z powiedzeniem, że wszystko co dobre szybko się kończy, Zachodowi coraz szybkiej kończy się publiczna kasa, co roku przeznaczana na socjal dla ubogich, ale też leniwych i nieprzedsiębiorczych.

A zatem czy takiego właśnie modelu pomocy społecznej w Polsce potrzebujemy i oczekujemy? Przecież jesteśmy narodem, który zagranicą znany jest ze swojej przedsiębiorczości i pracowitości, więc dlaczego tak wielu Polaków woli wyłudzać renty od państwa i użalać się nad własnym losem, topiąc przy tym smutki i frustracje w alkoholu, zamiast zająć się poszukiwaniem pracy. Wielu odpowie mi zaraz, że przecież w Polsce nie ma pracy! Ależ jest! Tyle, że niewielu chce się jej podjąć, hołdując zasadzie „jak zarobić, żeby się nie narobić?”. W tym momencie powinien paść argument dotyczący niskich zarobków. W takim razie może warto pomyśleć nad stworzeniem sobie miejsca pracy poprzez generujący przychód własny biznes? Nie każdy musi od razu otwierać fabrykę czy korporację, ale może warto pomyśleć o małym sklepie, usługach na skalę lokalną czy dystrybucji własnych produktów.

Oczywiście, nie twierdzę, że założenie i prowadzenie własnej firmy w naszym kraju jest dziecinnie proste. Sama jestem współwłaścicielką firmy działającej w Polsce, więc znam temat od podszewki i wiem, że załatwianie formalności i użeranie się biurokracją jest mozolne, ale wykonalne. Zresztą ktoś kto myśli, że prowadzenie jakiejkolwiek działalności gospodarczej w chociażby takiej Danii (która z niewiadomych względów została niedawno uznana za kraj najbardziej przyjazny przedsiębiorcom w Europie!), szybko przekona się, że tam formalności również nie brakuje, a wysokie podatki szybko dają się we znaki drobnym przedsiębiorstwom. Tak więc rodacy do pracy! Problem jednak w tym, że dla wielu niechęć przed zrobieniem czegokolwiek jest wręcz obezwładniająca i sama myśl o jakiejkolwiek pracy lub nawet o rozsyłaniu swojego CV, jest już pretekstem do schowania się pod kołdrą i niewychodzeniu z łóżka przez cały miesiąc. Polski przedsiębiorca i wydawca Jan Fijor, przez wiele lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych, w jednej ze swoich książek napisał, że bezrobocie powinno być zabronione prawnie, a ludzie bezrobotni powinni ponosić kary finansowe, za bycie bez pracy. Być może dopiero takie właśnie na pozór szalone rozwiązanie, zwalczyłoby bezrobocie w naszym kraju... a że w szaleństwie jest metoda – kto wie?

Wciąż niezmiernie mało jest także w Polsce społecznych inicjatyw o charakterze lokalnym. W porównaniu do Stanów Zjednoczonych czy chociażby wspominanej już przeze mnie Skandynawii, ludzie w Polsce nie są szczególnie zainteresowani nawet swoim najbliższym otoczeniem, a zainteresowanie przeciętnego Polaka ogranicza się do jego czterech ścian i co najwyżej ogródka. „Nie mój cyrk, nie moje małpy” - owo znane powiedzenie doskonale odnosi się do panującej u nas swego czasu komunistycznej zarazy. Za komuny przecież wszystko było wspólne, czyli niczyje. Skoro wszyscy mieli zajmować się wszystkim, ostatecznie nikt nie brał za nic odpowiedzialności, szczególnie, że ludzie byli zajęci staniem w kolejkach po kawę i cukier oraz pisaniem donosów na sąsiadów i kolegów z zakładu pracy. Kawy i cukru mamy już co prawda pod dostatkiem, jednak sytuacja odnośnie pisania donosów (szczególnie do urzędów skarbowych) i inicjatyw lokalnych nie uległa zmianie. Nie mówię przecież, że trzeba od razu za własne pieniądze budować place zabaw czy boiska - najprostsze inicjatywy lokalne na Zachodzie to chociażby wieszanie karmników dla ptaków na drzewach w obrębie kwartału, stworzenie klubu właścicieli papug, zorganizowanie czasu wolnego dla dzieci z osiedla, etc. Tymczasem Polaka nie obchodzi skwerek przed blokiem, bo przecież to nie jego kawałek ziemi i koniec kropka. Często nie znamy nawet swoich najbliższych sąsiadów, niechętnie uczestniczymy w zebraniach rady osiedla i kiedy tylko to możliwe unikamy uczestnictwa w czymkolwiek co wymaga od nas czasu, pieniędzy lub jakiejkolwiek formy aktywności. A przecież inicjatywy lokalne mają naprawdę szereg zalet! Przede wszystkim generują aktywność społeczności lokalnej, w której wytwarza się ogromny potencjał twórczy. Angażujmy się więc w życie osiedla, dzielnicy, miasteczka lub wsi, poznawajmy sąsiadów, sami bądźmy inicjatorami projektów - nie tylko dla własnej satysfakcji, ale także dla poprawy warunków swojego własnego otoczenia!

Inne często przywoływane polskie powiedzenie mówi, że „dla chcącego nic trudnego”. Jest ono bardzo prawdziwe, bo jak się często okazuje dobre chęci służą nie tylko do brukowania piekła. Polacy jako naród mają wielki potencjał, bogate zasoby ludzkie, pomysłowość i umiejętność jednoczenia się w sytuacjach kryzysowych. Powinniśmy jednak stać się społeczeństwem bardziej aktywnym, nie tylko z okazji „Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy” czy śmierci papieża, ale przede wszystkim poprzez prezentowanie postawy obywatelskiej na co dzień, a nie od święta. A zatem jeżeli będzie nam się chciało tak jak nam się nie chce, istnieje duże prawdopodobieństwo, że jeszcze w tym stuleciu zostaniemy supermocarstwem.

Gitte Jensen
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.