Wyszli w sześciu i dali czadu – Lao Che w klubie Cosmopolite w Oslo

Lao CheI stało się. Zgodnie ze wcześniejszymi zapowiedziami chłopaki z grupy Lao Che po raz pierwszy mieli okazję zaprezentować swój kunszt w Oslo. Był to ich pierwszy występ w norweskiej stolicy – myślę, że udany.

Po wejściu na salę, znaną mi już dość dobrze, zobaczyłem niecodzienny wystrój. Kawiarniane stoliki, które podczas jazzowych koncertów wypełniają całą przestrzeń, tym razem zostały porozmieszczane tylko do połowy. Pod sceną pozostawiono wolną przestrzeń dla bardziej aktywnych imprezowiczów. Stanąłem nieopodal wejścia i przyglądałem się przychodzącym. W ponad dziewięćdziesięciu procentach byli to Polacy. Wiele osób wchodziło „jak do siebie” doskonale orientując się, gdzie jest szatnia, scena, bar i które miejsca są najbardziej dogodne. Cóż, nie ma się czemu dziwić, gdyż w Cosmopolite często występują wartościowi artyści, w tym wielu pochodzących z Polski – np. Tomasz Stańko, Leszek Możdżer czy Anna Maria Jopek, a frekwencja na ich koncertach jest pokaźna.

Lao CheLao CheLao CheLao CheLao CheLao Che

Tym razem zauważyłem jednak również sporą grupę osób, które do tego klubu zawitały niewątpliwie po raz pierwszy. Wchodząc, rozglądali się wokół i pozytywnie komentowali wnętrze. Zazwyczaj ograniczało się to do zdawkowego „no i fajnie”. Myślę, że jest to spory sukces Lao Che, udało im się bowiem przyciągnąć na swój występ ludzi, którzy do tej pory nie zdawali sobie sprawy z istnienia klubu Cosmopolite.

Lao CheLao CheLao CheLao Che

A jacy to byli ludzie – ano bardzo różni. Większość mieściła się w przedziale wiekowym 25–40 lat, chociaż oczywiście zdarzały się wyjątki w każdą ze stron. Towarzystwo bardzo różnorodne – trafiały się długie brody, dredy, tatuaże, t-shirty różnych zespołów, ale też bluzy sportowe, kolorowe okulary, leginsy czy trampki. Nie było natomiast jednostek wystrojonych w eleganckie suknie czy garnitury, trafiających się czasami podczas sobotnich występów. Krótko mówiąc, zjawili się w większości ludzie, którzy wiedzieli, na jaki koncert się wybierają. Choć nie wszyscy. Rozbawiła mnie para schludnie ubranych Norwegów, na oko pięćdziesięcioletnich, którzy nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, co się dzieje wokół – no bo polska publika, polski zespół do tego śpiewający po polsku. Mimo to nie zrażeni poruszali się w rytm muzyki. Znacznie ożywili się dopiero, gdy muzycy zagrali cover Amy Winehouse – „Back To Black”. Wtedy wyszli pod scenę i zaczęli tańczyć klasycznie, trzymając się za ręce i kręcąc piruety. Niesamowicie kontrastowali na tle falującej, wyluzowanej widowni.

Lao CheLao CheLao Che
Lao CheLao CheLao CheLao CheLao CheLao Che

Co do samego koncertu, to artyści zaczęli występ dość spokojnie, dając ludziom rozkręcić się nieco. Z czasem tempo wzrastało, a coraz więcej osób zaczęło opuszczać swe przytulne stoliki i dołączać się do tych kołyszących się bliżej sceny. Ale nie pod samą sceną. Tutaj publiczność podchodziła jakby trochę niepewnie. Przez pierwszych kilka kawałków można było spokojnie chodzić między artystami a widownią, czy nawet usiąść na podłodze nie będąc przez nikogo podeptanym. Dopiero po około trzydziestu minutach trwania koncertu wyrwa między sceną a imprezowiczami zanikła. Przełomowym utworem, który doprowadził do „zjednoczenia” była zdaje mi się „Piosenka o Misiu” znana chyba wszystkim uczestnikom zabawy. Artyści byli obecni na scenie przez nieomalże dwie godziny oświetlani przez różnokolorowe intensywne światła (strasznie ogłupiające autofocus w aparacie...) Czasem grali bardziej żywiołowo, innym razem lirycznie. Momentami ich muzyka ocierała się o muzykę klezmerską, innym z kolei o psychodeliczną. Dla każdego coś miłego. Publiczność bawiła się świetnie, ludzie tańczyli, skakali, tupali, śmiali się, a gdy tylko muzycy zeszli ze sceny, skandowali zgodnym chórem „Lao Che, Lao Che!”. Członkowie zespołu również wyglądali na zadowolonych. Utworem zagranym na bis był jeden z najbardziej znanych kawałków formacji, a mianowicie „Wojenka”. Po jego zakończeniu publiczność ciągle nie miała dosyć i wciąż wywoływała artystów, jednak ci już niestety nie wyszli.

Lao CheLao CheLao CheLao CheLao CheLao Che

Na początku napisałem, że koncert Lao Che uważam za udany. Wykonawcom grającym dość specyficzną muzykę udało się przyciągnąć sporą grupę przebywających na emigracji fanów. I choć sala nie była wypchana po brzegi jak podczas występu chociażby Tomasza Stańki (który jest muzykiem bardzo dobrze znanym również norweskiej publice) to trzeba pamiętać, że chłopaki z Płocka mogli liczyć tylko na rodaków – a ci nie zawiedli swoich idoli. Największym sukcesem było jednak zadowolenie publiczności, która bawiła się świetnie. Jeszcze w kolejce do szatni co niektórzy nucili pod nosem, a inni z przejęciem komentowali koncert. Jeśli kiedyś będziecie mieć szansę uczestniczyć w występie Lao Che, nie wahajcie się ani chwili – na żywo są naprawdę świetni.

Lao CheLao CheLao Che
Łukasz Solawa
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.