Państwo, polityka, społeczeństwo...

Wybieram niewybieranie

Jednym z oficjalnie panujących kultów w Unii Europejskiej jest kult demokracji. Wybory to zdecydowanie najistotniejszy element tego systemu, stąd troska wszelkich entuzjastów „rządów ludu” o jak najwyższą frekwencję podczas głosowania. Wszak zgodnie z osobliwą logiką ustroju – im większa liczba, tym słuszniejsza racja. Jest to oczywista nieprawda; nie ulega wątpliwości, iż jedna jedyna osoba może mieć rację przeciwko całemu światu. Abstrahując od filozoficznych rozważań, w dalszym ciągu trudno zrozumieć, czemu demokratom tak bardzo zależy na zaciągnięciu do urn możliwie największej części ogółu. A to, że zależy widzimy w różnego rodzaju kampaniach, w których celebryci i celebrytki nakłaniają nas do oddania naszego cennego głosu na którąś z obecnych partii. Myślę, ze warto tej sprawie poświęcić chwilę refleksji.

Przede wszystkim, tego typu akcje promocyjne już na starcie obnażają pewien problem, właściwie stawiający wszystkich piewców demokracji w dość kłopotliwej sytuacji. Wszak jeżeli jest to system „najwspanialszy na świecie”, czemu zatem do sięgania po związane z nim przywileje trzeba kogokolwiek namawiać? Ktoś powie, że społeczeństwo nie dojrzało itp. Wypada wtedy przypomnieć, że ustrój ów opiera się właśnie na tym rzekomo niedojrzałym społeczeństwie i z każdym podważaniem jego kompetencji, kwestionujemy samą istotę demokracji. Skoro wystawia ona na piedestał wolę ludu, która w tym przypadku wyraża się w odmowie udziału w wyborach, nie pozostaje nam tedy nic innego, jak tę wolę uszanować. Chyba że powołujemy się na nią tylko i wyłącznie wtedy, gdy akurat nam tak wygodnie (za wyśmienity przykład niech posłuży casus powtórzenia irlandzkiego referendum w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Nie wiedzieć czemu, za wiążący uznano wynik tego drugiego, choć na dobrą sprawę w pojedynku na plebiscyty był remis 1-1).

Po drugie, należałoby się zastanowić, czy redukowanie aktu wyborczego do rytualnego zakreślenia krzyżyka to właściwa droga nauczania korzystania z dobrodziejstw demokracji w „niedojrzałej” społeczności. Wydaje się, że właśnie do tego omawiane akcje promocyjne całą rzecz sprowadzają. Nieważne, że nie masz bladego pojęcia o polityce i nie bardzo orientujesz się w różnicach pomiędzy poszczególnymi partiami/kandydatami – idź i zaznacz pierwszą lepszą pozycję, a spełnisz swój obywatelski obowiązek! Oczywiście trochę wykoślawiam, lecz niepodobna nie zauważyć, iż głównie do takich ludzi przemawiają kampanie, bowiem odsetku uświadomionego społeczeństwa do głosowania namawiać przecież nie trzeba. Poza tym, czy zrzeczenie się czynnego prawa wyborczego przez osoby do korzystania zeń nieszczególnie powołane nie powinniśmy poczytywać raczej za dowód swego rodzaju obywatelskiej odpowiedzialności? Będzie lepiej dla przyszłości państwa, jeśli o jego losie decydować będą głównie ludzie mający jako takie wyobrażenie o sprawach politycznych czy ekonomicznych. A jeżeli chcemy włączyć do tego kręgu możliwie najszersze masy, to prędzej niż pojedynczymi hasłami o konieczności zagłosowania osiągniemy to odpowiednim systemem edukacji.

UrnaNachalna agitacja w kierunku oddania głosu całkowicie pomija kwestię świadomej rezygnacji z tego uprawnienia jako manifestacji niezadowolenia z aktualnego porządku politycznego. Podobna demonstracja nie miałaby stosownego wydźwięku w razie wrzucenia głosu „pustego”, więc ten kontrargument możemy z czystym sumieniem pominąć. Postępowanie ludzi nieuczestniczących w wyborach niekoniecznie musi być powodowane tylko i wyłącznie niskimi pobudkami, takimi jak zwyczajne lenistwo czy brak patriotyzmu (co jakże często się sugeruje). Mówiąc najprościej: niepójście na wybory to też pewien wybór, którego każdy wolny człowiek ma prawo dokonać bez ryzyka narażenia się na zakwalifikowanie do obywateli drugiej kategorii. Całe szczęście, że jakiś zaniepokojony niską frekwencją wyborczą demokrata nie wpadł w przypływie gorliwości na pomysł wprowadzenia przymusu partycypowania w wyborach! Byłaby to już ostateczna kompromitacja idei głosowania.

Mam nieodparte wrażenie, że w oficjalnym przekazie medialnym wokół demokracji narosło sporo aksjomatów, których nikt nawet nie śmie poddać jakiejkolwiek rewizji; na zasadzie: „To jest demokracja, z tym się nie dyskutuje.” (autentyczna wypowiedź członka młodzieżówki partyjnej jednego z wiodących ugrupowań w programie „Młodzież kontra”). Otóż wolne społeczeństwa charakteryzuje właśnie to, że dyskutuje się w nich o wszystkim. Nawet o takich quasi-świętościach jak ustrój demokratyczny.

Damian Kotkowski
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.