Podróże małe i duże

W blasku lubelskiej menory

Ratusz na Rynku Wielkim w ZamościuNa zachód od kapryśnego nurtu Bugu, pośród pofalowanych wzgórz, schodzących lessowymi wąwozami ku dolinie Wisły i opartych o jedyny w swoim rodzaju wał Roztocza rozłożyła się Lubelszczyzna, utkana ze złota pól i zieleni lasów, przecięta błękitną wstęgą Wieprza. Wyjątkowy smak nadały jej królewski zamek oraz wspaniałe bramy i magiczne zaułki samego Lublina – grodu Henryka Wieniawskiego i prymasa Stefana Wyszyńskiego, eleganckie mury Zamościa – renesansowego „miasta idealnego” oraz fantastyczne założenie pałacowe Puław, zaś niezwykłym czarem napełniły zabytki i uliczki Kazimierza Dolnego, alejki i wille Nałęczowa oraz zwycięsko zmagające się z czasem prowincjonalne wioski, ozdobione starymi chałupami, urokliwym kościółkiem, cerkwią stojącą na straży pamięci o straszliwych rzeziach i brutalnych wysiedleniach... Jakże wiele tradycji zaklęła w sobie ta piękna ziemia...

Europejski Wschód i Zachód wspaniale przeplatają się w zdobieniach ścian kaplicy Świętej Trójcy na zamku w Lublinie – łacińskich w treści i bizantyńsko-ruskich w formie, które zaświadczają o świetności wielonarodowej i wieloreligijnej polsko-litewskiej monarchii Jagiellonów, a samemu grodowi nad Bystrzycą ów monarszy splendor dwukrotnie zdawał się nakazać w 1918 i 1944 r. aspirowanie do roli tymczasowej stolicy Polski, choć już pewnie nie do republikańsko-rewolucyjnego oblicza gabinetów Ignacego Daszyńskiego i Edwarda Osóbki-Morawskiego... Szkoda, że za sprawą kolejnych krwawych reżimów dawna rezydencja polskich władców nabrała tak ponurej sławy... Obok tradycji królewskich kwitły i hetmańskie, wyrażone we wspaniałym założeniu miejskim Zamościa, które uchwyciło renesansowego ducha harmonii, ale i ducha nauki, za sprawą trzeciej w dawnej Rzeczypospolitej (po krakowskiej i wileńskiej) wyższej uczelni chrześcijańskiej – Akademii Zamojskiej oraz ducha walki, nawiedzającego bastiony zamojskiej twierdzy. Nie zabrakło tu muzealniczej pasji Puław, malarskich impresji Kazimierza Dolnego, relaksu u nałęczowskich wód, ni atrakcji Zwierzyńca, który zaklął w swych pomnikach nawet pamięć o ulubionym piesku królowej Marysieńki Sobieskiej, a w okolicznych lasach pozwolił hasać restytuowanym potomkom tarpana – konikom polskim, podczas gdy w Szczebrzeszynie Jan Brzechwa kazał łamać sobie języki wszystkim pamiętającym, gdzie chrząszcz brzmi w trzcinie. Samo zaś Roztocze, oddzielające lubelską krainę od nizin Podkarpacia, przypomina o szumach na Tanwi, partyzanckiej przeszłości Lasów Janowskich i bliskich już wieżach Lwowa...

Te błogie okolice, zakreślone falami Wisły, Bugu i Wieprza, zrodziły nie mniej fascynujących ludzi, nie mniej fascynujące obrzędy, stroje i obyczaje, choć na Lubelszczyźnie moda na ludowość była nader krótkotrwałą i dłuższej kariery miejscowemu folklorowi zapewnić nie mogła. A szkoda, albowiem jego bogactwo, mimo dość krótkiego rozkwitu, urzekało i zachwycało, jakby dopełniając piękna niezwykłej, wyżynnej ziemi. I choć młodopolscy twórcy nie zapuszczali się tutaj tak chętnie jak na ziemię krakowską, Kurpie, Podhale i Huculszczyznę, to przecież wielobarwne stroje z Krzczonowa i Biłgoraja zapewniły sobie niemałą renomę. A Biłgoraj (skądinąd przynależny już geograficznie do Podkarpacia) słynie przecież nie tylko ze znanego stroju odświętnego, fantastycznych ludowych tradycji, smakowitego pieroga, ale i ze żwawych koników (a od niedawna niestety wielu kojarzy go z prymitywnym populistą, stojącym na czele skrajnej i obskuranckiej formacji politycznej chamów i dresiarzy, która oby jak najkrócej psuła wizerunek regionu!). Na Lubelszczyźnie grup etnograficznych było zresztą co niemiara, przy czym wszystkie już w zasadzie rozpłynęły się w bezbarwnym „społeczeństwie obywatelskim”, z ogromną szkodą dla kultury. Pamiątką po nich pozostają jednak pełne czaru chałupy i zespoły folklorystyczne, przypominające o dawnych strojach, rytuałach i pieśniach. A muzyka ludowa Lubelszczyzny pozostawała nie mniej barwną od bogato zdobionych ubiorów, w których szczycono się na pokaz prawdziwą lub tylko rzekomą zamożnością. Pełne powabu dźwięki wydobywano tutaj ze skrzypiec i bębnów, na północy wzbogacanych harmonią, a na południu – basami. To właśnie przy nich wielobarwne suknie migotały w rytm polkowych podróżniaków oraz oberkowych powiślaków i majdaniaków.

Kaplica Św. Trójcy na lubelskim zamkuPałac w Puławach

Jednak Lubelszczyzna, podobnie jak sąsiedni Wołyń, nie tylko ludem polskim stała. Do dziś wspaniałe drewniane cerkiewki przypominają o ludzie ukraińskim, który przez wieki wrósł silnie w tę ziemię, wspólną ziemię. Zniknął zeń, kiedy banderowski nacjonalizm (cóż za eufemizm!) wlał w jego dusze najgorsze, sadystyczne instynkty lub tylko zastraszył, czyniąc bazą dla splamionych niewinną krwią sotni i ich sympatyków (którym w 1993 r. epigoni rasistowskich ideologii ufundowali oburzający pomnik w Monastyrzu!), a później w okrojonej terytorialnie Polsce zapanowały lewicowo-totalitarne porządki, pozwalające w imię odpowiedzialności zbiorowej i niemal równie patologicznych wizji jednolitego państwa wysiedlać całe ludy i narody z ziemi ich przodków... I jak mniej lub bardziej zwarte polskie osadnictwo przekraczało na południowym wschodzie Dniestr, tak ku północnemu zachodowi ludność ruska sięgała swymi ostatnimi wyspami niemal po Łęczną i Tarnogórę, ubogacając lubelską ziemię swoją urokliwą tradycją.

Jednak nie tylko dopełnianie kultury polskiej barwnymi obrzędami Rusinów przypominało o związkach Lubelszczyzny z Kresami Wschodnimi. Przypominały o nich wzgórza Roztocza, wypiętrzające się stopniowo od okolic Kraśnika i kulminujące ponad wieżami Lwowa. Przypominała i inna fascynująca nacja – Ormianie, tak charakterystyczni przecież dla dawnego polskiego Pokucia. Także tutaj potomkowie Haika osiągali swój najdalszy zasięg na północnym zachodzie. Do dziś o bogatej kulturze, rzutkości i kupieckich talentach polskich Ormian przypominają urokliwe kamienice przy Rynku Wielkim w Zamościu, flankujące z prawej strony monumentalny Ratusz wielobarwnym wspomnieniem o Bartoszewiczach, Rudomiczach, Sachwelowiczach i Wilczkach... A żyli przecież w Zamościu także Niemcy, Węgrzy, a nawet Włosi, Grecy i Szkoci...

Widok na zamek w LublinieZabytkowe kamienice przy lubelskim RynkuWidok na Zamość od strony Nowej Bramy Lubelskiej

Ziemia lubelska nie byłaby jednak sobą bez tradycji żydowskich (w hetmańskim grodzie nawet sefardyjskich!), bez owego niezwykłego a widocznego dorobku potomków Abrahama, odciśniętej głęboko w każdej dziedzinie nadwieprzańskiego życia. Bo przecież w cieniu lubelskiego zamku zbierał się nawet... swoisty żydowski parlament – Sejm Czterech Ziem (Waad Arba Aracot). Powołany do życia w 1580 r. przez króla Stefana I Batorego, chętnie rezydującego w niedalekim Grodnie, reprezentował synów Izraela z Wielkopolski, Małopolski, Rusi Czerwonej i Wołynia, pod wodzą rabinów Kalisza omawiał sprawy podatkowe w relacji gmin wyznaniowych z polską Koroną, rozstrzygał spory pomiędzy kahałami, stał na straży nadanych przed wiekami przez polskich monarchów przywilejów i owej swoistej prawnej autonomii, jaką za sprawą dawnych, autorytarnych Piastów cieszyli się Żydzi w całej Rzeczypospolitej.

Lublin był także miastem sławnego cadyka Jakuba Izaaka Horowica (1745–1815), zwanego Widzącym, który miał zgłębić arkana mądrości, sekrety dusz ludzkich, a nawet tajemnice przyszłości. Ale był gród nad Bystrzycą i rodzinnym gniazdem Jozuego Moszkowicza, znakomitego mechanika i inżyniera, który niemało przysłużył się polskiej wojskowości w dobie zmagań z Moskwą, a w czasie odwrotu armii koronnej na Ukrainie w 1654 r. zdołał ocalić broń ciężką. Najsłynniejszy zaś syn Izraela z grona polskich bohaterów – podpułkownik Berek Joselewicz – w 1809 r. wkroczył w batalii przeciw Austriakom na pogranicze Mazowsza, Podlasia i Lubelszczyzny, aby u jej wrót odnaleźć majową porą chwalebną śmierć pod Kockiem...

W tem wypadku huncwockiem, Zginął Berek pod Kockiem. Był to Berek, sławny Żyd, Człek sumienny – Polak prawy. Nie kwaterką – ni szacherką, Lecz się krwią dorobił sławy!

W Lublinie nauczało wielu uczniów samego Majmonidesa – najwybitniejszego przedstawiciela judaistycznego arystotelizmu. Jednak najmocniej na życiu intelektualnym lubelskich Żydów odcisnęła się postać Szaloma Szachny, wychowanka ojca polskiego talmudyzmu i założyciela pierwszej jesziwy – Jakuba Polaka. Mianowany w 1530 r. rabinem w Lublinie, a jedenaście lat później rabinem Małopolski Szachna uczynił z grodu nad Bystrzycą istotny ośrodek myśli talmudycznej, promieniujący nawet na ościenne kraje. Z powodzeniem wdrażał nową metodę pilpulu (wyszukiwanie sprzeczności w Biblii i Talmudzie, a następnie niwelowanie ich za pomocą innych przesłanek). Miarą wielkości rabina byli uczniowie ściągający doń z Niemiec i Czech, a zwłaszcza ten najważniejszy – Mojżesz Isserles (Remu) – legenda krakowskiego tym razem Kazimierza.

Osobną kartę zapisała lubelska akademia talmudyczna, dzięki staraniom znakomitego lekarza Izaaka Maja powołana do życia przez Zygmunta II Augusta w 1567 r. Królewski przywilej nadawał kierownikowi jesziwy tytuł rektora, czyniąc ją pierwszą wyższą uczelnią w dziejach Lubina. Nie kontynuowała ona tradycji scholastycznej ani arystotelesowskiej, zerwała też z metodą Szachny, ale pod przewodnictwem rabina Salomona Lurii, zwanego Maharszalem, i wygnanego z Czech Mordechaja Jaffe osiągnęła wyżyny myśli religijnej judaizmu. Od XVI stulecia funkcjonowała w jej otoczeniu głośna oficyna drukarska syna Jaffe’go – Kalonymosa ben Mordechaja, która dbała o to, aby mądrość rabinów i uczonych utrwaloną została dla potomności.

Żydowski Oksford padł w 1655 r. ofiarą kozackiej pożogi, kiedy nauczeni przez Bohdana Chmielnickiego nienawiści do potomków Piasta i Abrahama mołojcy dokonali w Lublinie straszliwej rzezi, a łunami wznieconych pożarów unicestwili „miasto żydowskie”. Tradycja jednak zobowiązuje mimo upływu lat i stuleci, toteż w sanacyjnej Wolnej Polsce Majer Szapiro podjął się trudu stworzenia w mieście nowoczesnej rabinackiej akademii. Od 1930 r. na mapie judaistycznej myśli zagościła Uczelnia Mędrców Lublina (Jeszywas Chachmej Lublin), jak w dawnych wiekach promieniująca żydowską nauką na całą niemal Europę.

Mocno odcisnęli się Żydzi i na słynnej kolonii artystycznej Kazimierza Dolnego. Obok Józefa Brandta, Wojciecha Gersona, Aleksandra Gierymskiego, Kazimierza Sichulskiego czy Leona Wyczółkowskiego w cieniu pradawnej baszty i misternie zdobionych kamienic magicznego nadwiślańskiego grodu równie żwawo pracowały pędzle Abrahama Bermana i Jana Gotarda, Samuela Finkelsteina i Feliksa Frydmana, Eliasza Kanarka i Natana Korzenia, nierozłącznych braci bliźniaków Efraima i Menasze Seidenbeutelów, wspólnie tworzących swoje płótna oraz fascynującego Chaima Goldberga. Obok mistrzów sztalugi nie brakowało tutaj mistrzów pióra z Szalomem Aszem na czele, który nie na darmo utrzymywał, że w Kazimierzu nawet Wisła mówiła po żydowsku...

Ozdobiony spichlerzami gród o bogatych flisackich tradycjach słynął również z przewoźników przez „Królową polskich rzek” w stronę wspaniałych ruin zamku w Janowcu. Wśród nich zaś prawdziwymi legendami stali się Abraham Trancerman, z wdziękiem opisany przez samego Aleksandra Janowskiego oraz Chaim z Wojszyna, inspirujący Asza, Władysława Reymonta i Juliusza Kłosa. Ci dwaj przewoźnicy, wspaniali gawędziarze, uwielbiani przez swą klientelę i sławni wśród wielkich tego świata z powodzeniem porównywani być mogą do legendarnych górali-przewodników tatrzańskich pionierskiej ery, zabierających panów w świat skalistych turni i do najsłynniejszych osaczników, prowadzących dygnitarzy po ostępach Puszczy Białowieskiej...

Widok na Kazimierz Dolny i Wisłę z kazimierskiej basztyZaułki Kazimierza Dolnego

Jeśli zaś przywołaliśmy muzykę ludową i barwne tańce Lubelszczyzny, owej kolebki Henryka Wieniawskiego, to dodać też trzeba, że i w tej dziedzinie synowie Izraela odcisnęli swoje niezwykłe piętno, wspaniale objawiające się wielbienia Boga tańcem i pieśnią przez chasydów, ale przecież do niego się nie ograniczające. Nie brakowało tutaj nigdy żydowskich grajków, a starozakonni muzykanci przygrywali do niejednej zabawy nad Wisłą, Wieprzem i Bugiem. Niejednokrotnie czynili to wespół z polskimi kapelami, co nie pozostawało bez wpływu na wzajemne przeplatanie się owych najbardziej lirycznych tradycji.

Cały ten bogaty świat Żydów, Polaków, Ukraińców i Ormian zniszczyła najstraszniejsza z wojen. Gdy na zgubę ludzkości zjednoczyły się w straszliwym sojuszu „nowoczesne” ideologie Rzeszy Niemieckiej i Związku Radzieckiego, głoszące „rozwój” i „lepsze jutro”, pod ciosami przeważających wrogów padła niepodległa Rzeczpospolita. A na jej trupie niewiele później wyrosły niemieckie obozy w Bełżcu, Majdanku i Sobiborze... Raz na zawsze zgasła lubelska menora, ustępując mrokom Zagłady...

Narodowosocjalistyczna paranoja, do której ochoczo włączyło się i wielu Ukraińców, naznaczyła region prześladowaniami Polaków, męką Dzieci Zamojszczyzny, ale przede wszystkim całkowicie zakończyła żydowskie życie na Lubelszczyźnie. Jakże wymownym symbolem jest śmierć w Bełżcu Chaima z Wojszyna... Pośród morza łez i cierpienia niemieckie fabryki śmierci unicestwiły miliony ludzkich istnień i bezpowrotnie zniszczyły wielowiekową kulturę lubelskich Żydów...

Po wojnie przyszedł czas na swoisty epilog anihilacji przez obłędne ideologie w imię „postępu” dawnego wielobarwnego świata. Zagładzie uległy utopione we krwi pobliskie polskie Kresy, a zawiadywane przez władze Polski Ludowej wysiedlenia – bez rozważania indywidualnych win banderowców – brutalnie „oczyściły” do 1947 r. lubelską ziemię z wszelkich Ukraińców, żyjących tutaj od najdawniejszych czasów. Resztki zaś przetrzebionej społeczności żydowskiej opuścić musiały w 1968 r. swoją nadwiślańską ojczyznę wskutek bezprecedensowej w dziejach polskiej państwowości antysemickiej nagonki, za którą polska lewica nigdy nie uznała za stosowne uderzyć się w piersi...

Tak – w cieniu Holocaustu i straszliwych zbrodni – zamordowany został dawny świat. Tak zamordowany został świat polskich Żydów. Tak zamordowana została dawna Lubelszczyzna, pełna różnorodnych i przepięknych tradycji Polaków, Ukraińców, Żydów i Ormian, w które synowie Izraela wnieśli swój widoczny i wspaniały wkład. Dziś lubelska ziemia nadal zachwyca, kusi i fascynuje. Lecz bez światłych rabinów, żydowskich malarzy i pisarzy, żydowskich przewoźników i muzykantów czegoś jej brakuje. Bardziej niż kiedykolwiek rodzi więc zadumę nad wspaniałą przeszłością i smutną teraźniejszością. Zadumę, która włóczy się po starych kirkutach i z cichym łkaniem ulatuje ku Gorajom...

Siedemnastowieczna synagoga w ZamościuSiedemnastowieczna synagoga w ZamościuMiejsce pamięci pomordowanych Żydów w zamojskiej Rotundzie
Bartłomiej Grzegorz Sala
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.