Felietony > Zdaniem Siwmira

Trzy dni zastępczego „tacierzyństwa”

SiwmirTak wypada. Takie słowa usłyszałem od koleżanki, gdy zapytałem po co jej drugi potomek. Wcześniej przez kilka lat musiałem wysłuchiwać, że ona już nie może wytrzymać ciągłej opieki nad dzieckiem. Tego bezmyślnego kołowrotku typu: podaj, ubierz, przewiń, nakarm. Pada ze zmęczenia, nie ma czasu dla siebie etc. etc. Pierworodny skończył pięć lat, znajoma w tym czasie rozstała się z mężem, poślubiła kolejnego mężczyznę i co? I zafundowali sobie drugie dziecko. Bo tak wypada. No i wpadli oboje w pieluszki, kupki, napary z kopru. Potem wizyty u lekarzy, leki antyalergiczne, kłopoty w przedszkolu (panie uwzięły się na idealnie grzeczną latorośl), kłopoty w szkole (ci wredni, nie rozumiejący duszy wrażliwego nastolatka nauczyciele). Przez przypadek doszła jeszcze dwójka dzieci i moje zaprzyjaźnione małżeństwo zaczęło przypominać wysokowydajną mleczarnię, pod którą podłączone zostały cztery głodne wszystkiego cielaki. „Statusieli” i „zmamusieli” na dobre. Dzień rozpoczyna się u nich od wstania bladym świtem, szybki podział obowiązków, kto śniadanie, kto pod prysznic, kto pakuje tornistry, kto bierze kartkę z zakupami. Potem rozwożenie dzieci do szkół, przedszkoli i zazwyczaj jedno do lekarza. Opiekunka przychodzi do chorego dziecka, bo zwolnić się można raz w roku. Odbiór dziecka, odwiezienie na balet, basen, jogę i zajęcia komputerowe. Znowu odbiór. Przypilnowanie, żeby odrobiły lekcje, umyły się dokładnie (obowiązkowe sprawdzenie szyi i pazurów), nie oglądały zbyt długo telewizji. Znajoma naczytała się mądrych książek i wychowuje dzieci naukowo.

A bachorzęta jak to bachorzęta, wciąż czegoś chcą. A to pograć z ojcem, a to żeby mama uszyła nowa sukienkę dla Barbie, a to na wycieczkę albo chociaż do MacDonalda.

A ja nieopatrznie trafiłem w sam środek tego kataklizmu. Zdecydowałem się spędzić z nimi weekend. Trzy upiorne, co ja mówię, koszmarne dni z życia zastępczego ojca, pan domu bowiem zrejterował cichcem na firmowy zjazd integracyjny.

W piątek nie było jeszcze najgorzej. Potwory zachowywały niejaki dystans, ja miałem szczere chęci je zabawiać. Najmłodsza ujeżdżała mnie jak barana, nieco starszy pokazywał swoją kolekcję dinozaurów, dziesięciolatek próbował mnie nauczyć grać w szachy, a najstarszy pytał czy znam zespół Pink Floyd, bo nieźle grają, co starał się nausznie udowodnić przez parę godzin. Ech, odkrywanie świata, świeżość zachwytu nad czymś co innym się dawno znudziło. Poszedłem spać zmęczony ale w stanie pełnego zrozumienia. Niestety, dwa kolejne dni wybiły mi pneumatycznym młotem jakiekolwiek pomysły na powiększanie własnej rodziny. Nie żebym przejawiał w tym kierunku jakieś duże skłonności. W każdym razie poprosiłem znajomą, że w razie gdyby kiedyś usłyszała ode mnie coś o planowaniu przedłużenia własnych genów, niech natychmiast zaprosi mnie jeszcze raz do siebie. W celach leczniczych.

Nastolatek uparł się zabrać mnie do pubu, przekonywał do marihuany, a w domu cały czas bębnił i jazgotał na świeżo zakupionej przez dziadków perkusji. Dziadkowie chyba bardzo nie lubili własnych dzieci. Czwartoklasista albo szalał po salonie (!) na skuterze, albo ćwiczył rzuty do kosza. Do końca nie rozstrzygnąłem czy tak kiepsko rzuca czy ja mu się czymś naraziłem. Młodszy zadawał pytania. Do wyczerpania cierpliwości, do upadłego, do szału, do nie wiem czego jeszcze. Pomyśleć, że ja byłem taki sam w jego wieku. Obrzydliwość! Trzylatka zaś najpierw nasikała mi na buty, później zaczęła nazywać tatą, aż w końcu tupaniem wymusiła na mnie opowiadanie bajek. Tata jest przecież od opowiadania. Po przerobieniu Czerwonego Kapturka, Królewny Śnieżki, Kota w butach i Pinokia tudzież licznych wariacji na ich temat, zacięła mi się wyobraźnia. To właśnie wtedy w desperacji ułożyłem wiersz. I niech będzie on przestrogą dla wszystkich, którzy zachwyceni uśmiechniętą w cudzym wózku buźką, planują urodzenie dziecka. Bo tak chcą albo tak wypada.

Opowiedz mi bajkę Tato siedzi sobie prztymucel pasiasty i zawija kropelki w wiaderka gniazdo uwił sobie na drzewie i z wysoka na krowę zerka krowa uszy ma z lekka kudłate kolczyk w pępku i szynę w kopycie łeb zadziera do góry radośnie te, prztymucel – kocham cię nad życie zwierzak z drzewa popukał się w czoło zrobił sobie sałatkę z robaków rzucił w krowę resztką talerza no i napluł do gniazda ptaków postanowił przefarbować grzywkę na cymbałach zaczął nuty macać ... trzeba było zasnąć samemu a nie ojcu dupę zawracać

Jan Siwmir
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.