Kultura

Tryzna w Kętrzynie

TryznaSpóźniłem się. Niczym wczesnowieczorny turysta spacerowałem wokół fontanny ratuszowego placu. Dopadł mnie widok ludzi czysto i schludnie ubranych, zmierzających na zapewne ostatnie tego dnia liturgie w obu kościołach. Ulica i plac mogłyby się wydawać spokojne, gdyby nie nagły huk, który tę równowagę naruszył. Nadciągnął znad jeziorka. Spojrzałem w prawo. Ludzie na ganku kamienicy zdawali się niewzruszeni. Przyzwyczajenie? Ruszyłem w kierunku domu. Przede mną mnóstwo par, raczej nieciągnących w stronę neo- i gotyku. Krótkie spodnie mężczyzn i nagie ramiona kobiet. Krok przyśpieszony. Stały ruch w dół… miasta, narastającego hałasu. Przypomniałem sobie, że córka pytała mnie, na co dzisiaj idę? Walkiria? Nie, Tryzna, stypa. Oddalam się, zatem, od wczesnego Iron Maiden i późnego, dla dwudziestopierwszych słuchaczy, Black Sabbath. Plakat na najlepiej ustawionym w mieście słupie ogłoszeniowym to potwierdza. Rozumiem, że amfiteatr dalej zanurzony w narodowo-wojskowym odmęcie. Stąd i moc także muzyki. Siła fizyczna, siła woli, siła trwania. Społeczeństwo idzie się ujednolicać, zaciskać i formować.

Jak się chce, to wcale nie trzeba stawiać samochodu ani tuż pod oknami którejś z kamienic ulicy Zjazdowej, żeby robić wyrwę w życiu tamtejszym mieszkańcom, ani na rewitalizowanym chodniku prowadzącym do kościoła św. Jerzego. Poczekajmy, proszę Państwa, na most i obwodnicę przez Guber. Być może wówczas ulice Zjazdowa, Staromiejska, Zamkowa, Rycerska i sam plac Zamkowy staną się miejscem spacerów pomiędzy kilkoma kętrzyńskimi zabytkami.

Tymczasem stypa się zaczęła. Może właśnie za przeszły, utracony, przebrzmiały czas? Nie tylko ten, który przerażał nas w lekturze „Mroków średniowiecza”, lub rozśmieszał w obu częściach francuskiej komedii „Goście, goście”, czy jest jakoś wyobrażony w Szlaku Zamków Gotyckich i opowieściach o komturiach Warmii i Mazur.

Spóźniłem się, więc muszę trochę pozmyślać, konfabulować. Jestem przekonany, że te parę minut maruderstwa, niepunktualności, zaniedbania to strata nieodżałowana. Ubrane w pomarańcz i jasną delikatną czerwień dziewczę z pewnością w tym czasie napisało do mikrofonu odpowiedni prolog o dawnej muzyce Europy. Przekonanie absolutnie się później potwierdziło. Przy zmianie instrumentów członkini Stowarzyszenia Rekonstruktorów kultury, sztuki i obyczajów średniowiecza wtrącała długie, aczkolwiek nie takie, żeby zanudzić słuchaczy, dygresje o pochodzeniu, wykonaniu, rekonstrukcji i nazwach instrumentów, na których grała. Pewnie wstęp do koncertu wyjaśniał także zestaw utworów dzisiejszego koncertu.

Troje ich zaprosiło na stypę, która mogła mieć podobny przebieg u większości Słowian. Od Rusi Kijowskiej po Łużyce. Kobieta w jaskrawym stroju, dwóch mężczyzn w białych koszulach. Nikt jednak nikogo nie grzebał, nie zakazywał także powrotu między żywych. Wręcz przeciwnie. Zdawać się mogło, że Tryzna zaprosiła na dziedziniec zamkowy nie tylko Słowian a pół średniowiecznej Europy. Stos pogrzebowy zaś ułożony został dla tych, którzy nie pozwalają choćby zbliżyć się zamkowi krzyżackiemu do średniowiecznego ducha i nadal kultywują upiory lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku na jego murach. Może dzisiejszy koncert miał właśnie na celu uwolnienie nas od tamtych zgubnych wpływów?

Troje artystów, ale instrumentów o wiele więcej. Nieco podróży Jordi Savalla. A i owszem. Pani Daria Zecer chyba przed układaniem muzycznego programu tegorocznego Jarmarku miała w głowie wykonania muzyki dawnej wytwórni AliaVox. Kołatał się i Savall także w Tryznie. Dudziarz wcześniej popisujący się grą na przeróżnych fletach i pradziadach fagotów, klarnetów czy nawet kornetów ocierał się tak bardzo o Armenian Spirit.

TryznaTryznaTryzna

Pokonfabuluję zatem. Przywędrowali znad Bałtyku. Być może dotarli jakimś hanzeatyckim statkiem. Znaleźli w pewnym momencie dopływ Łyny. Po drodze grali na dziedzińcach zamkowych. Czy spławili się Gubrem? Kogo musieli pytać o zgodę? Duchownego, czy zbrojnego? Ile godzin, czy dni grywali przed zamkniętą kratą pod murami w smrodzie gnoju, odgłosów zwierząt, pokrzykiwaniu przekupek i głośnych wyzwisk jakiegoś knechta? A przecież grywali na ulicach i placach wielkich miast i dziedzińcach ogromnych zamków. Zdarzało się pewnie zaproszenie do komnat. Najpewniej i najszybciej było podróżować rzekami. Kraj Loary oczywiście. Stamtąd już blisko do Bretanii, kraju wielokulturowego. Być może to był końcowy etap ich podróży po kontynentalnej Europie. Nie wykluczone, że pogrywali wraz z pasterzami z Montaillou, wioski heretyków, cudownie opisanej przez Ladurie. Mogli stamtąd wyruszyć na zimowe pastwiska do Katalonii, zaś wiosną przeprawić się na Wyspy Brytyjskie. Dudy przecież. Różnorodność muzyczna. Pobrzmiewające echa komnat zamkowych, ale i pasterskich ognisk. Prawie że słychać szum fal obijających się o szkockie zimne, wietrzne wybrzeża…

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.