Tort studencki, jak wszystko co studenckie, jest szybki i łatwy w przygotowaniu. Powstał w pół godziny (gdyż czas zwykle jest towarem deficytowym), pod wpływem dużych emocji wywołanych pewną awanturą, a właściwie walką, bo nie można nazwać inaczej „rozmowy kwalifikacyjnej”, podczas której ma się do czynienia z ludzką głupotą i niekompetencją. Najważniejsze, że udało mi się tę głupotę i niekompetencję udowodnić oraz wygrać w walce.
Wróciłam do domu tylko po to, żeby się przebrać i zrobić ciasto urodzinowe. Impreza u kolegi trwała już od kilku godzin. Wiedziona zasadą „najpierw obowiązki, później przyjemności”, obiecałam, że przyjdę, jak skończę się awanturować.
Jedną ręką i uchem rozmawiając przez telefon („Kiedy będziesz…?!”), gotowałam budyń i miksowałam go z masłem, aby uzyskać krem. Przez cały czas moim poczynaniom nieufnie przyglądała się mama, która niby chciała pomóc. Tak naprawdę chciała coś przedwcześnie podjeść i kilka razy powiedzieć mi, że wszystko robię nie tak.
Między warstwy biszkopta włożyłam dżem truskawkowy i wiśniowy. Przy wyborze smaku nie myślałam o upodobaniach jubilata ani gości. Wykorzystałam dżemy bez zawartości drobinek, które mogłyby… utkwić między ludzkimi zębami. Porzeczka i malina zdecydowanie odpadały!
Kiedy przykryłam dżem ostatnią warstwą biszkopta, nadszedł czas na pokrycie całego wierzchu kremem i migdałami. Z tym jest trochę więcej pracy, jeśli się ma przerośnięty zmysł perfekcjonizmu. Ale i tak już po kilku minutach można pakować go do pudła i biec na tramwaj.
No właśnie – biec. Czyli wkładać buty na obcasie i przedzierać się przez śnieg, wiedząc, że o tej porze tramwaje odjeżdżają za wcześnie.
Miałam więc przeczucie, że tego tortu nie dowiozę, bo:
a) potknę się gdzieś po drodze i oboje upadniemy,
b) tramwaj odjedzie bez nas, a ja się poddam i wrócę do domu,
c) ktoś mi go po prostu zeżre po drodze.
Żadna z ewentualności jednak nie nastąpiła.
Kiedy już myślałam o wysiadaniu, usłyszałam:
– Poproszę bilety do kontroli.
Pomyślałam: „Idiota!”. Nie powiedziałam nic, tylko rozpoczęłam operację. Zdjąć ciasto z kolan. Wstać. Położyć pakunek na siedzeniu obok. Postawić torbę, wyjąć portfel i pokazać panu-idiocie bilet miesięczny. Bilet aktywny, uff… mogę wysiadać.
– Legitymacja do ulgi.
– No nie... – nie udało mi się tego jedynie pomyśleć.
– Dobrze, dobrze, już widzę.
Czas na operację: wysiadanie.
Po drodze do akademika kolegi minęłam grupę studentów, którzy chcieli poczęstować się tortem. Pani w recepcji była zainteresowana recepturą, a Erasmusi zaproponowali mi konkurencyjną wiksę.
Na urodziny dotarłam, gdy wszyscy byli już w dobrych nastrojach. Cieszyłam się, że udało mi (nam!) się dotrzeć. Kiedy wszyscy kłamali, że tort jest za… cny, byłam jeszcze bardziej dumna. Ale z drugiej strony, kto ufa studentom? Student zje wszystko. Więc może też zrobi i zje tort według mojego „przepisu”?
Aby zrobić tort, trzeba przygotować krem. Wymieszać budyń (2 opakowania budyniu, litr mleka) z 250 dag masła. Przełożyć warstwy biszkopta dżemem. Całość wysmarować powstałym kremem i posypać migdałami. Prawda, że proste?
Składniki: