Kultura

Teatr Ognia Mamadoo

Iście diabelnie inteligentny wybór miejsca na pokaz rozpoczynający tegoroczny Jarmark św. Jakuba. Ukryta czarcia dolina gdzieś między zabudowaniami architektury przemysłowej, gotyckim kościołem św. Jerzego, kościołem ewangelickim i dawną synagogą nad doliną górującymi, a szeroko otwartą bramą, niczym piekielne czeluście, gdzie z chrzęstem zardzewiałych łańcuchów podnosi się krata jak wrota Mordoru. Z nich wychyla się co rusz Wielkolud, drugoplanowy, ale jakże ważny bohater „Twin Peaks”, Sterownik, Strażnik Ognia. Prawie że preludium do mrocznych małomiasteczkowych tajemnic, czyli rozpoczynamy „Ogniu, krocz za mną!”. To nie on jest oczywiście główną postacią orgii ognia. Jak spod władzy ojcowskiej wychodzą z jego objęć kapłanki Westy. Przed zgromadzeniem, które siedzi i stoi plecami do judaistyczno-chrześcijańskiej tradycji, westalki rozpoczynają rytuał przygotowywany na cichym, mrocznym dziedzińcu krzyżackiego zamku. Jego podwaliny pamiętają pogańskie obrzędy. Być może tajemniczy krąg rozpalony przez trzy zgrabne kapłanki przemówi głosem głęboko ukrytym pod asfaltem Placu Zamkowego. Asfalt, ten współczesny pomiot Volcanusa, jakże bliski narzędziom w dłoniach ognistych panien. Parafina, olej liturgiczny, żelazne przybory, koła, łańcuchy, spirale, sprężyny i cztery kaganki mające obrazować granicę sacrum i profanum płomiennego teatru, a po prostu stanowią barierę bezpieczeństwa między artystami a publicznością. Ale nie spłaszczajmy, nie uciekajmy w faryzejskość i wpatrzmy się w wirujące pośród dymu i ognia płomienne kapłanki, choćby rytuał trwał tylko dwadzieścia minut.

Teatr Ognia MamadooTeatr Ognia MamadooTeatr Ognia Mamadoo

Jak zazwyczaj przy tajemniczych obrzędach, ich preludium ma zaniepokoić i zaciekawić. Odgrywa w tym największą rolę muzyką i skorelowane z nią ruchy postaci posiadające tajemnicę przeprowadzenia rytuału. Płomienie zapalane są przez kobiety ubrane na czarne, emanujące erotyką gołych ramion i jakby wyzywających gorsetów, które przecież kojarzą się albo z wiktoriańską niewinnością na pokaz, albo lekkimi obyczajami. Nęcą, kuszą. Ramiona podnoszą się do góry, ukazując jasną i delikatną skórę, która błyszczy na blado-niebiesko, pomarańczowo, różowo w rytm gry świateł, podobnie jak paski gorsetów, które mogą być czerwone, niebieskie, fioletowe, białe, szare. Tego nie dowiemy się nigdy. Żagiew, pochodnia zbliża się na wyciągniętej ręce do kaganka, być może oświaty, tej dawnej, historycznej, pogańskiej…

Teatr Ognia MamadooTeatr Ognia MamadooTeatr Ognia Mamadoo

Wszystko jest układem. Napięte z wdziękiem biodra. Jedna z nóg odchylona do tyłu. Druga lekko ugięta. Czerń i ogień. Rozjaśnia się jedynie skóra ramion, twarzy i blond włosy u dwóch artystek. Krąg zaznaczony. Jakby za chwilę miał zabrzmieć chorał gregoriański, a z bramy zamkowej wyjść zakonnicy o zasłoniętych kapturami twarzach. Nic z tych rzeczy. Następuje seria i feria pokazów przy głębokim dudnieniu techno, które fragmentami ciągnie w kierunku wykonań muzyki dawnej zespołów Jordi Savalla.

Czy to wybryk techniki, czy może jadowicie złośliwy program występu? Muzyka parokrotnie się urywa. Uśmiechy na twarzach kapłanek. Zwalniają akrobacje z ogniem. Ruchy stają się wolniejsze. Publiczność się domyśla nader prędko. Oklaski.

Szwendam się po dziedzińcu zamkowym przed występem. Przez bramę obserwuję zbierającą się publiczność, która zasiada w kilku rzędach krzeseł, ustawia się na skarpie ulicy Osińskiego i Zjazdowej. Na dziedzińcu krząta się Wielkolud od Davida Lyncha, pedantycznie ułożone przedmioty do Tańca Ognia. Dziewice-kapłanki dopinają gorsety, rozgrzewają się na drewnianym podeście, robiąc przeróżne figury, które za chwilę pokażą w szybkim tempie pośród płomieni. Jeszcze kilka minut i pani Daria Zecer stanie pod pochmurnym niebem i zapowie otwarcie Jarmarku św. Jakuba. Ostatni z widzów opierają się o drewniane stragany, dzieci siadają na asfalcie. W momencie, gdy dyrektor muzeum podnosi do twarzy mikrofon, ustaje mżawka. Ot, jaka współpraca natury, sztuki ognia i bliskości budynków sakralnych.

Dwadzieścia minut i po wszystkim. Wielkolud gasi ogień narzutką, na której widzę kolorową pacyfkę. Znajomy, z którym rozmawiałem parę godzin wcześniej o zespole Forteca (tego samego dnia w kętrzyńskim amfiteatrze; podobna śpiewa o żołnierzach wyklętych), mówi, że przejeżdżając koło amfiteatru właśnie, widział wśród tamtejszej publiczności grupę mężczyzn z gestem, który kilka lat temu w sądzie był opisywany przez członków ugrupowania skoligaconego z partią współtworzącą rząd triumwiratu, jako zamówienie pięciu piw. Jak zwykle zrobiło mi się przykro, bo już lata potwierdzają, gdzie miejska kultura upodobała sobie miejsce, a gdzie jest tylko fasadą. A tak dla przypomnienia: tydzień temu Nicea i Turcja, dzisiaj Monachium.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.