Kultura

Tango – umysł jest moim grzechem

Jerzy LengauerO Tangu, które zostało wystawione w 1965 roku, Czesław Miłosz w swojej Historii literatury polskiej pisze, że jest równocześnie portretem społeczeństwa, dramatem psychologicznym i parabolą. W znakomitej scenografii, jeszcze lepszych kostiumach i wręcz fenomenalnie obsadzonych rolach możemy oglądać tragikomedię Mrożka na scenie kameralnej olsztyńskiego Jaracza.

Przed widzem pojawia się na scenie siedmiu aktorów. Wśród nich są trzy kobiety. Babka Eugenia, matka Eleonora i Ala, młodziutka, acz nieco zblazowana narzeczona. Wszystkie trzy (z czego dwie pierwsze w największym stopniu) reprezentują obraz moralnej rozwiązłości, tolerancji przekraczającej wszelkie dozwolone granice, wynikającej z nieodpartej wiary w ideę łamania wartości w imię wolności osobistej. Ów sposób na życie zamyka się w rodzinie, którą dopełniają dwaj mężczyźni: wuj Eugeniusz (brat babki) i ojciec Stomil. Szóstym bohaterem tragedii jest niejaki Edward, proletariusz o sposobie bycia sowizdrzała i ulicznego drobnego bandyty zarazem, który jednak okazuje się bacznym obserwatorem życia rodzinnego, świetnym psychologiem i socjologiem, umiejącym wykorzystać sytuację w jak najlepszy dla siebie sposób. Nie, nie! Edek nie jest konformistą. To łaszący się cwaniak bez żadnych zasad, gotowy znaleźć wyjście z każdych kłopotów, znakomicie odczytujący nadchodzącą na horyzoncie burzę, cierpliwy i czekający na okazję. Jest jeszcze Artur – syn. Bohater na wskroś tragiczny.

Owa swobodna i nieco wyuzdana rodzina jest obrazem zadowolonego z siebie społeczeństwa. Artur, student pozostaje na razie poza sceną. Trójka gra w karty. Widać, że Eugenia jest od tego uzależniona, Edek świetnie się do przyjemności babki dostosował i jej sekunduje, Eleonora zaś, przy mężowskiej tolerancji wynikającej z zamknięcia na rodzinny świat, ponieważ on sam oddaje się idei eksperymentowania, narkotyzuje się Edwardem, człowiekiem pociągającym ją swoją brutalnością, co nazywa, z pewnością za Gombrowiczem, naturalnością. Ten erotyczny szał i zapomnienie Ewa Pałuska odgrywa znakomicie. Niewiarygodnie zgrabna, zmieniająca się wraz z szatą i dekoracją sceniczną aktorka, wydaje się stworzona do roli matki Artura. Uwodzi ruchem, słowem, ba! jednym krokiem albo nieruchomą chwilą. Stanowią wraz Edwardem, tym oślizłym, niby głupawym cynikiem, lecz także uwodzącym twarzą, gestem, błyskiem oczu, świetną parą w Tangu. Eugeniusz (ten trzeci od kart) stara się dotrzymywać im kroku, ale z racji konformizmu i mniej lub bardziej maskowanej awersji do relatywizowania wartości, które przyświecały mu przez całe życie, jest mało przekonujący. Jego krótkie spodenki demaskują fakt, że pewne gesty, słowa, zachowania, strój, idee nie przystoją w pewnym wieku. A może inaczej: że nie da się na siłę iść z nowym nurtem, zdrowiej pozostać przy swoich przekonaniach. Gdzieś tam daleko mogą brzmieć jakieś echa o honorze, dumie, nawet humanizmie. Nazwijmy to po prostu człowieczeństwem albo przyzwoitością. Wuj Eugeniusz wydaje się najmniej przyzwoity. A jeśli widz ma do niego jeszcze jakąś odrobinę szacunku, to znika ona w ciągu dalszych minut spektaklu.

Artur, w przeciwieństwie do reszty, która jest nieco roznegliżowana, ubrany jest w białą koszulę, garnitur, czarne trzewiki. To sugestia elegancji, dotrzymywania słowa, zachowywania zasad i kierowania się wartościami. Wychowany w rodzinie na wskroś liberalnej, uczącej jedynie szafowania wartościami. Brak podwaliny, fundamentów sprawia, że w jakimś stopniu jest niepełnosprawny. Nie dość, że nie ma się czego uczepić, to na dodatek nie ma przeciwko czemu się buntować. Nie wie jak porzucić dzieciństwo i młodość. Przed publicznością staje więc znerwicowany, aczkolwiek pewny siebie i zdecydowany poszukiwacz idei, którą znajduje w buncie przeciwko anarchistyczno-libertyńskiej rewolucji swoich rodziców!

Niezadowolony, zdziwiony sytuacją w domu, Artur zaprowadza porządek, który jest już znany domownikom. Za zachowanie nieprzystające wiekowi, stanowi i łamiące reguły konserwatywne, którym hołduje – zakłada się na głowę klatkę, zaś babcia Eugenia kładzie się na katafalku. Pozostawieni na razie sobie zostają rodzice, których bohater traktuje nieco inaczej. Matkę ozięble, jakby z pogardą. Prawdopodobnie to wynik jej rozerotyzowania, które wspomina traumatycznie z dzieciństwa. Jej nieformalny związek z Edkiem kumuluje pogardę i przeradza ją w nienawiść. Wprost namacalnie widz odbiera, że młody człowiek chciałby ją zamienić w posąg: wybudować pomnik dzieciństwa z zasadami, uczynić z matki wyniosły, czarny monument. Dlaczego jednak brak w nim będzie uczucia, czułości, miłości? Bo Artur tego nie zna. Nawet nie jest w stanie ich sobie wyobrazić. Stąd Eleonora ma być zimna, czarna, konserwatywna. Zgodnie z jego wyobrażeniami dzieciństwa bez uczuć. Wyobrażeniami autokratycznymi. Plan zmian dojdzie do skutku: taka Eleonora pojawi się na scenie. Matka w ciemnej sukni od szyi po stopy, co zresztą i tak nie wyruguje z niej sex appealu.

Tymczasem Artur musi doprowadzić do rozmowy z ojcem. Dochodzi do szeregu dialogów i monologów, wahań, rozterek, które zdają się wieńczyć sukces porozumienia, ale jednak bezskutecznie. Stomil owładnięty paranoją eksperymentu żąda jedynie, by zostawić go w spokoju. Artur go w końcu podjudza, podsuwa pistolet, próbuje wskrzesić jego zazdrość o żonę. Nic z tego. Rozchełstanego emocjonalnie Stomila nie da się przekonać. W końcu zostaje wbity w sztywny kołnierzyk, który ciągle go uwiera. Maciej Mydlak gra wspaniale w tych kołnierzykowych fragmentach. Co chwila narzeka, pokazuje, jak go wierci, swędzi, przeszkadza, i ubranie, i miejsce, i sytuacja, w których się znajduje. Przestępuje z nogi na nogę, próbuje uciekać, zniknąć, to siada, to wstaje, ręce są ciągle w ruchu, sięgają do szyi pod kołnierz, próbują rozpiąć guziki. Jest przeciwieństwem Eleonory, która dostosowuje się do sytuacji, nie walczy na oczach wszystkich, ale jest w niej coś, co niepokoi. Edek mianowicie…

Jaki pomysł przyszedł do głowy dyktatorowi Arturowi? Cóż, po prostu znalazł poplecznika i wykorzystał słabości innych. Jakże to znane z historii, ale i także obecnej sceny politycznej. Poplecznikiem, nie do końca fałszywym, został wuj. Sytuacja wydaje się mu podobać. Bycie prawą ręką władzy domowej w jakiś sposób wynosi go, jeśli nie na piedestał, to przynajmniej na jego stopień. Sekunduje szaleństwu „dobrej zmiany”, wykonuje polecenia, jest sierżantem w tej małej jeszcze, niewyszkolonej armii. Jego upadek będzie tym bardziej bolesny, gdy zginie poczucie, że jest potrzebny i ważny. A co zostanie? Konformizm i umiejętność dostosowania. Najpierw zdeptany jak przykry, ale niezbyt groźny gad, a potem doceniony za podlizywanie się i wykonywanie poleceń bez szemrania. W zasadzie zostanie wykorzystana jego natura podległości. Choćby tutaj łatwo dostrzec parabolę, o której pisze Miłosz. Eugeniusz w stosunku do nowego władcy zachowuje się tak samo na końcu spektaklu, jak i w początkowych scenach. Jakby przez dwie godziny nic na scenie nie zaszło.

Ach! Ala przecież. To u niej szuka Artur ratunku, potwierdzenia i sprzyjania zamiarom. To ona ma być jednocześnie matką i ojcem. Ma być zwiewna, czysta, dziewicza, świeża i… konserwatywna. Przed ołtarzem poślubią nie tylko siebie, ale przede wszystkim zmiany, zasady, reguły, które od tej chwili mają zapanować w domu. Czemu Ala się waha? Dlaczego robi wszystko, żeby odwieść Artura od zamiaru, choć zwierza się z miłości do niego. Łamie się, gdy jej słowa nie przemawiają do narzeczonego. On nie rozumie jej potrzeby kochania. Skąd ma to wiedzieć? Nie nauczył się tego w rodzinnym domu. Miłość była seksem i wolnością czynienia, co się tylko chce. Rozumie za to narzeczona. Gdy dostrzega, że ma wyjść nie tyle za Artura, co za jego wyimaginowane normy i kanony, zaczyna walczyć. Pokazuje swoją seksowność, kreuje się niemal na ladacznicę. W tym czasie Artur, nierozumiany i przerażony, daje popis równy monologowi Kordiana na Mont Blanc, czy mickiewiczowskiej inwokacji. Wówczas wiemy, że musi dojść do tragedii.

Aktorzy nie zaczynają wykonywać żwawszych ruchów, ale widz podświadomie odczuwa nerwowość płynącą ze sceny. Słowa, zdania, poruszanie się artystów, przestawianie przedmiotów wydają się bardziej zrytmizowane. Jakże to dziwne, przecież rytmika, a zatem w pewnym sensie formalizm i trzymanie się zasad, powinny uspokajać. Jest przeciwnie. Dramat rozpoczyna Eugenia, wykonując polecenie Artura z pierwszego aktu. Kładzie się na katafalku i umiera. Teraz jakby reżyser wystukiwał zza kurtyny rytm palcami, a aktorzy grali podług tego. Ala, podobnie jak babcia, wydobywa najcięższy oręż przeciwko… Właśnie, komu? Kto jest celem? Artur? Sytuacja? Pozostali członkowie rodziny również, zamiast tworzenia dotychczasowej wspólnoty, a może najzwyczajniej scenicznej trupy, odgrywają swoje pierwszoplanowe role. Owe metaforyczne pchanie się na środek sceny poszczególnych postaci reżyser wykorzystał dla ukazania rozkładu, co z kolei powoduje triumf najsilniejszego, dotychczas podporządkowanego i stojącego z boku. Zdolnego ucznia z nizin społecznych.

Dlaczego publiczność tak mocno odczuwa ów rytm, który aż ogłusza? Do pewnego momentu rytmika przyciągała, interesowała, służyła skupieniu się na jednym przesłaniu: jak rodzi się autokratyzm a z nim nowy porządek. Wydaje się, że Bartosz Zaczykiewicz zdecydował się nie tylko na ascetyzm w scenografii, lecz również w dialogach. Z długiej u Mrożka rozmowy Artura i Ali wyłuskał jedynie kwestie służące diagnozie powstawania autokratyzmu. U Zaczykiewicza Ala wchodzi na scenę wprost z widowni. Znowu rytm. Tak jak krzesła, które są na scenie głównym elementem dekoracji. Czym najprościej wybija się rytm? Stopami i nogami krzeseł. A o co? O krawędź oparcia albo o blat stołu. A przecież ten stoi na środku sceny prawie całe przedstawienie. Nie zostaje usunięty nawet w momencie prezentowania przez Stomila eksperymentu, którego żenujące podobieństwo do nieudanego przedstawienia lalkarskiego na targowisku wzbudza jedynie smutek i żal w stosunku do eksperymentatora. Czyżby w zamierzeniu reżysera było właśnie w tym momencie nadać osobom dramatu postaci kukiełek? A eksplozja – boskie stworzenie świata bądź Wielki Wybuch to początek poruszania się jak marionetki i wypowiadania słów nie swoimi ustami? Stąd brak długich zdań, skrócone monologi, nawet w pewnym stopniu strój Stomila budzący skojarzenie z ubraniem klowna, jakże niedalekim lalkom, figurkom, pajacykom, pacynkom, w które scena za sceną zmieniają się na scenie ludzie.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.