Felietony

Szkoła, teatr i parafia – pomówienia i dementi

Jerzy LengauerO historii powstawania państwa polskiego, roli dynastii Piastów i Andegawenów, dawnych, przedchrześcijańskich wierzeniach na terenach obecnej Polski, postaciach związanych z przejściem kraju od księstwa Mieszka I do królestwa Bolesława Chrobrego, bolesną, powolną, acz trwałą, chrystianizacją obszarów podlegającym władzy dworowi polskiego księcia i podbijaniu mieczem, krzyżem i kropidłem informują kętrzynian ustawione na placu Piłsudskiego, naprzeciwko ratusza tablice, których kolorowa grafika, reprodukcje malarskie, ozdobna czcionka gotycka przyciągać muszą wielu przechodzących. Wydaje się, że to dość specyficzny zabieg przypominający nieco komiks, nieco silący się na formułę filmu fantasy, mieszczący się gdzieś między pierwszymi Thorgalami czytanymi w zapomnianym już czasopiśmie Relaks a elfickimi runami, które większości kojarzą się bardziej z filmami Petera Jacksona, a nie Trylogią Tolkiena, który mógł mieć swoje korzenie w pobliskich Tołkinach, jak to kiedyś napisano (mam nadzieję, że to jednak forma żartu) w jednym z lokalnych kętrzyńskich pism. Gratulacje, zatem, dla grafika. Ukłony za pomysłowość i otwartość na kulejące w Polsce czytelnictwo. Nawet tak ważne sprawy, jak trwające od 14 kwietnia bieżącego roku a rozpoczęte w Gnieźnie obchody 1050. Rocznicy Chrztu Polski można oddać w sposób niezwykle popkulturowy, obrazkami, kolorem, swoistą komiksowością, jak w podręcznikach historii dla wczesnych klas szkoły podstawowej.

O pracy nad tekstem, powodach jej rozpoczęcia, otrzymanej pomocy opowiada w lokalnej prasie autor tekstów na tablicach, pan profesor Eugeniusz Tokarzewski, historyk, były nauczyciel licealny, były dyrektor liceum o największej przez lata renomie, były przewodniczący rady miejskiej. A ja, czytając o tym, wyobrażałem sobie, jakże mało potrzebował pedagog uczący przez lata historii wysiłku, żeby zebrać w logiczną całość, nie tyle własną myśl, która (jeśli dobrze zauważyłem) znajduje się jedynie na ostatniej tablicy, ale cytaty dotyczące wczesnej historii Polski. Byłem kiepskim uczniem, więc wcale nie jestem pewny, że znajdują się one (a przynajmniej znajdowały przed reformą) w każdym podręczniku do historii w szkole średniej ogólnokształcącej. Lecz nikt nie odważy się zaoponować, że nie znajdziemy ich u Janusza Tazbira (niedawno zmarłego), pewnie i u Marii Boguckiej, Tadeusza Manteuffela, oczywiście Pawła Jasienicy, w czterotomowej tak zwanej „krakowskiej” Historii Polski, o nowych wydawnictwach nie wspominając. Wyobrażam sobie starszego, doświadczonego nauczyciela, który siedzi i pochyla się nad szerokim biurkiem w swoim małym mieszkanku. Na blacie rozłożone są wydawnictwa mniej lub bardziej naukowe, a cytaty w nich pozaznaczane ołówkiem, długopisem, piórem być może, albo tylko fiszkami, kawałkami kartek, czy może już wedle nowej tradycji i estetyki samoprzylepnymi kolorowymi karteczkami. Hmm… to bardziej przyjemność. I tego autor nie ukrywa. To poniekąd kwestia potrzeby zaistnienia, dowartościowania, przypomnienia o sobie. Ma to swój pewien i urok, i smutek. Rozumiem i doceniam rzecz jasna. To swoista praca nie tylko dla miasta, dla własnych ideałów (Civitas Christiana), ale także coś, co nauczyciel historii w pewnym sensie robił przez przeważającą część swojego życia – uczył młodych ludzi. Kto inny, zatem, mógł opracować owe kętrzyńskie, uliczne obchody rocznicy Chrztu Polski?

Ale, ale… Czy za pracę, nawet taką wykonaną z idei, potrzeby serca, dla przyjemności raczej, pro publico bono nie należy się zapłata? Pewnie tak. I pojawiają się w tym momencie plotki. Nie dosłyszałem. W zasadzie machnąłem ręką. Wleciało przez jedno ucho, wyleciało drugim. Odbił się jakimś echem liczebnik. Pięć tysięcy. Za wszystko? Autor tekstów? Grafik? Koszt tablic? Ich montowanie? Gdybym miał odwagę poszedłbym do urzędu miasta i spytał. Nie mam jej. Bo nie muszę. Od tego są w tym mieście znakomici dziennikarze, którym płacimy my wszyscy. W dwóch przypadkach kupując tygodniki, w jednym łożąc na ich pensje. A dementi (sprostowanie) niech leży po stronie pracowników administracji samorządowej.

***

Odwagę miał za to ktoś inny i poszedł (ależ bezkompromisowość), mówią, że na skargę, wprost do burmistrza. Zaczęło się wszystko podobno na dworcu w Olsztynie. Wsiada tam dwa razy w tygodniu do pociągu zmierzającego do Kętrzyna szczupły jegomość z plecakiem. Mężczyzna, którego niezwykle często, z ogromną przyjemnością na dodatek, widzimy na scenach olsztyńskiego Teatru Jaracza. A szczególnie jest to Scena u Sewruka. Podziwiałem owego człowieka ostatnio w „W małym dworku” i „Zespole Śmierci i Tańca”. Nomen omen, jak w poprzedniej części felietonu, aktor teatralny jest także pedagogiem. Do jednej z prób nowej inscenizacji na scenie Kętrzyńskiego Centrum Kultury uznano, że potrzebne są stroje. Pewnie próba generalna. Jak powiadają ludzie, biorący udział w tymże wydarzeniu artystycznym, kostium pożyczono od pewnego duchownego z jednej z pobliskich Kętrzynowi parafii. Duchowny ten znany jest z angażowania się w wydarzenia, w których znaczącą rolę odgrywa nie tylko religia, ale literatura i sztuka. To chyba o nim pisałem swojego czasu bardzo pozytywnie, zachwycając się jego postawą i swoistym wdziękiem scenicznym przy okazji czytania „Lalki” i Orszaku Trzech Króli. A może mylę postaci? Tak czy inaczej, strój historyczny diabli wzięli, diabeł przykrył ogonem. Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Kostium zniknął, gdy pewna amatorska aktorka miała przechować go w domu. Osoba duchowna upomniała się. Nie ma co się dziwić. Okres pełen inscenizacji historycznych. Bitwa pod Wopławkami. Za chwilę Orszak Księżnej Dobrawy. Ale poczekajmy. Na pewno się znajdzie. Po co się denerwować? Ale duchowny jest już na salonach. Nie trudne to pewnie było, bo przecież wielokrotnie przebywają razem, owi przewodnicy świata duchowego i doczesnego, co nie jest niczym zaskakującym, ani dziwnym, szczególnie w małym mieście, tudzież biorąc pod uwagę historię. Ot, taka przecież historyczna inscenizacja. Sojusz władzy i religii. Cuius regio, eius religio. Człowiek z teatru otrzymuje informację (czy nie jesteśmy ciekawi stylu, w jakim została przekazana?), że stroju zwracać nie musi, choć sam już zrobił wszystko, żeby swoich teatralnych podopiecznych zmobilizować do poszukiwań (a może i nawet odtworzenia), ponieważ nowy kostium został wykonany, a koszt tego to trzysta złotych. Cóż, pieniądze należy zwrócić. Przeprosiny nie wystarczą. Strój pewnie się odnajdzie. Na scenie ogłaszamy zbiórkę.

Jeżeli to wszystko prawda, to mam prośbę: Zbierzmy owe trzysta złotych w ramach miłości do sztuki, teatru, kultury. I zanieśmy je osobie duchownej, której miejsce posługi zapewne zdradzi nam zajmujący się sprawą pracownik administracji samorządowej. Aczkolwiek trudno mi uwierzyć, że ktoś uszył ów strój (na rzecz parafii jak rozumiem) i zażądał za to zapłaty… Nie słyszałem, żeby prace dobroczynne na rzecz jakiegokolwiek kościoła były wykonywane odpłatnie. Sprzątanie, ozdabianie kwiatami... Czyżby strój został uszyty nie z dobroci serca? Wówczas można zrozumieć brak dobroci serca i ze strony hmm… poszkodowanego. Chyba że ów dramat odbywa się na całkiem innej scenie, z całkiem innymi aktorami i w całkiem innej reżyserii. Prosimy, zatem o sprostowanie informacji na ulicznym afiszu. A dziennikarze niech czasami zajrzą także tam, gdzie otwierają się drzwi do prawdziwej kultury, a nie tylko pod scenę amfiteatru.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.