Podróże małe i duże

Shanxi (Chiny) – relacja z podróży

Świątynia Jinci koło Taiyuan, Shanxi (Chiny)Pingyao, Shanxi (Chiny)

Zmęczona wielkim miastem i przytłaczającą niemocą zaciągnięcia się świeżym powietrzem, opuściłam Pekin na jakiś czas. A był to wspaniały tydzień, tydzień, który wykorzystałam, jak tylko się dało. W tym czasie wszyscy studenci z Pekinu mieli parę dni wolnego z powodu posiedzenia APEC (być może coś Wam się obiło o uszy), w każdym razie rozwinięcie skrótu brzmi Asia Pacific Economical Corporation. Wzięłam ze sobą moją Koreańską koleżankę i ruszyłyśmy w drogę.

Po pierwsze pociągi. W Chinach aby dostać się do pociągu, trzeba najpierw wystać w kilku kolejkach. My miałyśmy już wcześniej kupione bilety, bo obawiałyśmy się, że nie będzie już miejsc (punkty sprzedaży są w całym mieście). Przyjeżdżamy na dworzec na godzinę przed planowanym odjazdem, od razu wita nas wielka wychodząca na ulicę kolejka (o 6:30) do punktu sprawdzania biletów. Po pierwszej kontroli przyszedł czas na drugą tzw. bezpieczeństwa, po niej trzeba samemu odszukać odpowiednią poczekalnie, z której są bezpośrednio wyjścia na perony. Ustawiłyśmy się w kolejnej kolejce, niecierpliwie czekając, co się dalej wydarzy. Po jakimś czasie okazało się, że stoimy w złej kolejce… a to dlaczego? Bo mamy bilety czerwone, a nie niebieskie. Wobec tego szybko zmieniłyśmy kierunek. Czerwone to czerwone niech im będzie.

Naszym pierwszym celem był Taiyuan, stolica prowincji Shanxi, stosunkowo nie tak daleko od Pekinu. Co mnie zdziwiło, przy wyjściu z dworca też sprawdzają bilety. Pociąg, którym jechałyśmy, był naprawdę super, ale to dlatego, że był to ten jeden z szybszych i droższych. Inne pociągi należały już to tej standardowej klasy tzn. twarde siedzenia. Parę razy też zdarzyło się, że jechałyśmy bez miejscówek, z miejscem stojącym, co na długie odległości może być uciążliwe, zważywszy, że Chińczycy palą w pociągach. Poza tym jeśli jesteś obcokrajowcem spoza Azji, to wszyscy się na ciebie perfidnie gapią, lub co też jest popularne, robią ukradkowe zdjęcia, bo przecież jesteś „przybyszem z innego świata”. W Pekinie widok obcokrajowca nie robi już takiego wrażenia, ale na prowincji nadal jest to prawdziwe wydarzenie. Z mojej perspektywy jest to czasami zabawne, szczególnie gdy rozumie się już trochę język, to można podsłuchać np. debaty na temat „skąd ona pochodzi?”. Najczęstsze odpowiedzi to „Angielka” lub „Rosjanka”. A już w ogóle standardem jest, że wszyscy chcą zaszpanować i powiedzieć ci „hello!”, ja na to z uśmiechem odpowiadam po chińsku „ni hao!”.

Datong - mury starożytnego miasta, Shanxi (Chiny)Shanxi (Chiny)

Taiyuan tylko na moment. Miasto duże i pełne hotelów. Powietrze w Shanxi nieco może lepsze niż w Pekinie. Jest to prowincja przodująca w wydobyciu węgla, więc tutaj też środowisko nie jest czyste. Niedaleko miasta, na zboczu góry, jest położony piękny kompleks świątynny Jinci. Jego nazwa pochodzi od świątyni Jinci, pochodzącej już z IV w. p.n.e. Miejsce to gromadzi arcydzieła sztuki z różnych dynastii, a wszystko to w sielskim otoczeniu natury, gór, ogrodów, mostków itp.

Następnym przystankiem w podróży po Shanxi było Pingyao. Miasto znane wśród turystów na całym świecie, z powodu dobrze zachowanego starożytnego miasta z imponującymi wysokimi murami obronnymi wpisanego na listę zabytków UNESCO. Rzeczywiście panuje tutaj niesamowita atmosfera, która pozwala na przeniesienie się w czasie do Chin z czasów ostatnich dynastii Ming i Qing. Pełno jest tutaj pięknych rezydencji ważnych osobistości, świątyń (w tym: świątynia Boga Miasta, Świątynia Konfucjańska, czy Taoistyczna). Wieczorami, kiedy zapalają się światła oświetlające ulice i stragany, robi się naprawdę klimatycznie. Założenie miasta zostało oparte o zasadę fengshui, zaś jego plan wyznacza siatka równoległych ulic z dwiema głównymi alejami, biegnącymi jedna od bramy północnej do południowej, druga zaś ciągnie się od wschodu na zachód. Zwiedzanie miasta utrudnia zdecydowanie przyjeżdżająca do Pingyao ogromna rzesza turystów. Dobrą jednak uważam rzeczą jest to, iż kupuję się tutaj jeden bilet ważny przez trzy dni pozwalający na wejście do wszystkich przeznaczonych do zwiedzania miejsc (a jest ich naprawdę dużo). Poza starożytnymi murami rozciąga się typowy, ponury krajobraz rozwijających się chińskiego miasta.

Po Pingyao przyszedł czas na podróż w północne rejony prowincji. Datong, stosunkowo małe miasto otoczone surowym górskim krajobrazem przywitał nas jakże serdecznie mrozem i zimnym powiew wiatru, a wszystko to przy pięknych promieniach słońca. Po sprawdzeniu później prognozy pogody okazało się, że jest -15°C! Przy czym w tym samym czasie w oddalonym nie aż tak daleko Pekinie było +9. Szok, w każdym razie szalik, czapka i rękawiczki się przydały, szczególnie tutaj gdzie chodzenia było bardzo dużo. Najpierw odwiedziłyśmy mury starożytnego miasta. Podobne to tych z Pingyao, tylko w zupełności odnowione i zrekonstruowane. Wielkie, majestatyczne i dumne mury w stylu chińskim oraz kontrastujące z nimi rozsiane dookoła nowo wybudowane wieżowce tworzyły niezwykły krajobraz. Chwile, zajęło nam, aby odszukać wejście do „starożytnego” miasta (bowiem wjazdów i wyjazdów było raptem tylko kilka), po czym ogarnął nas żal, że nie zastałyśmy tam już prawie nic z dawnej potęgi tego miasta, które zwane wcześniej Pingcheng, było kiedyś stolicą Północnej Dynastii Wei (398–494).

Datong ulokowany jest niedaleko granicy z Mongolią Wewnętrzną oraz jednego z odcinków Wielkiego Muru. Wewnątrz murów mieszczą się pojedyncze relikty przeszłości tego miasta, lecz dla mnie najbardziej niezapomnianym przeżyciem był po prostu spacer po murach przy urzekającym wieczornym oświetleniu. Blisko miasta mieszczą się słynne groty buddyjskie zwane Yungang Grottoes, wpisane na listę UNESCO. Powstałe w latach panowania Północnej Dynastii Wei są doskonałym przykładem architektury skalnej. W sumie grot jest około 252, a każda z nich została misternie wykuta w twardej skale po to aby umieścić w nich wizerunki Buddy. Zarówno te większe, jak i mniejsze, robią niezwykłe wrażenie. W obliczu wielkich pomników i misternej rzeźbiarskiej kamieniarki odczuwa się wielki respekt dla tak trudnej pracy ludzkich rąk. Nie znam się za bardzo na buddyjskiej teologii, ale z opisów wiem, że niektóre groty tworzą ciąg narracji o życiu Buddy i jego oświeceniu. Niesamowita sakralna wręcz atmosfera sprawiła, że wizyta w Yungang Grottoes była dla mnie okazją do refleksji, nad historią i życiem. Szczególnie kiedy pośród malowniczo rozciągających się gór i skalnych grot w oddali malował się widok kopalni węgla…

Yungang, groty kolo Datong, Shanxi (Chiny)Yungang gotry, Shanxi (Chiny)

Następnego dnia wcześnie rano ruszyłyśmy do kolejnego znanego zapewne i wam miejsca, Xuankongsi, czyli inaczej Hanging Monastery zbudowany przez mnichów taoistycznych ponad 1500 lat temu! Klasztor położony jest na klifie w górach Hengshan, jednych z pięciu świętych gór w Chinach. Xuankongsi wydaje się mniejszy niż na zdjęciach. Po zakupieniu biletu można wejść do małego i bardzo ciasnego klasztoru. Trzeba bardzo uważać, bo barierki, a raczej oryginalne ogrodzenie jest na tyle niskie, że z łatwością można wypaść. Takie jest przynajmniej moje zdanie. Nie wyobrażam sobie co dzieje się tam w sezonie turystycznym, bo Chińczycy zdają się nie kontrolować ilości wchodzących turystów. Niemniej jednak jest to magiczne miejsce, zespolone z potęgą gór i przyrody. Charakterystyczny dla Chin synkretyzm znajduje swoje odzwierciedlenie również w tym klasztorze, który był miejscem kultu trzech różnych religii: buddyzmu, taoizmu i konfucjanizmu i wiąż mieści piękne dzieła sztuki sakralnej. Ten zadziwiający monastyr został oparty na belkach pionowo umieszczonych w wykutych w skale dziurach. Do dziś stanowi wielką zagadkę jak starożytni Chińczycy zdołali wybudować takie cudo… również kiedyś znany chiński poeta przyjechawszy do Xuankongsi, tak się zachwycił tą lekką i niesamowitą architekturą, iż w efekcie napisał znany do dzisiaj w Chinach wiersz.

Jak już wyżej wspomniałam Hengshan – góry, w których mieści się ów klasztor – należą do pięciu świętych gór Chin o dużym niegdyś znaczeniu religijnym, a ściślej wiążą się one z filozofią taoistycznym. Podobnie jak inne święte góry, Hengshan było miejscem pielgrzymek cesarzy na przestrzeni tysięcy lat. To właśnie te góry były ostatnim miejscem naszej podróży. Musiałyśmy wynająć taksówkę, ponieważ oprócz autokarów wycieczkowych nic tam nie jeździ, a odległości są spore. Oczywiście, trzeba było się targować z taksówkarzem, ale koniec końców nasz kierowca okazał się naprawdę fajny. Czekał na nas wiele godzin, aż do zachodu słońca, kiedy trzeba już było zejść z górskiego szlaku… Cudowne miejsce, a to za sprawą zarówno przyrody, jak i korespondującej z nią chińskiej architektury. W szczelinach skał, na zboczach itp. ulokowane są małe świątynie poświęcone starożytnym chińskim bogom. O tej porze roku nie było aż tak dużo ludzi, co pozwalało na jeszcze większe przeżywanie wędrówki. Jedynym minusem był głośnik mieszczący się na dachu jednej świątyni, z którego wydobywał się piskliwy kobiecy głos informujący: „Drodzy turyści, przyjaciele, witamy w Hengshan, prosimy o zachowanie bezpieczeństwa… itd.” W ciągu paru godzin wędrówki zdążyłam już się tego nauczyć na pamięć.

Xuankongsi Hanging monastery niedaleko Datong, Shanxi (Chiny)Hengshan niedaleko Datong, Shanxi (Chiny)

W drodze powrotnej do Datonga (około 1,5h) nasz kierowca opowiadał nam ciekawe historie ze swojego życia, podczas słuchania jego niekończących się historii wytężałam się, aby zrozumieć nieco odmienny i brzmiący zabawnie chiński dialekt. Na koniec zawiózł nas do typowej chińskiej jadłodajni, abyśmy mogły spróbować lokalnych przysmaków. Pomieszczenie do którego weszłyśmy, wywołało u mnie mieszane uczucia, a nawet chęć jak najszybszego wyjścia na zewnątrz. Wszechobecny brud, brak higieny, koty chodzące pod nogami, oraz gapiący się na nas Chińczycy. To wszystko nie sprzyjało spokojnej i smacznej kolacji. Ale... okazało się zupełnie inaczej. Przyniesiona nam zupa oraz przekąski były bardzo smaczne. Otaczający nas ludzi, w tym gospodarz „knajpy” byli bardzo uprzejmi i zaciekawieni skąd jesteśmy, czy nam smakuje… Nie lubię generalnie, jak ktoś patrzy się jak jem, szczególnie kiedy to jest chińska zupa, z długim makaronem… ale jak można się gniewać, na ciekawość tych ludzi. Po kolacji standardowe wspólne zdjęcie i wymiana pozdrowień. Było bardzo miło i smacznie, a to tylko za 10 Y za dwie osoby (czyli przeliczając na nasze około 5 zł).

Powrót do Pekinu to tylko 7 godzin pociągiem, choć o dziwo z Datonga do stolicy jest stosunkowo najbliżej (wziąwszy pod uwagę inne odwiedzone miejscowości Shanxi). Za oknem surowy górski krajobraz towarzyszył nam do czasu, kiedy naszym oczom znowu ukazał się znajomy Pekin.

Kornelia Drozdek
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.