Felietony

Samotność – to taka straszna trwoga...

Wiosna w pełni przegoniła zimę, a mnie dogoniła nostalgia typowa dla chłodniejszej pory roku. Dopadają mnie przeróżne refleksje dotyczące własnego życia jak i ogólnego sensu istnienia. Jakie jest znaczenie bytowania człowieka na tym padole? Po co w ogóle żyć, skoro świat mnie nie potrzebuje, skoro czuję się zbędna? Hmmm... a jednak jestem tu nadal, żyję... może wegetuję, trudno sprecyzować. Z czego bierze się to negatywne nastawienie? Przecież jestem zdrowa, mam rodzinę, pracę, studia, znajomych... Jednak mam wrażenie, że to pozory, bo czuję się niezwykle samotna w tym moim małym świecie. W moim życiu jest więcej bólu niż radości, więcej smutków niż uciechy.

Wiadomo, taki stan nie pojawia się nagle, nadchodzi stopniowo. Ciągle sobie powtarzałam: będzie dobrze, złe momenty przeminą, przecież po burzy zawsze wychodzi słońce. Nie, chyba jednak nie zawsze... Moje myśli spiętrzone nie dają mi spokojnie spać i funkcjonować. Wielu przy takim stanie emocjonalnym dopada myśl o skończeniu męki, przerwaniu psychicznego cierpienia. Ja też o tym myślałam, niestety... Na szczęście wiara w Boga jest silniejsza od tych myśli i choć często pytam Stwórcę: dlaczego moje życie tak wygląda?, to dalej ufam, że dzieje się to po coś. Starałam się odszukać radość w zwykłej codzienności, odnaleźć jakieś pozytywne rzeczy w najdrobniejszych sytuacjach. Moim mottem stało się powiedzenie: chcesz zmienić świat - zacznij od siebie. Tak, owszem, zaczęłam zmieniać siebie, zarówno ze strony fizycznej jak i psychicznej. Jednak były to chyba bardzo powierzchowne zmiany niedające trwałego efektu, a tylko chwilową ułudę przyjemności i szczęścia.

Powodem mej samotności jest z pewnością niemożność zaufania ludziom. Zawiedli mnie bowiem tak zwani „przyjaciele”, ich miłość i uczciwość. Zawsze stałam za osobami na których mi zależało, byłam na każde ich skinienie, pomagałam jak mogłam (często kosztem własnego dobra). I co mi pozostało...? Samotność. Kiedy ja ich potrzebuję - nikogo nie ma, choć jasno daję do zrozumienia, że potrzebuję wsparcia, pomocy. Jedyne, co słyszę, to: głowa do góry, nie użalaj się nad sobą, zobacz - dzieci głodują itp.. Tak starałam się myśleć i stale próbowałam się podnieść, stawić czoła kłopotom i niedogodnościom tego świata, ale samemu trudno. Co chwilę się potykałam, ale nikt nie podawał mi ręki, nie podtrzymywał. W końcu dochodziło do upadków coraz boleśniejszych, z których podnieść się było coraz ciężej.

Teraz stoję nad przepaścią i nie wiem co robić. Jednego dnia słyszę kocham cię, drugiego fajnie było, ale nara. Czuję się wykorzystana, obdarta z tego, co najcenniejsze, z własnej kobiecej godności. To moja wina, dlaczego zaufałam nieodpowiednim ludziom? Co robić dalej? Nie mogę już patrzeć na siebie w lustrze. Jak osoba świadoma własnego problemu wiem, że są specjaliści do których powinnam się udać, ale nie potrafię, nie wierzę. Owszem, pomogli wielu osobom, ale mnie nie zdołają! Być może po tym artykule posypią się na mnie gromy, ale postanowiłam napisać.

Nie prowadzę pamiętnika, bo nie lubię tego, a tę formę mojej wypowiedzi publicznej traktuję jako formę oczyszczenia. Mam nadzieję, że podzielenie się z wami moimi lękami ukoi choć trochę, pomoże wyjść z tego zaciemnionego miejsca w którym jestem. Nie chcę bowiem dalej tak żyć. Może w momencie ukazania się tekstu będę czuła się już lepiej. Oby...

„Boże potrzebuję Cię by od nowa zacząć żyć...”

Trzymajcie kciuki...

Justyna Zasiadczyk
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.