Rano mam tylko godzinę, żeby pospacerować po Rurrenabaque, zaraz potem wsiądziemy na łódkę podobną do tej, którą poruszaliśmy się po pampie.
Usilnie staram się znaleźć pocztę, żeby wysłać kartki, które wypisałem byłem jeszcze w La Paz. Niektórzy mieszkańcy nie wiedzą nawet, o co pytam. Najpierw myślałem, że może pomyliły mi się słowa, ale potem dochodzę do wniosku, że oni po prostu z poczty nie korzystają. W końcu po kilku pytaniach odnajduję budynek z tabliczką i napisem: correos, ale w środku jest tylko stary telewizor i ani żywej duszy!
Dzisiaj płyniemy w górę rzeki Beni do Parku Madidi, gdzie mamy zakosztować boliwijskiej dżungli. Mamy tu spędzić dwa dni, jak dla mnie nic takiego, las z trochę większymi drzewami niż u nas. Poza tym, że huśtaliśmy się na lianie, a przewodnik pokazał nam stary indiański sposób noszenia wody mineralnej, to nic ciekawego się nie działo, nawet nic egzotycznego nas nie ugryzło!
Następnego dnia po śniadaniu znowu poszliśmy na spacerek. Celowo używam tego słowa, bo nie tak wyobrażałbym sobie wycieczkę do dżungli. Co by tu napisać. Niektóre drzewa wyglądają jakby miały nogi, co jeszcze? Spotkaliśmy pająka, ale pewnie nawet nie był jadowity! Nie dostaliśmy maczet, nic nas nie próbowało zjeść, nuda.
Wracamy do Rurrenabaque, w dół rzeki zajęło nam to koło godziny. Nad rzeką bawią się dzieci, którym wydaje się do szczęścia wystarczać trochę wody i słońce.