Państwo, polityka, społeczeństwo...

Rozmowa z siostrą Emanuelą, franciszkanką z Qarakosh, o chrześcijańskich uchodźcach z Iraku

Tutaj brakuje wszystkiego, ale mamy nadzieję, że znajdziemy pomoc i poprawimy sytuację chrześcijan w naszej wiosce, która od zawsze była wioską chrześcijańską.

Franciszkanki w DamaszkuUchodźcy z Iraku w Damaszku

Wywiad przeprowadzony w sierpniu 2009 r. w Ammanie, w Jordanii, z jedną z sióstr ze zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Misjonarek Niepokalanego Serca Maryi, zwanych popularnie siostrami z Egiptu. Zgromadzenie założone przez Marię Katarzynę Troiani posiada 29 wspólnot we Włoszech i kilkadziesiąt domów w różnych krajach świata. Wśród nich: 14 wspólnot w Egipcie, 8 w Ziemi Świętej i 7 w pozostałych krajach Bliskiego Wschodu. Jedną z nich jest wspólnota sióstr z Qarakosh w Iraku.

Anna Walczyk: Siostra jest Irakijką. Dokładnie z jakiej miejscowości?

Siostra Emmanuela: Pochodzę z Qarakosh.

Jest to miasto czy wieś?

To jest wieś, która rozwinęła się w dużą osadę. Z powodu ostatniej wojny stała się schronieniem dla wielu chrześcijańskich uchodźców z całego Iraku, głównie z Bagdadu. Mamy tam zorganizowane osiem parafii, pracuje w nich dwudziestu księży. Mieszkańcami są wyłącznie chrześcijanie obrządku syryjskiego i chaldejskiego, głównie katolicy.

Ilu chrześcijan mieszka w Qarakosh?

Obecnie około 60 tysięcy, ale wciąż napływają nowi uchodźcy.

Czy Siostra pracuje w Qarakosh?

Pochodzę z Qarakosh, cała moja rodzina tam wciąż mieszka. Jestem Irakijką, siostrą franciszkanką ze zgromadzenia Misjonarek Niepokalanego Serca Maryi. Studiowałam na uniwersytecie „Babilonia” w Bagdadzie. Tam pracowałam siedem lat przy parafii w biednej dzielnicy, ucząc katechizmu. Pracowałam również w Mansur, w parafii chaldejskiej, a przez trzy lata w Ziemi Świętej. Tutaj w Ammanie, w Jordanii jest dom naszego zgromadzenia, ale często jeżdżę do Qarakosh, gdzie również pełnię posługę i oczywiście spędzam wolny czas z moją rodziną.

Jak to się stało, że spotkałam Siostrę w Damaszku, a teraz rozmawiamy w Ammanie?

To oczywiste. Wracałam z Qarakosh do Ammanu. Jedyną bezpieczną drogą z Iraku jest ta przez Syrię, czyli przez Damaszek. Podróż trwa 15 godzin, ale za to nie zagraża życiu. To bardzo męcząca droga, zwłaszcza latem, kiedy jest upał.

Poznałyśmy się w Damaszku, w kościele św. Pawła, gdzie jest również dom pielgrzyma. To tam siostry zatrzymały się w drodze z Iraku do Ammanu. Rozmawiałyśmy o problemach chrześcijańskich uchodźców z Iraku, przebywających w Syrii. Czy może Siostra przybliżyć nam ten problem?

Aby przyjechać do Syrii, często ludzie muszą sprzedać swój dom wraz z całym dobytkiem. Potrzebują pieniędzy na opłacenie transportu i na pierwsze miesiące życia w Syrii. Na początku wielu uchodźców przybywało do Jordanii, ponieważ dawała ona stały pobyt, ale to się zmieniło. Do tego życie w Jordanii jest bardzo drogie, droższe niż w Syrii. Dlatego ludzie mają większe szanse przeżycia w Syrii. W Syrii mieszkają po kilka rodzin w wynajmowanych domach. Nie mają pracy, ponieważ nie posiadają pozwolenia na pracę. Samym Syryjczykom jest o nią trudno, uchodźcom tym bardziej. Zwykle zostają tylko po to, by otrzymać dokumenty i wyjechać do Ameryki, gdzie widzą szanse na lepsze życie. Niestety czekają tak nawet po 3 i 4 lata. Pieniądze, które przywieźli ze sobą, szybko się kończą, a sami popadają w wielką biedę. Mimo to wolą być w Syrii, ponieważ mają pewność, że nikt ich nie zabije, jak to miało miejsce w Iraku, szczególnie w Bagdadzie.

Wczoraj w Ammanie, podczas mszy świętej w kościele pod wezwaniem Naszej Pani z Nazaretu, widziałam dużo wiernych z Iraku. Nie wyglądali na ubogich. Czy to znaczy, że w Ammanie, mimo wszystko, mają oni lepiej niż w Syrii?

Ależ skądże. Nie mają lepiej, tylko często mają już część rodziny w Europie, która im trochę pomaga. Są też tacy, którym się powiodło w Jordanii, bo pracują na czarno lub mieli więcej pieniędzy przywiezionych z Iraku. Mieszkają w Jordanii i czekają na lepsze czasy, żeby z powrotem wrócić do Iraku.

W parafii pod wezwaniem Naszej Pani z Nazaretu ksiądz proboszcz Khali Jaar, którego poznałam wcześniej, bardzo pomaga uchodźcom. Wspomaga ich materialnie oraz przygotowuje paczki z żywnością. Czy ta pomoc jest kierowana do tych, którzy chcą wrócić do Iraku, czy raczej do tych, którzy zdecydowali się na wyjazd do Europy lub Ameryki?

Moim zdaniem to są ci, którzy chcą wrócić do Iraku. Nie mogą oficjalnie pracować w Jordanii, nie maja pieniędzy i dlatego przychodzą do kościoła po pomoc w postaci paczek z żywnością. Czekają na lepsze czasy.

Czy teraz nie mogą wrócić do Iraku?

Teraz jeszcze to nie jest możliwe, ponieważ sytuacja polityczna nie daje gwarancji na zapanowanie pokoju w Iraku. Ale mówi się u nas na Bliskim Wschodzie, że wszystkie sprawy mają swój koniec. Kto wie? Widzę pewną poprawę, podróżując do Iraku kilka razy w roku. Może nastanie pokój i zmieni się sytuacja chrześcijan.

Wróćmy do Qarakosh, do miasteczka chrześcijańskiego. Jaką pracę tam siostry wykonują, czym Siostra konkretnie się zajmuje?

Jest wiele dzieci, którymi się zajmujemy. Teraz mieliśmy Pierwszą komunię Świętą dla 200 dzieci, a to była tylko pierwsza grupa. W sumie wszystkich dzieci przystępujących do komunii było 600. Mamy 10 szkół gimnazjalnych oraz liczne przedszkola. W Iraku nie ma prywatnych szkół, rząd wydaje pozwolenie na prowadzenie szkoły, ale nie martwi się już o nic więcej. W Qarakosh rząd nie udziela nam wsparcia finansowego, ponieważ wszyscy nauczyciele są chrześcijanami. Pracują zgodnie z oficjalnym programem nauczania, ale nie są przez obecny rząd wynagradzani. Kiedy my siostry musiałyśmy opuścić w pośpiechu nasz dom w Bagdadzie i przybyłyśmy do Qarakosh, powierzono nam zorganizowanie przedszkola. Po roku musiałyśmy przyjąć także starsze dzieci, ale nie miałyśmy miejsca. Siostra Przełożona zdecydowała, że dla tych starszych dzieci za klasę szkolną będzie służył nasz garaż. Trzy lata temu miałyśmy 60 dzieci, a teraz jest ich już 180. Wciąż przybywają uchodźcy z całego Iraku i powierzają nam pod opiekę swoje dzieci, oczywiście, żebyśmy je uczyły. Niestety wszystkich nie możemy przyjąć, ponieważ nie mamy miejsca.

Czego siostrom najbardziej brakuje?

Szkoły, które były zbudowane za rządów Saddama Husajna, zostały w czasie wojny doszczętnie zniszczone. Brakuje ławek, drzwi, okna są nieszczelne, nie ma ogrzewania. Wszystkiego brakuje dzieciom do nauki – tornistrów, zeszytów, książek. Oczywiście nie mają mundurków, bo rodziców nie stać na takie dodatkowe koszta.

A czy są rozdawane posiłki dzieciom, na przykład obiady?

Absolutnie nie. Nie ma na to pieniędzy. Kościół stara się zapewnić podstawowe potrzeby takie jak przybory do pisania.

A czy w Qarakosh jest jakaś opieka medyczna dla dzieci?

Mamy szpital w Qarakosh, ale tam są bardzo złe warunki. Wszystkie urządzenia i całe wyposażenie są bardzo stare. W gabinecie stomatologicznym nie ma kompletnych urządzeń ani nawet wszystkich potrzebnych leków. Siostry dominikanki budują teraz przychodnię lekarską. To dzięki sponsorom z Europy mogą już zacząć prace budowlane.

A czy dzieci w szkole mają podstawowe warunki higieniczne?

Nie odwiedza ich żaden lekarz. Nie są badane okresowo, chyba że zachorują. Wtedy rodzice zabierają je do szpitala. Ale, jak powiedziałam wcześniej, szpital jest stary i brakuje wyposażenia. Proszę pamiętać, że nasze szkoły to zwykłe budynki, domy lub garaże zaadaptowane na potrzeby szkoły.

Czy rząd iracki wspiera projekty sióstr, na przykład pomaga wyposażyć szkołę?

Nie. Oczywiście, jak mówiłam wcześniej, daje pozwolenie na uczenie dzieci i nic więcej. Same musimy się troszczyć o to, skąd na to wszystko wziąć fundusze.

Czy w tej sytuacji i ze względu na istniejące warunki, chrześcijanie nie mają takiej pokusy, by opuścić Qarakosh i wyemigrować ze swego kraju?

Niektórzy tak myślą. Zwłaszcza młodzi, ale oni wyjeżdżają głównie po to, by zarobić pieniądze i pomóc rodzinie, która pozostaje w Qarakosh. My wszyscy jesteśmy bardzo związani z Qarakosh. Tam mówimy w swoim własnym języku aramejskim, a nie po arabsku. Tam mogą się uczyć w swoim języku i zachować swoją religijną i etniczną „asyryjską” tożsamość. Nasze zgromadzenie sióstr franciszkanek jest w Qarakosh od 2004 r. i widzimy, że jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia, szczególnie dla dzieci. Wiemy, że brakuje tu wszystkiego, podstawowych rzeczy, ale mamy nadzieję, że znajdziemy pomoc i poprawimy sytuację w tej naszej wiosce, która od zawsze była wioską chrześcijańską.

Mam nadzieję, że moje następne spotkanie z Siostrą będzie już w Qarakosh i będę mogła przyjechać z darami z Polski dla Siostry podopiecznych. Dziękuję Siostrze za rozmowę i Szczęść Boże.

Również dziękuję bardzo za zainteresowanie i do zobaczenia w Qarakosh.

Anna Apolonia Walczyk
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.