Felietony

Reklama (niekoniecznie dźwignią handlu) w skrzynkach pocztowych, czyli wspieranie przemysłu makulaturowego

Reklama w skrzynkachZa moich czasów… Kiedyś to było inaczej, prościej… Komu to przeszkadzało… Słyszymy to od dzieciństwa. Denerwowało nas, gdy byliśmy nastolatkami. Teraz sami tak mówimy. Coraz częściej. Przy każdej prawie okazji. Łapię się i zastanawiam, czy najzwyczajniej w świecie marudzę. Z pewnością w odpowiednim wieku inaczej znosi się zmiany. Nie mówię o nadążaniu, ale chyba mamy jakąś wrodzoną cechę, która każe nam od pewnej chwili w życiu przywiązywać się do stanu, który sobie uwiliśmy, przygotowywaliśmy przez lata. I teraz nie mamy ochoty tego zmieniać.

Za moich czasów skrzynka na listy pełniła rolę… skrzynki na listy. Wszelkie rachunki płaciliśmy na podstawie książeczek w kasach odpowiednich zakładów lub na poczcie, a o reklamach ledwie było słychać w telewizji. Jeżeli ktoś pędził życie towarzyskie na odległość i lubił pisać tudzież czytać listy, skrzynka wisząca na drzwiach mieszkania parterowego, bądź ta przytulona do innych skrzynek tuż przy drzwiach wejściowych do klatki schodowej, była centrum przyjaźni, uczuć, emocji, wiadomości, czasem i miłości, tęsknot, nadziei. Wracasz ze szkoły lub z pracy, najpierw zerkasz przez szparę czy jest coś w skrzynce (ach! nieocenione białe koperty!), potem szybko do mieszkania, sięgasz po kluczyk wiszący na wieszaku od ubrań, lub leżący w szufladce szafki na buty i jesteś pełen szczęścia, lub nieograniczonego smutku. Zrzucasz ubrania, coś tam przegryzasz i czytasz, czytasz, potem piszesz, piszesz…

Oj, wredna, nieprzyjazna, metalowa, zimna, jakże już na swój sposób ładna i elegancka, dystyngowana, europejska skrzynko. Teraz Ciebie nienawidzę. Dźwięk domofonu, przeszklone drzwi do klatki schodowej, omijam wzrokiem stado lśniących czystością pudełek. Wiszą w doskonałym szeregu, jak kompania honorowa. Ciemne oczy szczelin spuszczone w dół, białka nie śmieją błysnąć. Spod stalowych rzęs coś niby miga. Ale to raczej gra świateł. Kopert białych nie zobaczysz. Nawet gdy są. Europejska poprawność nie pozwala. Nie pozwalają też sterty makulatury. Jeśli kiedyś codziennie otwierałem skrzynkę, tę puszkę dobrego i złego, teraz zmuszam się, żeby to uczynić. Wysypuje się makulatura. Oferty tygodniowe wszystkich większych sklepów w mieście. Zaproszenia do tych średnich. Reklamy najmniejszych. Informacje od majstrów, którzy nie wyjechali na Wyspy Brytyjskie. Od sprzątaczy mieszkań. Od tych, którzy są gotowi umyć okna. Zaproszenia na pokazy wszystkiego, co tylko dusza zapragnie, do Arii, do Kocha. Do Zajazdu Pod Zamkiem, bo akurat była tam niejaka Gessler. Żeby wymienić opony, kupić opony.

Czasami wyłączam domofon i mam kłopot, bo zapominam włączyć. Pieklą się znajomi. Dzwonią na komórkę kurierzy. Za to nie dzwonią roznosiciele reklam. W zasadzie to ich lubię. W większości są grzeczni. Stawiają ogromne torby wypełnione papierami na ławce i podchodzą do drzwi klatek, i po kolei naciskają na domofonowe numery mieszkań. Skromnie się zachowują. Pytają. Nie nalegają. Zawsze spełniają moją prośbę i nie wrzucają reklam do skrzynki o numerze (…). Gdy jestem wkurzony, gdy mam dość, i mówię, że dziękuję, ale nie otworzę, nie wyzywają, nie rzucają kamieniami w okna. Aczkolwiek zauważyłem, że potrafią czymś podważyć zamek i otworzyć drzwi do klatki schodowej, gdy domofony milczą. Trochę się boję, że kiedyś może zniknąć rower, albo wózek, bo nie domkną, drzwi się zablokują. Różnie w życiu bywa. Sorry, taki klimat.

I wiszą smętnie skrawki kolorowego papieru ze szparek, szczelin. Żeby, nie daj Boże, nie pominąć wzrokiem. Żeby zauważyć już teraz i zabrać ze sobą do domu. Właśnie. Można zabrać to, co wisi. Można otworzyć skrzynkę i zabrać cały plik. Można to wszystko odłożyć, razem z reklamami wyciągniętymi ze skrzynek sąsiadów i położyć na skrzynkach. Ale cóż, otworzą się drzwi, powieje wiatr, zrobi się przeciąg i na podłodze klatki mamy momentalnie reklamowy perski dywan od razu w błocie. Pan sprzątający, skądinąd niezwykle kulturalny i sympatyczny, będzie miał kłopot. Ach, gdy widzę reklamy, to od razu jemu współczuję. Nie współczuje mu za to administrator. Tuż przy skrzynkach powiesił takie metalowe coś, do którego wkłada się reklamy. Żeby nie było wątpliwości, na tym metalowym czymś jest napis, że na reklamy. I one czasami sobie tam mieszkają. Jednak nie zawsze. Po pierwsze, ci, którzy przynoszą reklamy, wrzucają je do skrzynek. Po drugie, to urządzenie jest tak blisko drzwi wejściowych, że często gęsto przeciąg zmiata makulaturę na podłogę.

Nie jestem czytelnikiem reklam. Zdecydowanie wolę listy, maile, pisma literackie, kulturalne i społeczno-polityczne, książki. Nie zbieram informacji o produktach, sklepach i ofertach. Szukam ich w sieci, gdy potrzebuję. W szufladach trzymam dokumenty, na półkach książki. Jednak rozumiem. Wszakże zdecydowanie wolałbym, żeby skrzynka, pojemnik, pudło na reklamy znajdowało się na zewnątrz budynku. Tymczasem zbieram reklamy i kładę u siebie na kuchennym parapecie. Po jakimś czasie wynoszę do kolorowego pojemnika… Cóż, za moich czasów…

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.