Recenzje

„Shaft” (USA 1971), w roli tytułowej Richard Roundtree

Shaft (USA 1971)Gdyby ktoś mnie kiedyś znienacka zapytał: "Hej, człowieku, powiedz, który z aktorów kultowego i legendarnego roku 1971 najlepiej wypadł w roli detektywa?", to bym mu odpowiedział: "Bracie, najlepszy był Richard Roundtree jako John Shaft". I wcale nie powiedziałbym tak dlatego, że jestem czarny, bo nie jestem. Natomiast Richard Roundtree jest czarny. Może nie do końca tak czarny jak czarne pióro, które przystawił mu do twarzy biały policjant ze słowami: "Nie jesteś aż tak czarny", co Shaft skwitował po mistrzowsku ciętą ripostą, przystawiając tamtemu do twarzy białą filiżankę i mówiąc: "A ty nie jesteś aż tak biały". Scena warta po prostu Oscara. Właściwie kilku nawet, bo należałoby jeszcze uhonorować reżysera, scenografa, montażystę i kierowcę, który dowoził piwo. Uhonorowano jednakże tylko muzykę, ale nie od dziś wiadomo, że Oscary przyznawane są jeszcze przed powstaniem dzieł, za które są rozdawane.

Dlaczego to wszystko piszę? Bo uparłem się coś napisać. Jadę więc dalej. Roundtree to absolutny mistrz genialnie mistrzowskiego opanowania absolutnego mistrzostwa w posługiwaniu się mimiką. W dodatku jest przy tym tak absolutnie opanowany, że wszystkie emocje odgrywa z bezbłędnie kamiennym wyrazem twarzy. Mistrzowsko i genialnie. Stara, dobra szkoła aktorska. Czy ktoś jeszcze tak potrafi? Poza mistrzami z Ameryki Łacińskiej oczywiście, gdyż ci akurat mogliby służyć za tematy teleturniejów typu: "Aktor śmieje się, płacze czy śpi?". Skupmy się jednak na Richardzie Roundtree i kreowanej przez niego postaci czarnoskórego detektywa z Harlemu, którego (co można również policzyć na jego korzyść) zagrał bez charakteryzacji (chyba).

John Shaft to nie tylko detektyw. To również nietykalny glina, którego z respektem traktują wszyscy, od szefa policji stanowej począwszy, poprzez pucybutów, na liderach świata mafijnego kończąc. Stojąc na pograniczu dwóch światów: białego i czarnego, sam nie do końca jest zorientowany w swojej orientacji, więc robi w konia równo jednych i drugich. Wszyscy z kolei bardzo chcieliby jemu też coś zrobić, ale niestety, nie przewidział tego scenariusz. Shaft rozdaje karty od początku do końca, ustawiając wszystkich, jak mu się żywnie podoba, przewidując bezbłędnie każdy krok każdego. Ba! Każdą myśl nawet!

To tyle może o postaci. Co natomiast oferuje sam aktor? Poza wspomnianą już perfekcyjną mimiką miłośnicy mocnego kina znajdą tu emocjonujące sceny walki, w których choreografia nie ustępuje w niczym produkcjom "made in Hongkong". Brakuje tu wprawdzie werbalnych efektów specjalnych typu: "Padzia! Pudzia! Badziaa!", ale i tak Richard Roundtree pokazuje kilkakrotnie stal w pięści. Po jego ciosach przeciwnicy wykonują efektowne wyskoki i pady, co być może natchnęło naszego rodzimego wynalazcę, Lucjana Łagiewkę, do skonstruowania swego słynnego zderzaka i zakomunikowania światu, że II zasada dynamiki przestała obowiązywać.

Modne na początku lat 70. obcisłe golfy pozwalały na szpanowanie muskulaturą spod warstwy tekstylnej. Roundtree może nie wyglądał jak Van Damme, ale na tle takich herosów, jak kościejowaty James Coburn czy spasiony i pokraczny John Wayne, prezentował się całkiem nieźle. Dlatego też często widzimy głównego bohatera bez kultowego (a jakże!) skórzanego płaszcza, w którym notabene zakochali się później twórcy Wiecznego Blade'a Łowcy (czy jakoś tak...). Parę razy widzimy go również bez golfika, za to w towarzystwie przedstawicielek płci przeciwnej obu ras. Jest to zapewne ukłon producentów w stronę kampanii antyrasistowskiej. Roundtree również i z tych zawodów wychodzi zwycięsko, nie sprawiając zawodu sobie ani swym partnerkom. Za to wywołuje zawiść postaci drugiego i trzeciego planu, którym komunikuje co i rusz, że "się bzykał" albo że właśnie ma zamiar. Czego jeszcze można wymagać od aktora grającego w kultowym (a jakże!) kryminale? No przecież, że wspaniałego śmiechu. Takim śmiechem Roundtree obdarza zachwyconą publiczność na sam koniec filmu, gdy rzuca do słuchawki słynny (legendarny, kultowy - zamienniki dowolne) dowcip o zamykającym drzwi dupku. Następnie wychodzi z budki i pojawiają się napisy końcowe. Nie wygrało dobro, nie przegrało zło, zwyciężył Shaft. Misja została wykonana. Uff...

Powyższy tekst napisałem, bo Głos mi kazał. Obawiam się, że jak jeszcze raz włączę TCM i się na coś zagapię, to na głosach się nie skończy...

Walter Bez Mienia
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.