Recenzje

„Drogie życie” – Alice Munro

Drogie życieOj, z Alice Munro to był kłopot. Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce przeczytałem króciutką recenzję pierwszej przetłumaczonej na polski książki Munro. Same pochwały. Nazwisko zapamiętałem. Ale… Kanadyjka… Jakże tematy opowiadań, uprawiany gatunek literacki, narodowość mogą wywrzeć wpływ na stosunek czytelnika do literatury. Nie kupiłem, nie sięgnąłem, nie przeczytałem. Aż tu nagle Nobel! Jednak i to nie wystarczyło. Przypomniałem sobie zawód, jaki sprawili mi swoimi książkami Lessing, Coetzee, trochę Le Clezio (choć nie do końca). Mo Yana nawet nie ruszyłem. Co zatem z Munro? Wierciły mnie te opowiadania. Wchodziłem do księgarni, wyciągałem rękę i cofałem, jakby Iwaszkiewicz i Czechow łapali mnie za rękę. Otóż właśnie, czy mogą od czasu ich geniuszu powstać opowiadania, które wciągną, zachwycą, przytłoczą, zdumieją? Ech… starczyło czternaście dwudziesto-trzydziesto stronicowych opowiadań, żeby uwierzyć w zdawałoby się niemożliwe.

Tytuł zbioru „Drogie życie” jest niefortunnym wyborem. Polskiemu czytelnikowi, pomimo ewidentnego przecież wyczulenia na gramatykę pisowni „u” – „ó”, kojarzy się karkołomnie z drugim życiem. Ot, taki niepotrzebny, podświadomy lapsus, niezamierzony głupi żart. Nie należy się jednak tym przejmować. To tylko tytuł ostatniego opowiadania. Tak, najpierw przyjrzyjmy się spisowi treści. Ostatnie cztery tytuły są oddzielone od pierwszych dziesięciu „Finałem”, strona 327, pisanym kursywą. To wyjaśnienie autorki, dlaczego podział. Należy tam zajrzeć.

Jest to ważne z uwagi na treść tychże czterech opowiadań, choć z pozoru nie różnią od pozostałych ani tematyką, ani klimatem, aczkolwiek króluje w nich narratorka w pierwszej osobie, małe dziecko wspominające z pozycji osiemdziesięcioletniej pisarki własną matkę. Bez wątpienia to próba rozliczenia. Delikatna, refleksyjna, pozostawiająca czytelnikowi mnóstwo przestrzeni na dopowiedzenie, wyobrażenie, wymalowanie szczegółów miejsca. Autorka nawet nie szkicuje. Ma się wrażenie, że z bardzo daleka opisuje coś, co umyka we mgle, w latach, w historii. Umyka życie. Drogie życie. Boli ta świadomość. To czytelnik szkicuje najpierw ołówkiem. Potem nakłada barwy. W trakcie tych czynności wtrąca się Munro i przylepia do obrazu wycięte postaci. Tu dopasowuje sukienkę, tam fryzurę. Odchodzi, cofa się. Znowu zostawia czytelnika samego. Lecz jakimś dziwnym sposobem, niewiarygodnie silnym, twardym, bezkompromisowym literackim ruchem, właściwym chyba tylko geniuszom, wprowadza do serca i duszy czytelnika emocje, myśli, wrażenia, smutki, bóle, tęsknoty i jednak czasami ociupinkę radości bohaterów. Tak jest i w pozostałych opowiadaniach. Tych dziesięciu. Jednak tam pisarka nie zawsze decyduje się na narrację pierwszoosobową. Tam nie zawsze jest dziewczynką, kobietą. Zmienia wiek, zmienia płeć. Nie zmienia jednak miejsca. Wszędzie jest Kanada, pojawia się gdzieś w oddali Toronto, Vancouver. I czas. Lata, w których osadza fabułę, są tak smutne, przybite i nieporadne jak postacie.

Jeżeli napiszę, które opowiadania zostawić sobie na koniec, bo wywierają ogromne wrażenie nie tyle kunsztem, ale tragizmem i dramatem postaci tudzież wręcz okrucieństwem życia, to pewnie czytelnicy właśnie od nich zaczną lekturę. Zatem niech zostanie to niespodzianką.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.