Kącik poezji > Wybór wierszy

Wybór wierszy – luty 2015

Luty w SzczyrkuLuty w tym roku ma 28 dni. Oprócz hucznych zabaw w karnawale czeka nas przed Wielkim Postem Tłusty Czwartek i Śledzik. Tłusty Czwartek to oczywiście tradycyjne pączki i faworki, zwane również chrustami. Dawniej pączki nadziewano słoniną, boczkiem lub mięsem. Od lat smaży się je jednak na słodko, np. z wiśniową konfiturą i obsypane cukrem pudrem. Podobno trzeba zjeść przynajmniej jednego pączka, ale niektórzy pewnie będą się w tej konkurencji ścigać!

Karnawał sprzyja również zaręczynom, a w Walentynki posypią się pewnie wyznania miłości. Jeśli ktoś natomiast zastanawia się, jaka będzie pogoda, to przysłowie mówi: „Na Świętego Walentego mróz, chowaj sanie, szykuj wóz”.

Jak pączki w maśle tak w kąciku poezji „Karnawałowy lament poety” i „Legenda pierwszej miłości” Adama Asnyka (1838–1897)

Halina Herbszt

Swoje wiersze można przesyłać na adres redakcji: redakcja@libertas.pl

KARNAWAŁOWY LAMENT POETY O poezjo, ty nie grzejesz, A tu takie ciężkie mrozy! Dobrze jeszcze tym, co mają Ciepłe futra i powozy, Lecz nam, dzieciom Apollina, Strasznie zimno być zaczyna. Poezjami palić trzeba, Drzewo bowiem podrożało, A te dużo dają dymu, Ale za to ciepła mało. Najognistszą paląc odę Zamroziłem w piecu wodę. O szczęśliwy ten śmiertelnik, Co się zrodził milionerem, Co przy cyfrze swego mienia Jest ostatnim wielkim zerem, Bo on właśnie o tej porze Jest u hrabstwa na wieczorze. W salonowej dam cieplarni, Pośród kwiatów egzotycznych, Sam zakwita purpurowo Przy libacjach ustawicznych I podziwia dziewic grację Oczekując na kolację. Tak mu dobrze, tak mu ciepło: Hrabia jemu rękę ściska, A hrabina, ta z nim tańczy; Panny chcą go widzieć z bliska, Robiąc przy tym spostrzeżenie, Że ma piękne ułożenie. Blaskiem spojrzeń czarujących On się pieści i ogrzewa, A ja z domu uciec muszę, Bo mi całkiem brakło drzewa. Poetyczna wena skrzepła Trza u ludzi szukać ciepła. Pędzę szybko przez ulicę, Palto wiatrem mam podszyte; Jest to smutna ostateczność Iść się ogrzać na wizytę; Ale cel uświęca środki; A więc idę grzeczny, słodki... W jednym domu, w drugim domu Odpowiada mi służący, Że dziś państwo są na mieście Na herbacie tańcującej. Na to tylko ten karnawał, Żebym ludzi nie zastawał! Aż nareszcie, gdy skostniałem, O radości! o rozkosze! W jakim czwartym, piątym miejscu Lokaj mówi: „Państwo proszą”. Gdybym był, ach, demokratą, Uściskałbym jego za to. Wchodzę spiesznie do salonu: Cieplej niby niż na dworze, Ale pani jakaś kwaśna, Panna także nie w humorze I chłód wieje nieustanny Z twarzy pana, pani, panny. A rozmowa, jak po grudzie: To podskoczy, to ustanie, Choć dom cały błyszczy w świecie Przez wykwintne wychowanie I w ogólnym tu pojęciu Jest przybytkiem muz dziewięciu. Rozmawiamy więc o wszystkiem: O Bulwerze i Kaulbachu, O muzycznym towarzystwie, O Mozarcie, Glucku, Bachu, O Alhambrze i Walhallii I tam dalej, i tam dalej. Panna bowiem co minuta Z ust wyrzuca wielkie imię. Ja powtarzam, ale widzę Na fotelu pan już drzymie. Chcę odchodzić, gdy wtem matka Mówi do mnie: Jest herbatka”. Ach, herbata, ta herbata, Co podają nam we Lwowie! Ta nikomu wyjść nie może Na pożytek i na zdrowie: Biedny jesteś, nieboraku, Co ją pijesz bez araku. Trzeba było jednak spełnić, Ocukrzoną czarę do dna, Szczęście jeszcze, że na drugą Prosić tutaj rzecz nie modna. Nie odniosłem zatem szwanku: Cieplej było po rumianku. Aż tu, widzę, panna idzie Z miną dziwnie zamyśloną I przynosi wielką księgę, Bardzo ładnie oprawioną; Z trwogą patrzę się tajemną, Że ją kładzie tuż przede mną. I wspierając się o stolik, Z wielkim wdziękiem się kołysze Mówiąc do mnie: „Ja słyszałam, Że pan zdolnie wiersze pisze, Do albumu więc mojego, Pan wymyśli co ładnego.” Jest tu dużo wielkich ludzi Gapczykiewicz, Totumfacki I ten Gucio, co to robi Lepsze wiersze niż Słowacki. Tylko brak mi jeszcze pana, Ale jego grzeczność znana...” Ha, co robić! Za herbatę Trzeba album wziąć przez grzeczność! I powracać z nim do domu Smutna, smutna ostateczność! Tak więc dźwigam wielką księgę Klnąc te mrozy na potęgę. Spać za wcześnie – to mię zmusza Do miejskiego wejść kasyna I spotykam mego krawca, Co o dług się upomina; A tam krawcy znaczą tyle, Co w Egipcie krokodyle...Adam Asnyk

LEGENDA PIERWSZEJ MIŁOŚCI Ja ją kochałem — tak mi się zdaje — Bo cudną była w szesnastej wiośnie; Umiała patrzeć na mnie miłośnie I rwać mi serce w nadziemskie kraje: A więc w jej oczach, pełnych tęsknoty, Tonąłem wzrokiem i tak na jawie Śniłem o różach, które ciekawie Ponad jej włosów wybiegły sploty, — Tak, że je zrywać ustami chciałem, I byłbym przysiągł, że ją kochałem! Ja ją kochałem, — ach! jestem pewny! — Bom często błądził w noc księżycową, Przypominając mojej królewny Każde spojrzenie i każde słowo; A w gwiazdy patrząc wpół nieprzytomnie, Widziałem usta zwrócone do mnie, Że aż mnie brała wielka pokusa W wonne powietrze rzucić całusa... Lecz się obrazić skromnej lękałem, I dość mi było, że ją kochałem... Miłość to była, lecz taka cicha, Że sam przed sobą bałem się zdradzić, I tylko kwiatków szedłem się radzić: Czemu dziś smutna? i czemu wzdycha? Ale o serca jej tajemnicę Nie chciałem nawet lilii zapytać; A gdy w ogrodu weszła ulicę, Stałem nie śmiejąc wzrokiem jej witać I tylko do nóg upaść jej chciałem, Kiedy w jej oczach łezki dojrzałem... Bo przypuszczałem, że smutek rzewny, Rozlany na jej anielskiej twarzy, Wypłynął z serca i siadł na straży... Tak przeczuwałem, nie będąc pewny. I sam już nie wiem jak to się stało, Że zapytałem drżący, nieśmiało: Co jest jej smutku dziwną przyczyną I czemu łezki po twarzy płyną? Na to odrzekła smutnemi słowy, Że nie ma świeżej sukni balowej... Chociaż wyrazy te obojętne Upadły szronem, co serce ziębi, Ale jej oczy mówiły smętne, Że się myśl inna kryje gdzieś głębiéj: Więc pomyślałem, żem był za śmiały, I chcąc złagodzić moją zuchwałość, Balowej sukni chwaliłem białość, W którą się stroi krzak róży białej; Chwaliłem ciernie, które jej bronią Przed zbyt ciekawych natrętną dłonią. Jednak już potem częściej myśl płocha Trącała skrzydłem w błękit mych marzeń I z różnych rozmów, sprzeczek i zdarzeń Stawiałem wnioski: kocha? nie kocha? I z tem pytaniem, jak Hamlet nowy, Chodziłem długo w ranek majowy; A kwiaty wonią, drzewa szelestem Odpowiadały: Kocham i jestem! Nim powtórzyłem setne pytanie, Wybiegła wołać mnie na śniadanie. Różowa ze snu, w słońcu przejrzysta, Stała przede mną jasna i czysta. Zamiast brylantów na złote włosy Jaśminy kładły kropelki rosy... I tak oblana światła potokiem Jeszcze mnie swoim paliła wzrokiem; A ja, zmieszany, mówiłem do niej O drzew szeleście i kwiatów woni — Lecz ją znudziła moja rozprawa, Bo rzekła: „Chodź pan, wystygnie kawa”. Oj! oj!, figlarko! — myślałem z cicha, — Nie chcesz mnie słuchać na głos i w oczy, Za to twój uśmiech mówi uroczy, I pierś, co mocniej teraz oddycha. Nie chcesz mnie słuchać, bo w serca drżeniu Czujesz, że staniesz cała w płomieniu, Gdy ci wypowiem z schyloną twarzą Słowa, co w ustach moich się ważą... Wtem ona, widząc, żem zadumany, Rzecze: „Pan jesteś dziś niewyspany...” I tak mię nieraz mała psotnica Zbijała z toru krótkiemi słowy. Jam się w anielskie wpatrywał lica, I w usta pełne niemej wymowy, I myśl czytałem, co z oczu strzela; A serca mego tamując bicie, Czułem, że nic nas już nie przedziela, Że toniem razem w marzeń błękicie... Lecz gdy się tylko spojrzałem tkliwiej, Pytała: „Czemu pan się tak krzywi?” Raz, ach! powziąłem myśl dosyć śmiałą, Ukraść jej z album karteczkę białą I na niej wszystko wypisać szczerze, Co mnie ochota powiedzieć bierze: A więc ubrałem w urocze farby Całą jej postać czystą, powiewną. I wysypałem końcówek skarby, By miłość moją uczynić śpiewną — Słowem, jak młody poeta liryk, Wpisałem wierszem jej panegiryk. Gdy to odkryła, chciałem uciekać: Ale przemogła trwogę ciekawość, — I już wolałem przy niej zaczekać, Śledząc na twarzy wrażeń jaskrawość. Ona czytała uważnie, zwolna, Głębokich wzruszeń ukryć nie zdolna, A gdy zdumienie minęło pierwsze, Rzekła: „Pan także pisuje wiersze? Szkoda, że kartkę odjąć wypadnie, Bo pan tak pisze krzywo, nieładnie!” Zrazu to nieco mnie zabolało, Że mnie tak zbyła lekko, złośliwie; Ale myślałem: Ja się nie dziwię, Że moje wiersze ceni tak mało. Ona! to jeden poemat cały, A moje wiersze pełne wyrazów Pustych i ciemnych, mglistych obrazów, Które w jej oczów blasku stopniały... Nie umiem oddać tego, co roję: Ona piękniejsza niż wiersze moje! I coraz bardziej i coraz więcej, O jej prostocie myśląc dziecięcej, Pytałem siebie: czy jestem godny Takiej miłości czystej, łagodnej? Lecz czułem tylko, że byłbym dla niej Gotów me życie poświęcić w dani; I byłbym rzucił wszystko — gdy trzeba, I poszedł za nią prosto do nieba, I byłbym poszedł za nią do piekła... Gdyby — nie była z drugim uciekła.Adam Asnyk

KASIA Kasia ma oczy jak niebo i włosy całe ze słońca, jej piersi sięgają gdzie Giewont, gdy leży jak Przełom Dunajca i szumi do ucha mi czule, ściągając mokrą koszulę. Kasia nic prawie nie mówi, bo niewinnymi ustami zawsze mnie całkiem zgubi, aż znika mi wszechświat cały. I tylko smak pozostaje warg słodkich jak winne gaje. Najpiękniej zaś Kasi na wiosnę, gdy naga z trawy wychyla to ciało jak młodość radosne, co zdaje się nie przemijać. Więc wracam, całując jej pąki, tam, gdzie rosną poziomki. Witold Wieszczek

oceń / komentuj

MONIKA Na ławeczce w parku, pod starym kasztanem, ukrytej w zieleni kwaśnej zagajnika, siadywała w ciszy niczym niezmąconej jasnowłosa nimfa – panienka Monika. Jej widok zupełnie rozum mi odbierał, przelotne spojrzenie zmieniało mnie w kamień, więc krążyłem tylko, modląc się do nieba: O Boska Kiprydo! Daj mi spocząć na niej. Wysłała Bogini na dół Kupidyna, ten zleciał w zagajnik i łuk naprężywszy, spojrzał, gdzie siedziała cudowna dziewczyna i skamieniał zaraz... I było po wszystkim! Więc krążę niezmiennie pod starym kasztanem, jak planeta przed swoim słońcem ukochanym. Witold Wieszczek

oceń / komentuj

* * * jeszcze nie teraz ale już za moment zatrzymam się i pójdę twoją drogą jeszcze nie teraz ale już za moment... pójdę z tobą we wspólny warkocz wpleciemy nasz czas słońce w jeziorach rozczepi miliardy barw wiatr przechwyci pragnienia cichą pieśnią wypełni się świat ponad łąkami zaczniemy wirować muśniemy delikatnie korony drzew i odlecimy po za horyzont jako jeden wspólny śpiew Brygida Błażewicz

oceń / komentuj

POZWÓL pozwól dotknąć twej duszy zachwycić się jej pięknem pozwól dotknąć myśli zrozumieć prostotę wyborów pozwól dotknąć ciszy i ułożyć ciszę w sobie kradniemy czas wyrywając chwilę składamy nieśmiało pragnienie strach zagłusza radość nadziei jak... kiedy... i czy... tysiące bezsensownych pytań przelewa się ponad głowami twarz obmyję kroplami deszczu niesionymi przez wiatr ramiona otworzę na nowe a jak upadnę to dasz mi siłę bym znów mogła się podnieść więc podaj dłoń i chodź Brygida Błażewicz

oceń / komentuj

* * * Znany artysta z Paryża Namiętnie fanów poniża Odmawia podpisów Nienawidzi bisów A przecież nie jest ze spiża Regina Nachacz

oceń / komentuj

* * * Polonus z Nowego Jorku Zagościł w kraju do wtorku Żeby pojeść żurku Kozę paść na sznurku Życie nabrało kolorków Regina Nachacz

oceń / komentuj

ŚLĄSK – BIEDASZYBY Tak naprawdę nie na niby Będą wkrótce biedaszyby Śląsk opuszczą wszyscy młodzi I rządowi to nie szkodzi Hej górnicy hej kopalnie Z Wami dzisiaj bardzo marnie Ot i puenta takich racji Że Wy dziś do likwidacji I niech każdy w to uwierzy Już w kolejce są paserzy Sprzedać niszczyć parcelować Uroczyście celebrować Gdy ktoś zacznie protestować Trza Pawulon zastosować Zgliszcza będą i ruiny I nie będzie Kopacz winy Łowcy skór w kolejce stoją Łez górników się nie boją Najważniejsze dziś jest ona To mamona to mamona Tego mamy dziś wyniki Amoralność brak etyki Wielkie jest wyrachowanie I najgorsze o nich zdanie Pomysł pewnie nie jest głupi Ktoś z układów Was wykupi Potem będą wnet zwolnienia I cześć pracy Do widzenia Mane tekel fares – Potop I już rządu to nie kłopot Po kopalniach posprzątane Bo już dawno są sprzedane Dla Brukseli na ołtarzu Ciche zmowy przy cmentarzu Takie proste kalkulacje Na dziką prywatyzację Jeszcze Śląsk dzisiaj pracuje Jeszcze węgiel Śląsk fedruje Jeszcze w sztolniach życie tętni Na kopalnie są już chętni Dziś lud prosty robotniczy Już niestety się nie liczy Niepotrzebni ludzie pracy To komercja jest rodacy I co z sprawy tej wynika Czas się kończy dla górnika Pewnie Pan Bóg patrząc z góry Nie dopatrzył coś przez chmury Rząd nie robi tajemnicy Koniec z Wami już górnicy Niepotrzebni Wy nikomu Koniec pracy czas do domu Zlicytować polskie ziemie Już sprzedane nasze plemię Są przykłady teraz liczne Że to czasy są krytyczne Hej Polacy Hej Narodzie Taka racja jest dziś w modzie Aby sprzedać kraj nasz cały Hej Polacy – czas bez chwały Stocznie dawno są w ruinie Martwa cisza jest w „Leninie” Tak to świat jest ułożony Na banicji dziś miliony Biedaszyby biedę klepią Znaczki gdzieś na poczcie lepią Franki ze Szwajcarii straszą Dramat trawi Polskę naszą Puste słowo Solidarność Obiecanki – zwykła marność Polak znowu sobie kupi Że jak dawniej ciągle głupi POSTSCRIPTUM Władzy słowa nic nie znaczą Wnet naiwni to zobaczą Po to pisze się umowy By naiwnych mieć już z głowy Czarny węgiel – czarno widzę Za głupotę tu się wstydzę Na logikę się nie klei Przyszłość Śląska bez nadziei EPILOG Nic się już tu nie zmieni Już górnicy wywłaszczeni Naród nie jest suwerenem Elektorat traci wenę W epilogu jest przesłanie Będzie nowe głosowanie Więc Górniku będzie w normie Oddać głos swój znów Platformie Mieczysław Góra

oceń / komentuj

CZAS WYBIERAĆ SIĘ DO NIEBA I lekarze i doktorzy Wszyscy leczyć ludzi skorzy Przedsiębiorcy Wy... jest zdanie A czym jest zaś... powołanie Co uczynił świat zachodu Wciąż pamiętam ja za młodu I to bez wzniosłych tu rymów Dobrych doktorów Judymów Wszak Polacy zawsze mieli Wspaniałych uzdrowicieli I felczerów i znachorów I urzędników doktorów Zdrowie zdrówko uzdrowienie Na Nowy Rok jest życzenie A miało być tak wspaniale Lecz nie widać tego wcale Dwa tysiące piętnasty rok Szaro i zimno wczesny zmrok W mediach Polska ma sukcesy A praktycznie są ekscesy Jakie jest „szlachetne zdrowie” Wkrótce każdy to się dowie Zaś kto w Polsce zachoruje Wnet się o tym przekonuje Wszystkie reorganizacje I umowy negocjacje Ministrze Arłukowiczu Znów są na granicy kiczu Obiecanek wciąż bezliku A mizeria wciąż w koszyku I jak było do tej pory Dziś intruzem każdy chory Dziś pacjenci intryganci Wszyscy oni symulanci Tłumnie pchają się w kolejki Lecz to problem nie jest wielki Marny finał tu niestety Są zamknięte gabinety Hej doktorzy i lekarze Arłukowicz wam pokaże A i koniec będzie taki Że Was wyśle na zmywaki I pozbawi Was licencji Wkrótce koniec tej inwencji Doświadczenia są też nasze By doktorów brać w kamasze By postraszyć by pogonić By pacjentów głośno bronić PZ broni swoich racji W kwestii wszystkich refundacji I szybkiej ścieżki zdrowotnej I wolnej drogi powrotnej Gdy nadejdzie czas na zejście Czy to na wsi czy też w mieście Wieść ta piękna wnet popłynie O tej polskiej medycynie I tu raz jeszcze powtórzę Znajdą się w literaturze Takie nowe przysłowia Narodowy Fundusz Zdrowia Dalej z leczeniem ani rusz Bo się skończy szybko fundusz Lecz narzekać tu nie trzeba Czas wybierać się do nieba Rząd podnosi to i owo Aby w Polsce było zdrowo By było profilaktycznie I w papierach bardzo ślicznie By resort wyszedł na swoje Wziął pieniądze Twe i moje By zgadzała się też kasa I szczęśliwa ciemna masa By nie było już przekrętów Było dobro też pacjentów By był dostęp do leczenia By spełniły się życzenia Ech pacjenci roszczeniowi Przyjdą ministrowie nowi Ciągle będą kalkulować Jak wam zdrowie uratować POSTSCRIPTUM Puenty dobrej znów nie będzie Znów szyderę widzę wszędzie Takie mamy teraz żądze Zdrowy ten kto ma pieniądze Hej Narodzie umęczony Oszukany i zdradzony Wszystko Tobie obiecali Nic nie dali... a zabrali EPILOG Jeszcze wspomnę w pełnej krasie O Polakach gdzieś w Donbasie Rząd powoli pełen gracji Plan ma do repatriacji Rząd rodaków chce ratować Ech ty rządzie powinszować Wszędzie o tym się obnosi A po za tym nic nie wnosi Mieczysław Góra

oceń / komentuj

ZIMA W LESIE Zimą wszędzie biało, las śniegiem zawiało. Drzewa jak bałwany, na drogach kurhany. Cóż biedna zwierzyna zimą w lesie poczyna? Niedźwiedzie już śpią. Zapewne o wiośnie śnią. Lis skrada się cicho do nory jak jakieś licho, chce upolować zająca. Obok sarna spacerująca. A za nią samiec sarny w lesie tak popularny. Na głowie nosi poroże. Myśli rodzinkę stworzę. Sarenko ty mój aniele o ładnym smukłym ciele. Za tobą świata nie widzę, miłości się nie wstydzę. Jak zostaniesz moją damą nie będziesz nigdy samą. Zimą utworzymy stadko, las będzie naszą chatką. Zostali parą wspaniałą. W nocy śniegu dosypało. Na nim hasają zwierzęta, a między nimi sarnięta. Halina Herbszt

oceń / komentuj

MRÓZ Śnieg skrzypi pod butami. Zima objęła nas ramionami. Od mrozu czerwony nos. Taki jest zmarźlaków los. Jak czapka się zawieruszy to mamy czerwone uszy. Czasem zgubimy rękawice lub zasypią nas śnieżyce. Potrzebny nam ciepły szal. Chcemy rzucać śnieżki w dal i pojeździć sankami z górki, choć mrozu po nosa dziurki. Halina Herbszt

oceń / komentuj

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.