Kultura

Plener rzeźbiarski w Nadleśnictwie Srokowo

Jeszcze z oficjalnej strony Nadleśnictwa Srokowo nie zniknęła informacja o ubiegłorocznym Plenerze Rzeźbiarskim, a już jesteśmy po obchodach kończących jego szóstą edycję, które odbyły się wedle srokowskiej tradycji w sobotę (10 września), rozpoczęły o godzinie czternastej, a miały miejsce na terenie Nadleśnictwa tuż przy Szkółce Leśnej, gdzie na zadbanym, jak i całe Nadleśnictwo (nie tylko jego część administracyjna), przez cały rok miejscu znajduje się mała, sympatyczna scena z emblematami leśno-łowieckimi.

Otóż właśnie, tradycja łowiecko- (czy też myśliwsko-) leśna, jakże mocno jest od wielu lat kultywowana przez władze i pracowników srokowskiego Nadleśnictwa. Nie da się nie zauważyć, że swoją estetyczną, już przecież doświadczoną i rozsądnie rozporządzającą dłoń dołożył Nadleśniczy Zenon Piotrowicz. Pod jego auspicjami rozkwitły Plenery, nabierając szczególnego artyzmu, rozprzestrzeniły się poza widnokrąg braci leśnej i myśliwskiej, skojarzyły z Plenerem młodzież i dzieci, tudzież wciągnęły w pracę i sztukę nie tylko gminę srokowską, ale również powiat kętrzyński, czego dowodem chociażby jest obecność na Plenerze wójta srokowskiego i jego zastępcy, starosty kętrzyńskiego, dyrektor Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Kętrzynie, którego sam jestem wychowankiem, więc było mi tym bardziej miło, gdy widziałem nie tylko najważniejszą nauczycielkę szkoły, ale i co najmniej dwójkę nauczycieli wraz z uczniami.

Samochody przemierzające dwudziestojedno kilometrową trasę z Kętrzyna przywoziły tej soboty nie tylko pracowników Nadleśnictwa wraz z małżonkami, ale także ciekawych corocznego wydarzenia kętrzynian. Choć rejestracje samochodowe na parkingu wskazywały również i innych gości: Warszawa, Olsztyn, Korsze, Węgorzewo. Poniekąd tłumaczy to wizytę sponsorów, obdarowywanych na uroczystości prezentami przez Nadleśniczego. Zanim jednak do tego doszło oficjalne podziękowania i zaproszenie przed mikrofon rzeźbiarzy – głównych bohaterów Pleneru, którzy przez sześć dni ostatniego tygodnia mierzyli się nie tylko z ogromnymi, przygotowanymi przez leśników kawałami drewna, ale także z wizytami ciekawych ich pracy młodymi ludźmi różnych szkół powiatu. Zenon Piotrowicz, w krótkim, ale bardzo bogatym w treść i uprzejmym przemówieniu, przypomniał, że to była prawie setka młodzieży. Obok Nadleśniczego stanął zatem artysta z Białorusi. Sympatycznie, przeplatając żartami, doskonałą polszczyzną z cudownym wschodnim akcentem, opowiadał o pracy nie tylko tej, która towarzyszyła grupie rzeźbiarzy przez ostatnie dni, a została uwieńczona sobotnim popołudniem dzięki Nadleśnictwu i czcigodnym sponsorom, stanowiącym wszakże dowód na współpracę różnych środowisk, nie tylko lokalnych, gdy rzecz idzie o sztukę, rzemiosło, poniekąd naukę i wiedzę o najbliższej nam tutaj na Mazurach, części natury, czyli lesie i zwierzętach, ale także ogólnie przygotowaniach do Pleneru.

Sam proces tworzenia można było obejrzeć w dwójnasób. Po pierwsze ten, który tego dnia świętowaliśmy. Mianowicie, po prawej stronie od kładki prowadzącej na Plener postawione zostały informacje w formie tekstów i fotografii, opisujące i obrazujące każdy dzień powstawania rzeźb, poczynając od wyboru przez każdego z artystów kawałka drewna, przez transport do miejsca, w którym tworzyli, samą pracę i narzędzie jak piły i dłuta, po kosmetykę rzeźb. Sześć dni. Jak tworzenie przez starotestamentowego Boga świata. Potem odpoczynek. I tak się stało. Człowiek jest jedynie jego podobieństwem, zatem spoczywa na nim ludzka powinność. I tę powinność, zapewne uzgodnioną z artystami, postanowił wyegzekwować Nadleśniczy. I to jest właśnie „po drugie”. Goście podnieśli się z krzeseł i przeszli na północną stronę terenu Pleneru, gdzie postawiono małe kloce. Zazgrzytały piły, warknęły ich silniki. Woń spalin i drganie prądu unosiły się w powietrzu. Granica między wykonawcami a publicznością wyznaczała moc siły odśrodkowej wypychająca wióry w powietrze. Byliśmy świadkami powstawania i sztuki, i rzemiosła. Szybkość i celebracja. Wizja artystyczna i odwzorowanie rzeczywistości. Cud natury i cud człowieczej wrażliwości. Jak w każdej sztuce. Jak w galerii fotograficznej, malarskiej, czy jakiejkolwiek innej. Jak w muzeum...

Ktoś pomyślałby, że na tym koniec. Teraz dzik z rożna, zupa gulaszowa o węgierskiej zawartości papryki, wędliny pod cieniem, przy herbacie, kawie (i nie zapomniano o miłośnikach kawy z mlekiem!), pieczywo białe i ciemne... O nie! Gdzieś tam pomiędzy wystąpieniami dorosłych a popisem rzeźbiarzy na scenę wychodziły dziewczęta z kętrzyńskiego Zespoły Szkół. Siedziałem w pierwszym rzędzie i mimo że nie mogę pochwalić się tak zwanym „słuchem”, to jestem dość osłuchany muzycznie i... nie wierzyłem. Co za tembr głosu, jakie tony, jaka rozpiętość, jak daleko tenże śpiew był od ich zwyczajnych głosów, które usłyszeliśmy, gdy na poły jeszcze dziecinnymi głosami mówiły do mikrofonu: „Dziękuję”. Aż w pewnym momencie uznałem, że to niemożliwe. Tym bardziej że repertuar był znakomity, taki mocny w brzmieniu, dojrzały wokalnie. Podszedłem i spytałem, oczywiście przepraszając, czy wykonanie nie było z playbacku? Jakże było mi wstyd... Nauczyciel muzyki tylko się uśmiechnął, dziewczęta (jaka ulga!) uznały to za komplement.

Plener rzeźbiarskiPlener rzeźbiarskiPlener rzeźbiarski

Ale i na tym nie koniec atrakcji. Oczy przykuwały trzy ptaki. Sowa o imieniu Śnieżka, sokół o imieniu Hera i pustułka (też wszak sokół) bez imienia, bo jeszcze małe dzieciątko... I już Państwo wiecie, że nie szybowały po błękitnym gorącym tej soboty niebie. Siedziały na grubych rękawicach opiekunów-sokolników, ograniczone rzemieniami. Ich właściciele opowiadali i opowiadali. Żadne hobby. Byliśmy świadkami fascynacji, przyjaźni, ciężkiej pracy i ogromnej odpowiedzialności. Przede wszystkim jednak pewnej więzi człowieka i zwierzęcia, próby zrozumienia Przyrody i Natury. I sami bogowie raczą wiedzieć, czy to usiłowanie znalezienia porozumienia z ptakiem, ułaskawienie go, coś w rodzaju dostosowania się, ale ptaka do człowieka, czy może na odwrót? Pan Łukasz, który trzymał na ręku Herę, sokoła południowoamerykańskiego, był niezwykle wdzięcznym rozmówcą. Zatrzymywany odpowiadał, snuł opowieści, wyczerpująco wyjaśniał. Gdzieś tam dla miłośników książek zabrzmiał w duszy Ptasiek albo Tomek Wilmowski...

Jeszcze raz spacer pomiędzy ośmioma ogromnymi rzeźbami ustawionymi po obu stronach sceny twarzami ku zachodowi i już można kierować się ku stołom. Piszę „twarzami”, bo zwróciły moją uwagę właśnie te antropomorficzne, pogańskie, baśniowe, gdzieś na granicy sztuki religijnej, czegoś totemowego, pewnego rodzaju ofiarowanie siebie bogom, duchom, nimfom drzew, driadom... I tak nazwałem, gdy tylko ją spostrzegłem, Dianę trzymającą w ręku, właśnie, co? Łuk? Strzały? Półksiężyc? Pod nogami kręci się posokowiec. Patrzy na północ, jakby ją strzeże, albo coś wskazuje. Ona, owa Diana, albo pogańska driada, zwraca się w innym kierunku, dumna i wyniosła wyłania się spośród drzew. Podobny aspekt duchowy ma twarz starca wyrastająca lub znikającą w drzewie, które jest spróchniałe, sczerniałe. Możemy dostrzec albo śmierć człowieka i drzewa, ale godną, spokojną, zgodną z ich naturą. Albo metaforę związku ludzi i przyrody. Ów związek rzeźbiarz zdaje się nam przypominać, w jakiś sposób nawet przestrzega, grozi palcem. Oczywiście nie jest obce odwołanie do literatury. Ewidentnie mamy tu echo tolkienowskich drzewców, czyli entów, którzy zniszczyli orków Sarumana podnoszących żelazną dłoń na las. W zasadzie taki sam akcent może mieć postać „ducha lasu”. Starzec, przygarbiony, o kiju jest doskonały artystycznie. Z pewnością wymagał najwięcej pracy, mnóstwa delikatności. Jest w niego, tak jak i w poprzednią postać, wpisana duchowość artysty, a nie tylko biegłość rzemieślnicza, co prezentują pozostałe rzeźby opiewające w mniej lub bardziej realny sposób las i zwierzęta. Tutaj możemy zaś doszukiwać się metafor, legend, baśni. Być może i karkonoskiego ducha gór, czyli Liczyrzepy.

Cóż, co roku niespodzianka, nauka, sztuka. Dzięki Nadleśnictwu, sponsorom, zaproszonym artystom, leśnikom i myśliwym. Spełniona nadzieja współpracy i zrozumienia? Z pewnością.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.