Felietony

Otwarcie sezonu jeździeckiego

W sobotę wybrałam się na „łono przyrody” i chociaż ostatnio jeżdżę w to miejsce średnio trzy razy do roku i to tylko na różnego rodzaju imprezy, nie potrafię sobie odmówić tych wyjazdów. To miejsce i tę okolicę znam od ponad dziesięciu lat i był taki czas, że większą część swojego życia tam spędzałam. Kiedy moim rówieśnicy biegali na randki czy na dyskoteki ja jeździłam na konie. Jeździłam tam po to, aby sobie pojeździć, ale też popracować w stajni. Dzisiaj jest już trochę inaczej, bo i pewne rzeczy też się pozmieniały.

Jednak zawsze, gdy stąd wracam do domu, czuję się jakaś silniejsza. Pamiętam taki moment, gdy z moją koleżanką byłyśmy jeszcze dziećmi i obie odegrałyśmy scenę z „Daleko od szosy”. Obie wzięłyśmy w ręce wielki kamień i przeniosłyśmy go z jednego miejsca w drugie. Podobnie jak Leszek wmawiając sobie, że jak ruszyłyśmy ten kamień, to damy sobie radę. Najciekawsze jest to, że już dawno zmienił się właściciel tego pola a „nasz” kamień leży nadal w miejscu, które dla niego wybrałyśmy. Poza tym jest tak duży, że można na nim usiąść i podziwiać widoki. Jako, że miejsce położone jest na górce, tan mały świat widać jak na dłoni. A ja od iluś lat niezmiennie zachwycam się roztaczającymi się widokami. Usiadłam na kamieniu i spojrzałam daleko przed siebie. Z jednej strony widziałam ciemną ścianę lasu miejscami tak mroczną, wpadającą niemal w czerń, że przy zachodzącym słońcu wydawała się nawet groźna, z drugiej przeplatające się wstęgi żółto – zielonych pól i łąk. Migające czerwonymi makami i niebieskimi chabrami. Widać też było kolorowe domki i szarą wstęgę asfaltowej drogi. Na pierwszym planie miałam chłopaka, który z różnym skutkiem próbował zagalopować na kasztanowym koniu. Co jakiś czas obserwowałam jego zmagania zastanawiając się nad błędami, które popełniał i których nie potrafił od razu skorygować. Patrząc tak zobaczyłam coś jeszcze, coś, co tylko ja mogłam zobaczyć…własne wspomnienia. Swojego instruktora, który niestety odszedł już do tego lepszego świata, siebie na koniu. Swoje jazdy w teren. Ulubionego konia. Oczywiście to miejsce, ludzi, którzy się tutaj przewinęli i coś jeszcze. Ciekawe jak wiele człowiek może zobaczyć pogrążając się we wspomnieniach.

Siedziałam trochę tak z boku. Uśmiechnęłam się do kogoś, kto właśnie przechodził obok mnie. No tak, dla moich kolegów ja będę zawsze tą nieśmiałą, spokojną dziewczynką trzymającą się nieco na uboczu i potrzebującą trochę czasu, aby włączyć się do wspólnej zabawy. I zawsze, gdy tutaj przyjeżdżam, tak właśnie się czuję.

Przeszłam się po stajni, pozaglądałam do koni, porozmawiałam z nimi karmiąc je jabłkami lub cukrem. Bez problemu wyplątałam jednemu nogę, którą niefortunnie zaplątał sobie w uwiąz. Oprócz koni nasz kolega trzyma też kozy, barany, świnki wietnamskie oraz osiołka, którego jakieś dwa lata temu dostał w prezencie urodzinowym.

Dzisiaj przyjechałam na otwarcie sezonu jeździeckiego. Ta impreza już od iluś lat odbywa się w kwietniu i jest połączeniem urodzin naszego kolegi i najstarszego konia w stajni.

Zresztą co tutaj dużo mówić, każda taka uroczystość jest tylko pretekstem do tego, aby się spotkać, a czasem spotykają się z sobą aż trzy pokolenia ludzi związanych z tą stajnią.

Skoro była to oficjalna impreza musiało nastąpić uroczyste otwarcie sezonu jeździeckiego polegające na powitaniu i krótkim przemówieniu, a także wypowiedzeniu znamiennych słów „Sezon jeździecki 2009 uważam za otwarty”.

Zaczęła się też uczta dla ciała. W zapomniany już przez większość z nas studencki sposób, kiedy to każdy przywozi z sobą coś do jedzenia. Najlepiej, kiedy to jedzenie jest przygotowane przez nas samych. W dosłownym znaczeniu tego słowa na pierwszy grillowy ogień poszedł wielki gar z zupą meksykańską, posypaną tartym serem oraz grzankami z masłem czosnkowym.

Takiej zupy nie zjecie w żadnym miejscu, bo oprócz innych składników znalazła się w niej szczypta świeżego powietrza, odrobina niezapomnianego klimatu oraz łyżeczka przyjaźni.

Wśród wielu sałatek i różnego rodzaju ciast była też zapiekanka ziemniaczana. W naszym gronie jest koleżanka, która jest rodowitą angielką, a jednak wybrała życie tutaj, u nas, na polskiej wsi. Jedząc tę zapiekankę stwierdziła, że przypomina jej ona smak takich dań z jej kraju.

Na wspaniałym koniu podjechała też nasza koleżanka, która mieszka w okolicy i chciała się pochwalić swoim nowym rumakiem.

Wszystkiemu towarzyszyła muzyka oraz gry i zabawy na koniach. Zabawy były różne, trzeba było siedząc na koniu podnieść butelkę z piwem albo przekłuć balonik w ręku przeciwnika.

A gdy na niebie zaczął już wschodzić księżyc wszystkiemu towarzyszyły wspólne rozmowy, wspomnienia ludzi i koni, także tych, których już nigdy nie będzie z nami…

Ewelina Soska
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.