Powieści i opowiadania > Szarkin

Zeyyad

Narodziny– Aaaaaaa – Szarkin głośno ziewnęła – ojej, wyłączcie to słońce, ja chcę spać. No nie wiem, kto tutaj właściwie jest władcą – i nagle jej perłowy śmiech rozniósł się echem po lesie. Następnie zgrabnie wyskoczyła z posłania i jak to często bywało, z równie wielką gracją zaplątała się we własne skrzydła, po czym już bez gracji trzepnęła jak wór ziemniaków na ziemię – auć, auć, auć, kurczę, kiedy ja się nauczę. Dobrze, że mnie nikt nie widzi, bo wstyd byłby, ha, ha, ha. Trzeba by coś zjeść i ruszyć do pałacu. Ciekawe co takiego się stało, że rodzice posłali po mnie i nauczycieli – mruczała tak do siebie, jednocześnie zrywając i pakując sobie do ust niebieskie jagody Amatanu. Jedząc, powoli kierowała się w stronę domu. Las wypełniony rześkością poranka szumiał, jakby śpiewał powitalne pieśni. Gdy stopy Szarkin stawały na turkusowym mchu, wyskakiwały z niego czerwone skoczki uciekające w panice przed niechybną śmiercią. Idąc wzdłuż strumyka, obserwowała jego wstęgę, która jak srebrny wąż prześlizgiwała się cicho i podstępnie przez las, by za moment uderzyć z siłą wodospadu na krawędzi wzgórza w dolinę. Promienie odbijające się w strumyku raziły oczy, zmuszając Szarkin do ich mrużenia. Wyszła na polanę, w oddali było widać zamek. – No tak, trzeba się z tym zmierzyć, ale jak już skończę to spotkanie, wymuszę na Michale, by nauczył mnie walczyć jakąś nowa bronią.

Skończywszy rozmowę z sobą. Rzuciła się biegiem w dół, z takim zapałem jakby od szybkości zależało jej życie. W czasie snu jej blond włosy rozplotły się i teraz korzystając z krótkotrwałej wolności, unosiły się swobodnie wokół jej głowy, tworząc złotą lśniącą w słońcu grzywę. Rozpędzała się coraz bardziej i bardziej aż.... się potknęła, lecz zamiast upaść chwilę przed zetknięciem z ziemią, rozłożyła skrzydła. Uniosła się z lekkością, by w pewnym momencie pionowo wystrzelić w górę. Szybko, jeszcze szybciej. Wyżej, coraz wyżej aż zabraknie oddechu, aż rozbolą ramiona. Słońce oślepiało swoim blaskiem, zamykając ją w złotym kokonie. W głowie zapanował spokój. Widok polany z góry stawał się coraz mniej wyraźny, aż cały świat poniżej rozlał się w jednego wielobarwnego kleksa. – Mogłabym tu zostać – pomyślała. Chwilę unosiła się na prądach powietrznych, pozwalając się kołysać na nich jak w hamaku. Po czym już bez dziwnych kombinacji zaczęła zlatywać w dół tak, by wylądować tuż przed mostem prowadzącym do bramy głównej.

– Dzień dobry nauczycielu – odezwała się Szarkin do Thorina, który kroczył w zamyśleniu parę kroków przed nią. Był tak zatopiony we własnych myślach, że nawet nie zauważył, gdy za nim wylądowała.

– Dzień dobry Szarkin. Jak ci się udał samotny nocleg w lesie? Światło księżyca Walgini nie raziło zbyt mocno? Podobno dziś była noc przejścia.

– Dziękuję nauczycielu, byłam tak zmęczona wydarzeniami dnia, że od razu zasnęłam. Może i była to noc przejścia, ale ja raczej chodziłam w nocy po własnych ścieżkach umysłu, jakby to mądrze odpowiedział nauczyciel Omes, ha, ha. A tak normalnie odpowiadając, to spałam ja zabita. Czy Michał i Omes już przyszli?

– Nie wiem Szarkin, po tym, jak się rozstaliśmy, wróciłem prosto do komnaty i poszedłem spać. Powiedz mi, Wasza Wysokość, dlaczego chciałaś zostać sama? Nigdy do tej pory tak nie robiłaś.

– Trudno mi to wyjaśnić, sama nie wiem może przeżycia ostatniego

dnia były zbyt silne i chciałam zostać na moment sama, by wszystko sobie przemyśleć. Zastanawiałam się też, czego mogą chcieć rodzice, czy coś się stało? Wiesz, nauczycielu, my Eutisjanie nie utrzymujemy zbyt zażyłych stosunków ze swoimi dziećmi po ich wykluciu, więc coś musiało się stać, skoro chcą mnie zobaczyć. Chciałam też polecieć sama i być sam na sam z powietrzem z szybkością. Nie panuję jeszcze dość dobrze nad zwrotami i trochę je trenowałam.

– Michał! – krzyknęła nagle, zauważając znikającą postać nauczyciela za zakrętem. – Nauczycielu! Proszę, poczekaj, chcę z Tobą porozmawiać.

– Wasza Wysokość, nauczycielu Thorinie, miło was widzieć, mniemam, że noc upłynęła Wam spokojnie i że wypoczęci, i w dobrych nastrojach siądziemy wszyscy do stołu, aby spożyć śniadanie w towarzystwie rodziców Szarkin – odezwał się spokojnym tonem Michał. Był ubrany w długie wąskie granatowe spodnie wpuszczone w brązowe skórzane buty przetykane na bokach złota nicią. Na górze miał ubraną luźną jedwabną turkusową tunikę, która miękko okrywała jego barczyste ramiona i delikatnie zsuwała się ku udom. Wyglądał bardzo wytwornie i elegancko. Szarkin nie widziała go jeszcze w takim stroju, stała teraz z szeroko otwartymi oczyma zaskoczona nie tyle wyglądem swojego nauczyciela, którego do tej pory kojarzyła raczej z pokutnym worem utytłanym błotem, ale sposobem wypowiedzi i doborem słów. Lekko jąkając się rozpoczęła rozmowę.

– Dzień dobry nauczycielu. Ja spędziłam noc spokojnie w lesie, a do snu swoją pieśnią uśpił mnie Twój ulubiony Drogin.

– Witaj Michale, moja noc niestety nie należała do spokojnych. – odezwał się Thorin – Nocne demony snuły się po głowie, plątały myśli i obrazy. Wstałem dziś bardzo zmęczony. No ale nie ma co narzekać, dziś była noc przejścia, powinienem się już przyzwyczaić, że w trakcie tej nocy mogą wydarzać się dziwne rzeczy.

Wymieniając grzeczności i ogólniki, doszli do komnaty jadalnej, przed którą czekał już na nich Omes.

– Jesteśmy więc w komplecie moi drodzy – odezwał się Omes. – Michale, jak ty wytwornie wyglądasz, ha, ha, ha. Widzę, że i tobie noc przejścia zmąciła umysł. Patrząc na ciebie, to już nie wiem, czy wolę jak biegasz po placu z Szarkin z tym swoim dzikim i szalonym uśmiechem, czy to jak dziś wyglądasz. Muszę przyznać, że zaczynam się Ciebie bać, ha, ha, ha.

– Oj, dajcie już spokój, wszystkich was dzisiaj chyba porąbało – odezwał się Michał już własnym, charakterystycznym dla siebie słownictwem.

– Wróciłeś mój drogi nauczycielu – odezwała się wesoło Szarkin – już się przestraszyłam, że przyjdzie mi również i od ciebie uczyć się tych wszystkich sztuczności w zachowaniu. Kocham ciebie i chcę, byś był taki, jaki jesteś, taki mój. Możesz się ubierać tak pięknie jak dziś, bo jesteś bardzo przystojnym mężczyzną – to mówiąc, puściła do niego oko – ale proszę, nie gadaj tak, jak ta cała reszta dobrze wychowanych kłamców. Po tej wypowiedzi wszyscy wybuchnęli śmiechem.

– Szarkin, dziecinko, to nie dla was się tak ubrałem, lecz dla króla. On jest władcą Eutis i to jemu należy się szacunek i uwielbienie. I nie martw się kobieto, tuż po śniadaniu widzimy się na placu ćwiczebnym, a wtedy dopiero odczujesz, jak się kończy chwilowy brak okazywania szacunku swojemu nauczycielowi.

Wszyscy wybuchli gromkim śmiechem, wszyscy prócz Szarkin. Ta dobrze wiedziała, że przyjdzie jej za swoje żarty boleśnie zapłacić.

Otworzyły się drzwi i wszyscy wkroczyli do komnaty. Na początku szedł Thorin, za nim Omes, później Michał i Szarkin.

Komnata jadalna była bardzo przestronnym, wysokim i okrągłym pomieszczeniem ze ścianami w kolorze delikatnej fuksji. Miała strzeliste okna, które były ozdobione witrażami przedstawiającymi sceny różnych bitew nie tylko Eutysjan. Była tam na przykład przedstawiona odległa bitwa, która miała miejsce na Ziemi, a zwano ją tam Bitwą pod Grunwaldem. Obrazy zamknięte w kolorowych szkiełkach odżywały tańcem z każdym padającym na nie promieniem słońca. Na środku komnaty stał okrągły stół z 13 miejscami. Michał kiedyś na samym początku skomentował, że jest to okrągły stół Króla Artura.

Przy stole siedzieli już Król Riong i Królowa Doris po prawej stronie Króla siedział człowiek ubrany w ciemno-zielone spodnie i sweter tegoż samego koloru. Następne miejsca zajmowali przyjaciele dworu. Na nich czekały cztery ustawione obok siebie wolne krzesła. W momencie wejścia Thorina rozmowy toczące się przy stole ucichły, a władca wstał i gestem zaprosił ich do stołu.

– Witajcie moi kochani. Szarkin, córko, jak dobrze cię widzieć! Rośniesz na piękną kobietę, taką, jaką jest twoja matka. Mam nadzieję, że i w innych sprawach będziesz tak samo doskonała, jak doskonała staje się twoja uroda.

– Dziękuje ojcze, twoje komplementy mnie zawstydzają, nie wiem, co mam odpowiedzieć. Pozwolisz, że zajmę miejsce i skupię się na jedzeniu. – odpowiedziała cicho Szarkin, rumieniąc się przy tym przeogromnie.

Gdy wszyscy zajęli już swoje miejsca, można było uznać, że śniadanie zostało oficjalnie rozpoczęte.

Powoli na stół wnoszone były najróżniejsze owoce przywiezione z każdego prawie końca galaktyki. Były tam ziemskie jabłka, maliny, melony i śliwki, po które najczęściej sięgał Michał. Zwłaszcza te lekko niedojrzałe to znikały z jego talerza w błyskawicznym tempie. Leżały też tam nanczi – owoce z rodzinnych stron Omesa – ich kolor był mieszanką zieleni z czerwienią. Otulone były białą pajęczą torebką, w smaku przypominały mieszankę słodkawej gorzkości z odrobiną kwasu. Wraz z owocami wnoszono mięsa, chleby i tyle rodzajów sera, że trudno było to wszystko policzyć. Wszyscy zabrali się do konsumpcji, słychać było wesołe rozmowy co chwila przerywane wybuchami gromkiego śmiechu. Po około trzydziestu minutach Król Riong wstał, podniósł rękę, by uciszyć gości i rzekł.

– Szarkin, nauczyciele, chciałbym przedstawić Wam mistrza Zeyyada, architekta i budowniczego. Chciałbym, aby dołączył on do zespołu kształcącego moją córkę, by skupił się nad jej artystycznym rozwojem, bo jak widzę córka moja biegle włada chyba każdą bronią z jaką ja się spotkałem i jakiej nigdy wcześniej nie widziałam wcześniej na oczy – to mówiąc, zerkał na Michała, a na twarzy nauczyciela widać było rozpierającą go dumę. Nie twierdzę, że to źle – kontynuował król – ale Szarkin jest młodą kobietą i prócz biegłej znajomości kogo i czym ukatrupić powinna też poznać inne piękno, którym się otaczamy, malarstwo, muzykę czy architekturę. Tego właśnie oczekuję od mistrza Zeyyada, że nauczy i wskaże Szarkin piękno otaczającego nas świata, harmonię i logikę. Mistrzu Zeyyad, proszę, wstań – z końca stołu dało się słyszeć dźwięk odsuwanego krzesła i powoli podniósł się kolejny człowiek wśród nauczycieli. Był to mężczyzna około 60-letni. Jego twarz wyrażała spokój. Brązowe oczy ukrywały tajemnicę piękna obrazów, jakie przez całe swoje życie przyszło mu oglądać. Chciał przekazać to piękno młodej władczyni i wiedział jak to zrobić.

– Dam radę – pomyślał...

Brygida Błażewicz
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.