Powieści i opowiadania

Siłacze

SiłaczeSzedł chodnikiem. Obok rozciągała się szeroka ulica, a dalej widać było skrzyżowanie dróg. Szedł, nie myśląc o niczym. Czasami wpadał na ludzi i wtedy na moment przytomniał, przepraszał.

Przystanął. Co teraz zrobi? Gdzie znajdzie pracę? Jak opłaci mieszkanie?

Nagle zza rogu wyłonił się rozpędzony samochód, a w środku rodzina: mama, tata i jedenastoletni chłopiec. Widział ich jak w zwolnionym tempie. Mama ubierała okulary przeciwsłoneczne i śpiewała wraz z radiem; tata patrzy w tył na syna, mówi coś, wszyscy się śmieją. Lecz syn przestaje się śmiać i z przerażoną miną pokazuje palcem do przodu. Trwa to parę sekund. Dwie może trzy. Nie więcej.

Potem młody mężczyzna słyszy sygnał karetki i straży pożarnej. W jego głowie echem odbijają się dawno zapomniane krzyki, chaos i zamieszanie.

A potem dźwięk zasuwanych worków.

I ciemność.

Strach ściska go za gardło, nogi uginają się, bezwiednie opada na kolana. Oh, jak bolała go głowa! I ta pustka, dlaczego nie może sobie przypomnieć?! Ktoś tam jeszcze był! Kogoś omijał we wspomnieniach! Ale, dlaczego?

– O, nie! – zawołał cicho, przypominając sobie coś ważnego.

Oparł ręce na zimnym chodniku i powoli wstał. Ludzie gapili się na niego, dyskretnie omijając. Sądząc zapewne, że jest „wczorajszy”. Chłopak wyjął z ukrytej wewnętrznej kieszeni kurtki portfel i zajrzał do niego. Ruszył ulicą dużo szybciej, w konkretnym celu.

– Kwiaty to najlepszy prezent! – mruczał do siebie. – Zawsze podobały się jej… Goździki! – dokończył, wchodząc do kwiaciarni.

Mgiełkę wspomnień rozwiał cieplejszy wiatr.

*

Stała samotnie na chodniku, tuż przed bramą. Trzymała w ręku ucho starej, lekko przetartej walizki, z małym serduszkiem z boku, przy zamku, na kółkach, które zgrzybiały niemiłosiernie. Walizka miała trzy zamki, a na każdym z nich inny breloczek, przywołujący osobne wspomnienie.

Stara torba – to był cały jej dobytek. Stała na ulicy zdezorientowana, niepewna… Nie wiedziała, czy zdoła wykonać następny krok.

Przelotnie spojrzała na największy zamek w walizce. Pantera.

– Pamiętaj! Musisz być zwinna i szybka jak pantera! Bacz na swoje, ale przede wszystkim bądź silna! – mówił na pożegnanie osiemnastoletni chłopak. – Przyjaciele na zawsze? – zapytał wtedy.

Wystawił do niej mały palec, a ona swój zahaczyła o jego. Taki symbol.

– Dotrzymaj obietnicy… proszę! – rzekła smutno.

Już nie ukrywała łez. Przytuliła go, a on ruszył dziarskim krokiem. Zniknął za zakrętem na kilka lat. Potem nastał bardzo ciężki czas samotności i krzywdy…

I co teraz? – myślała. – A jak i TY zostawisz mnie samą?

W końcu ruszyła powoli, z cicha popłakując. Koła walizki niemal jak skrzypce wygrywały żałobną pieśń. W kieszeni wytartej, trochę za krótkiej marynarki, ściskała swój dowód osobisty. Zanim ją wypuścili dali jej właśnie dowód, ze smutnym zdjęciem ładnej, lecz bardzo w sobie zamkniętej dziewczyny. Ach i jeszcze dwie stówki na odchodne!

To jakaś drwina! – pomyślała.

Jednak lekko uniosły się jej kąciki ust na myśl o Sławku. Może, może… – myślała po cichu, by nie wystraszyć malutkiej nadziei, jaką w sobie nosiła. – Może nie wszystko stracone!

W tym momencie potknęła się o wystającą, źle ułożoną kostkę brukową i upadła. Ludzie patrzyli na nią złym wzrokiem, oceniając po ubogim wyglądzie.

– Jak chodzisz? – zagrzmiał mężczyzna w średnim wieku, w garniturze i dobrze dopasowanym krawacie. – Muszę porozmawiać z burmistrzem o tych bezdomnych!

– Pijaczka! – warknął ktoś inny i trącił ją ponownie kolanem.

– Może prostytutka. – szeptały do siebie dwie kobiety, myśląc, że mówią dyskretnie. – Albo narkomanka!

Sposób, w jaki patrzyli na nią ludzie, dopowiadał cała niedopowiedzianą resztę. Ale nikt nie podszedł do niej, by jej pomóc, nikt nie pomyślał, że upadła z osłabienia i głodu. Przecież od rana tam stała! Od rana czekała na niego! Nikt nie próbował zrozumieć, pomyśleć, co już mogło się wydarzyć w jej młodym życiu!

A ona podniosła się i zadarła głowę dumnie, wysoko. Była ponad tymi ludźmi, nie była próżna, nie chciała litości i choć nie była typem towarzyskim, to nikogo nie oceniała, dopóki nie poznała osobiście tej osoby. Miała dobrego i mądrego nauczyciela. Zawsze zbyt dojrzałego na swój wiek...

– Jolka! Hej, Jolka! – zawołał męski głos za nią.

Odwróciła się, odruchowo reagując na swoje imię. Nowa nadzieja wstąpiła w nią niczym wiatr w żagle. Uśmiechnęła się szeroko, jednak kiedy ujrzała mężczyznę, który wołał, uśmiech zastygł niepewnie na jej ustach. Młody chłopak miał kwiaty w ręku, był bardzo przystojny i opalony! Pewnie szedł na randkę. Sławek był zawsze blady, ale coś w oczach tego mężczyzny…

Biegł teraz te trzydzieści metrów, które ich dzieliło. A ona nadal stała na środku chodnika, niezdecydowana.

– Jolka! Ale wyrosłaś! Ale się zmieniłaś! Gdyby nie ta walizka i marynarka, to szukałbym cię znacznie dłużej! – krzyczał szczęśliwy, tuląc ją.

Ona jednak lekko go odepchnęła, nie pozwalając się dłużej obejmować. Trochę dlatego, że przez te dwa lata przywykła do oziębłości i braku okazywania uczuć, ale również dlatego, że ludzie na chodniku przystanęli z zainteresowaniem, obserwując młodych ludzi.

– Nie macie nic lepszego do roboty?! – warknęła groźnie na przechodniów.

Rozeszli się w popłochu. Jolka ze zdenerwowania przeszła szybko w szczęście. Zwróciła roześmianą buzię w stronę Sławka.

– Wstyd się przyznać… ale nie poznałam cię! Opaliłeś się! – palnęła bez namysłu.

Oczy zaczęły jej biegać po pobliskiej latarni. Sławek roześmiał się serdecznie, wziął jej bagaż i podał jej ramię.

– Przy „łopacie” szybko chwyta słońce. – powiedział, oglądając się wokoło. – Ale… chodźmy do domu!

*

Mieszkanie nie było zbyt duże. Mieściło się na drugim piętrze starej, zniszczonej kamienicy. Mimo iż na zewnątrz nikt o nią nie dbał, tu i ówdzie odpadał tynk, a piękne, zabytkowe płaskorzeźby zostały zaniedbane, to jednak wnętrze mieszkania Sławka było całkiem przytulne, ciepłe i zadbane. Mały kominek, który stał w salonie, najbardziej przypadł jej do gustu.

– Jaki ładny! – wykrzyknęła zachwycona.

– Kiedy dozorczyni się gniewa, wtedy nie wiesz nawet, jak się przydaje! – zawołał półżartem Sławek.

Teraz siedzieli oboje na niewielkiej brązowej sofie, tuż obok kominka i pili ciepłą kawę.

– Niedługo lato ujawni swą twarz. – zaczął niepewnie Sławek. – Musisz… Musimy kupić ci jakieś ubrania, nie sądzisz, Jolka?

– Te, które mam są jeszcze całkiem dobre! – odparła Jolka, oglądając się po swoich znoszonych ubraniach. – Już niejedną wiosnę w nich przechodziłam!

– No, właśnie! – krzyknął Sławek, wstając.

Podszedł do okna, stając tyłem do Jolki. Nagle jakaś myśl wpadła mężczyźnie do głowy. Szybkim krokiem oddalił się do sąsiedniego pokoju. Po kilku chwilach zjawił się, trzymając w ręku mały, barwny pakunek.

– Mam tu trochę ubrań… – zaczął cicho.

– Wybacz, ale w męskich nie chodzę! – przerwała poważnie Jolka.

– Nie! Nie! – zaczął się bronić Sławek. – To znaczy… – poczerwieniał.

Nadchodziła trudna chwila. W ciągu tych dwóch ostatnich lat nie mieli ze sobą praktycznie żadnego kontaktu. Kilka krótkich rozmów telefonicznych, dwie pocztówki, jeden list na samym początku, żeby się nie martwiła. To wszystko. Zaniedbywał ją, to prawda i dopiero teraz to sobie uświadomił.

Sławek głośno zaczerpnął powietrza. Jak ona to przyjmie?

– Ciuchy są damskie. – wyrzucił z siebie.

Cisza.

Oboje przestali oddychać. On bał się jej reakcji, jej brakło słów. Poczuła, jak żołądek ściska się jej boleśnie. W końcu nie wytrzymała dalszego milczenia. Nie mogła go winić. Przecież nie wiedzieli się tyle długich miesięcy!

– W porządku. – rzekła niemrawo. – Pokaż.

Sławek podał jej ubrania byłej dziewczyny. Dwie pary krótkich spodenek, parę ładnych, miękkich w dotyku bluzek, jeden pasiasty sweter. Miała ochotę od razu przymierzyć te rzeczy… Jednak się powstrzymała. Wtedy owiał ją zapach obcych, kobiecych perfum. Jolka poczuła wzrastającą złość, jednak jej głos był opanowany i pozornie uprzejmy. Tylko oczy ciskały błyskawice. Zmęczony Sławek niczego nie dostrzegł.

– Czyli spotykałeś się z kimś? – Jolka przez chwilę wpatrywała się w przyjaciela. – Nie wspominałeś nigdy… Ani w rozmowach przez telefon ani… – umilkła. Nie było więcej „ani”.

Zwiesił głowę. Zaczął mówić cicho.

– Ta dziewczyna była mi tylko trochę bliska. Zamieszkała u mnie, gdy miała pewne problemy rodzinne. Ale nie byliśmy długo parą. – Sławek mówił szybko, sucho, patrząc za okno w salonie. – Pewnego dnia postanowiła, że odejdzie. W jej pokoju jest jeszcze parę rzeczy. Tam też będziesz spała. A resztę potrzebnych rzeczy ci dokupimy niedługo.

Tak więc Jolka zamieszkała w „jej” pokoju.

Kilka dni później nie mogła spać w nocy. Miała koszmary, prześladowało ją wiele problemów. Wstała z łóżka, oplótłszy się wcześniej cieniutkim szlafrokiem i na paluszkach zakradła się do kuchni.

Ale Sławek już tam był. Także nie mógł zasnąć. Nie zdziwił się na jej widok. Gestem wskazał krzesło obok siebie i zapytał:

– Napijesz się herbaty?

– Z chęcią. – odpowiedziała, siadając.

W kuchni panował półmrok. Do pomieszczenia wpadało tylko trochę światła z ulicznej latarni.

– Muszę ci się do czegoś przyznać. – Jolka usłyszała głęboki męski głos, od którego dostała niespodziewanie gęsiej skórki. – Straciłem pracę. – Zamilkł na moment. – Mieszkanie opłacone jest jeszcze na dwa miesiące, ale nie mamy na jedzenie, a prąd odetną nam za parę dni…

W ciemności dużo łatwiej się rozmawiało. Nie musiała go poganiać. Czuła, że wreszcie nastał dzień prawdy.

– Pewien „kolega” – gestem namalował w powietrzu cudzysłów. – z pracy niedawno dowiedział się o części mojej przeszłości. Powiedział wszystkim… ech! – westchnął. – O domu dziecka! A potem było coraz gorzej, aż wymyślił, że kradnę chleb z pracy! – rzucił ze złością Sławek.

– Co?! – zawołała z niedowierzaniem Jolka.

Sławek to najbardziej uczciwa osoba, jaką znała! Jej przyjaciel! Mężczyzna milczał chwilę, mając nieprzenikniony wyraz twarzy.

– Cóż, prawda nie jest jednoznaczna. Każdy inaczej interpretuje, inaczej myśli. Uważam, że prawda zawsze jest subiektywna. I ja kierowałem się swoimi uczuciami, swoją prawdą. – zamilkł za moment.

Spojrzała na niego, nie dowierzając własnym uszom, dłonie ściskając mimowolnie w pięści. Sławek zauważywszy jej reakcję, szybko zaprzeczył, broniąc się dłońmi, jak bokser przed spodziewanym ciosem.

– Nie! Nie kradłem! – krzyknął, słysząc w odpowiedzi ciche westchnienie ulgi. – To były suche chleby z dwóch do czterech dni. – Jolka ponownie naprężyła wszystkie mięśnie. – Szef takie wyrzucał, rozumiesz?!

– Sławek z furią w głosie wstał, gwałtownie odpychając krzesło do tyłu tak, że upadło z hałasem. – Wyrzucał do śmietnika! – mocno gestykulował, chodząc w koło jak dziki tygrys w klatce. – Więc ja je zbierałem! I Zamiast na śmietnik, rozdawałem bezdomnym…

Ostatnie słowa wypowiedział ciszej. Jolka podniosła się cicho i podeszła do stojącego twarzą do okna Sławka.

– A on uznał, że to kradzież – położyła mu delikatnie dłoń na ramieniu. – ponieważ podpuścił go „dobry kolega”.

– Właśnie. – rzekł smutno, wciąż patrząc w dal.

– Sławku… Nie ma sytuacji bez wyjścia! – zaczęła radośniej. – Jutro z rana poszukamy pracy w gazecie dla ciebie, co ty na to? – zapytała z nadzieją w głosie.

Chwycił ją za rękę, szybko odwracając się. Drugą ręką szybko starł z policzka jedną łzę. Był blisko. Niebezpiecznie blisko. I choć Jolka nie chciała dopuszczać do siebie wirujących myśli, czuła ciepło bijące od jego ciała. Żołądek ścisnął się boleśnie, serce łomotało niczym po treningu albo ucieczce.

– Nigdzie indziej nie znajdę pracy! – rzekł stanowczo, ale łagodnie, przerywając jej własne rozważania.

– Daj spokój! Nie wierzę! – upierała się Jolka.

– Nie żartuję!

– Jasne!

– Serio! – zdenerwował się Sławek.

– Bo nie próbowałeś! – rzuciła ze złością Jolka i wyrwała swoją dłoń z mocnego uścisku mężczyzny.

Jolka szybko podeszła do futryny kuchennych drzwi, ukrywając pod wzburzonymi włosami i nisko pochyloną głową piekące rumieńce. Mężczyzna odwrócił się ponownie do okna.

– Dla takich jak my nigdzie nie ma pracy! – powiedział głośno, może zbyt głośno. – Jesteśmy sierotami, marginesem społecznym! Ludźmi przegranymi na starcie! Straconymi! – wykrzyczał te straszne słowa, a ona rękami broniła się przed jego strasznymi słowami.

–Nie! Nie! Nie! – wołała.

Ale już po chwili łzy płynęły strumieniami po policzkach Jolki.

– Tam w piekarni… – Sławek żałował gwałtowności swoich słów. – traktowali mnie jak równego sobie, przez chwilę czułem się jak CZŁOWIEK! Teraz znów jestem nieudolnym sierotą, wychowany w „domu” gdzie pełno krzywdy!

– Nie! Nie! Nie! – krzyczała, zasłaniając się rękoma.

Jolka trzęsła się cała jak osika. Próbowała uciec z pomieszczenia, lecz Sławek już był obok i mocno ściskał jej ramiona, nie pozwalając się poruszyć, zmuszając do patrzenia wprost w jego wściekłe, czarne oczy.

– Ludzie nie akceptują innych, którzy się czymkolwiek wyróżniają! – krzyczał. – Jesteśmy jak trędowaci!

Z ostatnim słowem mężczyzna uderzył pięścią o futrynę tuż nad jej głową, puszczając Jolkę. Dziewczyna szybko uciekła do „jej” pokoju. Sławek przyłożył czoło do zimnej ściany, zamykając oczy, wdychając ciężko w samotności.

*

Na następny dzień wczesnym rankiem mężczyzna wkradł się do jej pokoju. Cicho usiadł na łóżku tuż przy jej uchu. Nie spała. Czuła jego obecność, ale udawała, że śpi głęboko. Oddychała spokojnie, ale płytko. Czasem Sławek z niepokojem obserwował delikatne ruchy klatki piersiowej. Czy oddycha? Wtedy jego serce zaczynało bić żywiej, przerażone ewentualnością utraty dziewczyny.

Czuł, że jest winny. Trwał przy niej kilkanaście minut, w końcu wstał powoli, życząc jej w myślach spokojnych snów, pogłaskał jej włosy, przejechał delikatnie po policzku i wyszedł na paluszkach.

Joli zdawało się, że już cała wieczność minęła, odkąd wszedł. Leżała sztywno, uparcie nie uchylając powiek. Czego chce? Zawsze był jej obrońcą, a teraz kim był?

Zanim zamknęły się drzwi za mężczyzną, usłyszała ciche „przepraszam”.

Jolka przekręciła się na bok, twarzą do ściany. Pierwsze łzy popłynęły jej po policzkach.

Nagle znów znalazła się w Domu Dziecka. Poczuła mocny uścisk na przedramieniu i jakaś siła pociągnęła ją mocno w tył. Przewróciła się, boleśnie tłukąc pośladki o zakurzoną, drewnianą podłogę. Nie zdążyła zobaczyć twarzy łobuza, a już inny chłopiec złapał jej rękę i pociągnął w innym kierunku. Zaczęli uciekać, biegnąc coraz szybciej. Wtem znaleźli się w dziwnym pomieszczeniu pełnym starych sprzętów, gdzie panował zaduch i mrok.

– Zostań tu! – rozkazał jej chłopiec i wcisnął pomiędzy stare pianino, a jakieś krzesła zasypane zakurzonymi pudłami. – I choćby nie wiem co, nie wychylaj stąd nosa! – przykazał, grożąc palcem.

Mała Jola, dziewczynka w dwóch nierówno splecionych warkoczykach bardzo się bała, zostając sama. Ciemnowłosy chłopiec poszedł i nie było go dłuższy czas.

Nagle nowa postać, a raczej jej cień przesuwa się cicho i powoli po przykrytych płachtą meblach. Zbliżała się nieubłaganie, jakby instynktownie wyczuwając ofiarę.

Wtedy wybucha kakofonia dźwięków. Krzyki, krótkie wrzaski, huk, uderzenie, stukot ciężkich butów, a potem z głośnym łomotem na podłogę tuż przy kolanach dziewczynki ląduje Sławek z rozciętą wargą, wybitym zębem i pociętym ramieniem. Przerażona Jolka patrzy na niego szeroko otwartymi oczyma. Wszędzie strach. Czy przyjdą? Czy wykończą ich ostatecznie?

Mały Sławek wyciąga dłoń i podaje jej szmacianą lalę. Jej szmacianą Jadzię. Jedyną pamiątkę z domu rodzinnego. Mama miała tak na imię, przypomina sobie.

– Przepraszam za jej rękę. – zatroskany patrzy na lalkę, której ręka jest trochę naderwana i skrwawiona.

– To nic. – odpowiada szeptem dziewczynka i klęka przy Sławku. – Co z tobą? – martwi się.

– W porządku! – na dowód tego próbuje wstać, krzywiąc się lekko z bólu. – A tobie nikt już nigdy nie będzie dokuczać! I kiedyś zabiorę cię skąd!

– Przyrzekasz? – spytała Jola z nadzieją w głosie.

– Przyrzekam! – odparł pewnie.

Zahaczyli małe palce na znak przyjaźni i powagi wypowiedzianych słów. Podniosła się szybko na łokciach, otrząsając się ze wspomnień.

– Sławku? – wyszeptała przez łzy.

Ale jego już dawno nie było.

Wyskoczyła z łóżka i jak petarda wpadła do jego pokoju, zaczynając od progu szybkim potokiem słów.

– Idziemy dzisiaj do piekarni odzyskać twoją pracę! – wykrzyczała. – I nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu! Ja wszystko załatwię, zobaczysz!

Pierwsze zdziwione spojrzenie mężczyzna zastąpił teraz wesołym uśmiechem, z którym był jeszcze bardziej przystojny.

– Dobrze, Jolciu! Tylko się ubierz, bo chyba w bieliźnie nie masz zamiaru… – nie zdążył dokończyć.

– Oj! – pisnęła, uciekając czym prędzej.

Ale wstyd! Pomyślała, Widział mnie w samej bieliźnie! Na pewno zauważył, jakie mam krzywe nogi. Ubrała się w trzy sekundy i już wołała Sławka z przedpokoju, naciągając stary żakiet. Kiedy zamykał drzwi mieszkania, spytał niby mimochodem.

– Gdzie tak poobijałaś nogi?

– Jak uciekałam przed psem kucharki. – skłamała gładko, zlatując z pierwszych schodów. Ale Sławek wiedział, że to było kłamstwo.

Jola zasępiła się. To kłamstwo z minuty na minutę ich marszu zaczynało jej coraz bardziej ciążyć. Zrobiła to zupełnie automatycznie, broniąc się. Jednak zerkając na Sławka, poczuła, że winna jest mu wyjaśnienia.

Jak tylko nadarzy się okazja. – pomyślała Jola. – I już nigdy więcej go nie okłamię.

Po kilkudziesięciu minutach marszu znaleźli się w ciepłem i tłocznej piekarni. Unoszący się zapach wprawił Jolkę w lepszy nastrój. Ponieważ kolejka klientów zawijała się, aż do drzwi Sławek zaprowadził Jolę na zaplecze.

Ich pojawienie się nie ubiegło uwadze jednego z pracowników, który przez cały czas natarczywie się w nich wpatrywał. Jola przybrała groźną minę. Sławek zniknął w biurze, Jola rozglądał się wokoło, wtedy podszedł do niej muskularny blondyn, który tak się im przypatrywał.

– Zastanawiam się… – rzucił lekkim, flirtującym głosem. – co taka hm… atrakcyjna dziewczyna tutaj robi? – taksował ją wzrokiem. – Oczarowałaś mnie! Z miejsca przyjmuję cię na okres próbny! Co ty na to, ślicznotko?

Nie zastanawiała się ani minuty, choć zaloty blondyna były je zupełnie nie na rękę, oboje ze Sławkiem potrzebowali pracy.

– Kiedy mam zacząć?

– To mi się podoba! – blondyn uśmiechnął się szeroko. – Poczekaj, przyniosę umowę do podpisania!

Mężczyzna zniknął w drzwiach po drugiej stronie. W tym momencie pojawił się Sławek.

– Jolciu! Odzyskałem pracę! – wziął ją w ramiona, podnosząc nad ziemię.

Jola uśmiechnęła się szeroko z nieukrywaną radością i miłością do tego mężczyzny.

– I ja dostałam pracę! – szczęśliwa, pragnęła od razu podzielić się dobrą nowiną. – Tutaj! Czyż to nie wspaniale?

Sławek miał niepewną minę.

– No… Wspaniale… – zaczął się jąkać. – Ale kto…?

W tym momencie dołączył do nich muskularny blondyn. Między mężczyznami od razu zawrzało, atmosfera zrobiła się gęsta, Jolka zaniepokoiła się nie na żarty.

– Papiery. – blondyn zwrócił się bezpośrednio do Joli, lekceważąc Sławka. – Podpisz tutaj. – podał jej dokumenty. – A ty! – zacisnął nieładnie szczęki ze złości. – Nie jesteś tu mile widziany!

– Też się cieszę, że cię widzę! – wycedził Sławek, mierząc rywala wzrokiem. – Na szczęście będziemy pracować w innych godzinach! Szef mnie zapewnił!

– Ty tu nie pracujesz! – powiedział głośno i dosadnie blondyn, przykładając mocno wskazujący palec prawej ręki do torsu Sławka.

– Znalazł się synalek tatusia!

Zapomniana przez wszystkich Jola stała z boku, obserwując i powoli wszystko rozumiejąc. Wpakowała się w trudną sytuację. Postanowiła zakończyć spory możliwie jak najkorzystniej.

– Nigdy się nie… – zaczął blondyn, lecz w tym momencie wkroczyła Jolka, szybko mu przerywając.

– Jeżeli Sławek nie pracuje tutaj to i ja składam wymówienie!

Blondyn poczerwieniał, ścisnął dłonie w pięści, zacisnął zęby. Trwali kilka chwil mierząc się wzrokiem, gdy blondyn chwycił się na krótko za głowę.

– Dobrze! Ale niech cię złapię na jednym uchybieniu – zagroził Sławkowi – a ta ślicznotka cię już nie uratuje! Zaczynacie od jutra!

Obrócił się na pięcie i szybkim krokiem odszedł.

– Przynajmniej mamy pracę. – rzekła cicho Jolka, patrząc za blondynem.

– I początek nowych problemów. – szepnął Sławek. – Zobaczymy, kto wygra, a tylko jeden gladiator odnosi zwycięstwo!

Jolka objęła w pasie Sławka, na co on zesztywniał na moment, dopiero po chwili odrywając wzrok od wnętrza piekarni, gdzie zniknął blond mężczyzna.

– Wracajmy do domu! – powiedziała Jola.

I para młodych ludzi, objętych ciasno wyszła na gwarną ulicę. Nie wiedzieli, że ktoś obserwuje ich zza firanki, grożąc głośno.

– Zobaczysz, ona będzie moja! Ona będzie moja! – mężczyzna zaśmiał się, zacierając ręce.

Gabriela Molesztak
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.