Powieści i opowiadania > Seks dla umarłych

7. Dziewczyna

DziewczynaOczy mam przewiązane czarną przepaską. Stoję pod ścianą od dwóch godzin, więc nogi trochę już bolą. Drzwi otwierają się łagodnie i słyszę stukanie obcasów. Ktoś staje obok mnie i ściąga ubranie. Niemal od razu dolatuje do mnie słodki zapach. Dawno nie czułam takiego zapachu. Pachnie rajem i miłością, niemal Bogiem. Ciekawe kto go nosi.

Dłoń bierze mnie za ramię i prowadzi prosto na stół. Po chwili kładzie się na mnie pachnący ciężar, a właściwie lekkość, bo dziewczyna waży niewiele. Musi mieć bardzo małe piersi, bo zupełnie ich nie czuję, ale to na pewno dziewczyna. Nasze dłonie są związywane, a następnie ręce wyciągają się na boki. Jesteśmy ukrzyżowane. Gotowe. Brakuje tylko gwoździ. Krwi.

Pasek ze świstem tnie powietrze i po raz pierwszy słyszę jej głos. Jej młodość i ból. Ma głos niewinnej nastolatki. Na tyle, na ile da się to ocenić po bolesnych jękach. Po każdym świście jej ciało przyciska się do mojego, drży i skręca się w spazmie bólu. Rozkoszy. Na policzku czuję jej łzy. Są delikatne. Słodko-słone. Cała jest słodka i delikatna. Jest mi niespodziewanie przyjemnie. Inaczej.

* * *

Nóż odcina nas od stołu, a dłoń przywraca do pionu, ale nasze ręce nadal są związane. Jesteśmy prowadzone do łóżka i układane na boku. Ręce wyginają się nad głowę i są wiązane do łóżka. Czuję jak się z nią kocha, jak jej ciało ociera się o mnie, jak mnie poszturchuje. Czuję jego nogi tańczące gdzieś między naszymi nogami, słyszę jej oddech i czuję jej orgazm. Jestem niewidomym świadkiem wszystkich oddechów, zapachów, krzyków i spazmów. Niemym świadkiem misterium.

* * *

Bez słowa poszła do pokoju i położyła się na moim łóżku odwrócona do ściany. Po chwili wahania położyłam się za nią wtulając w nią od tyłu. Jej ciało było zimne, nieogrzane. Mam nadzieję, że się nie zaziębi! Przykryłam ją troskliwie i jeszcze mocniej objęłam, żeby trochę ogrzać swoim ciepłem. Odwróciła na chwilę głowę i pocałowała mnie w usta, po czym zasnęłyśmy w ciasnym objęciu.

* * *

Wychodząc powiedział, że wróci jutro. Zostawia nas razem, ale mamy zakaz rozmawiania ze sobą. Możemy się całować, możemy się kochać, oglądać telewizję i jeść chrupki, ale żadnego babskiego gadania. Ani słowa.

Po chwili delikatne dłonie zdjęły mi przepaskę. Niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z nieopisaną ciekawością. Były równie piękne jak smutne. Do tego zgrabny nosek, delikatne usta i przepiękne jasne loki opadające na ramiona i piersi, choć te ostatnie ledwie rysowały się na delikatnym ciele. Na oko musiała mieć 14, góra 16 lat. Choć w dzisiejszych czasach nigdy nie wiadomo. Los obdarzył ją wręcz anielską urodą. Chodząca niewinność. Naga, smutna niewinność.

Jej zimny dotyk wyrwał mnie z zamyślenia. Pociągnęła mnie do kuchni, zaczęła przeglądać zawartość szafek i nie znalazłszy tego, czego zapewne szukała, spojrzała na mnie pytająco. Wyszłam do przedpokoju i wróciłam z butelką wina. Trafiłam w dziesiątkę.

Nie szukała kieliszków ani nawet szklanek. Pociągnęła duży łyk prosto z gwinta, tak jakby piła pod sklepem jakieś tanie wino. Ręką wytarła wargi, które teraz były jeszcze piękniejsze. Zrobiłam tak samo. Jeszcze nigdy nie wypiłam tak szybko butelki wina, choć pomoc niebieskookiej dziewczyny była tu nieoceniona.

Obudziłam się sama. Jadła coś w kuchni zapijając świeżo odkorkowaną butelką wina. Nagi aniołek w mojej kuchni. Gdy tylko mnie ujrzała, zaprosiła wzrokiem do stołu. Na moim miejscu leżał mały, głęboki, wyszczerbiony talerzyk z uśmiechniętym Reksiem na dnie. Na nim dwie kanapki. Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś zrobił dla mnie kanapki. Łzy nabiegły mi do oczu i niewiele brakowało, abym się rozpłakała. Psia krew Anka, opanuj się. Psia krew zawsze pomaga!

* * *

Nie przyszedł. Cały dzień spędziłyśmy w łóżku, w niemym, bezszelestnym wyczekiwaniu, w najgłębszym, najmocniejszym przytuleniu. Martwiłam się o nią. Jest taka młoda, na pewno nie mieszka sama, jak to możliwe, że nikt się nie martwi jej zniknięciem? Że nikt jej nie szuka? Miał dzisiaj przyjść, czy nie powinien jej odstawić do domu? Nie mogę zapytać.

Obudziło mnie lekkie poszturchiwanie. Śniło mi się, że idę w jakiejś wielkiej procesji, ogromne sztandary powiewały na wietrze zupełnie zasłaniając niebo, tysiące gardeł w skupieniu śpiewały jakąś podniosłą pieśń. A ja szłam zupełnie naga i modliłam się, żeby nikt tego nie zauważył i żeby tłum nie rzucił się na mnie.

Długo nie mogłam zrozumieć gdzie jestem, ale ona czekała cierpliwie póki nie dostrzegła w moich oczach świadomości. Uniosła mnie za rękę i poprowadziła do stołu. Całując w usta włożyła mi w dłoń drewnianą rękojeść. Zwisały z niej czarne, cienkie rzemyki. Musiała znaleźć to w jakiejś szufladzie kiedy spałam.

Położyła się cała na stole, przytrzymując się dłońmi krawędzi i rozkładając szeroko nogi. Wyglądała cudownie. A ja stałam oszołomiona nie wiedząc co mam zrobić. Nigdy nie byłam z tej strony. Nie umiałabym. Do tego trzeba być silnym, trzeba rozumieć, wiedzieć. Trzeba mieć cel. Całe jej blade ciało zdawało się patrzeć na mnie wyczekująco, a ja stałam.

* * *

Podniosłam rękę i opuściłam. Rzemyki prześlizgnęły się nieporadnie po jej pośladkach nie zostawiając śladu. To bez sensu. Dotknęłam jej ramienia przepraszająco i pokręciłam głową. Usiadła na stole i popatrzyła mi w oczy. Nie było w nich pretensji... tylko ciągle ten niebieski smutek. To nieprawdopodobne ile rzeczy można powiedzieć jednym spojrzeniem. Jednym gestem. Stanęła na podłodze i zrobiła krok w kierunku łóżka, kiedy moja ręka ją zatrzymała. Weź się w garść Anka. Wszystkiego można się nauczyć. Trzeba sobie pomagać, trzeba pomóc, trzeba kochać. Może tylko to ma sens. Przyciągnęłam ją do stołu. I ułożyłam tak samo jak wcześniej. Teraz już sama, trochę nieporadnie, siląc się na zdecydowanie. Uniosłam rękę i pociągnęłam w dół zdecydowanie i z całej siły. Jęknęła. Jeszcze dwa razy. Ale przestałam. Chyba jednak sama się oszukuję. Nie potrafię. Nic nie czuję. Kompletnie nic. Nie nadaje się.

Wtedy ona obróciła głowę i przyciągnęła moją lewą dłoń do swoich ust delikatnie przygryzając. Na początku nie zrozumiałam o co jej chodzi. Przygryzła trochę mocniej i zajrzała w oczy. Nie wiedząc co mam robić powoli uniosłam rękę i nieśmiało smagnęłam ją po plecach. Poczułam jej zęby i zrozumiałam. Teraz uderzyłam już z całej siły i aż krzyknęłam. Miała taką delikatną skórę i takie mocne zęby, że wkrótce popłynęła krew. Na płótnie pleców nieśmiało pojawiły się szmaragdowe kreseczki. Czułam.

* * *

Ręka bolała mnie w jakiś taki nowy, niespodziewany sposób. Jej usta były czerwone. Jej lewa pierś powoli nabierała równie czerwonej barwy. Chciałam ją mocno ścisnąć, ale zupełnie się nie dało. Więc tylko przyciskałam ją niezdarnie, zostawiając dziwne, czerwone ślady. Znowu abstrakcyjne, znowu niesamowite, niepowtarzalne. Prawdziwe. Całowałam ją po plecach i przytulałam rozmazując. Skleiłyśmy się krwawo, w braterstwie krwi.

Anna Korybucka
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.