Po krótkim spacerze dotarliśmy do zabłoconej ulicy Tuwima – doszłam do wniosku, że jego garsoniera z pewnością nie wygląda tak, jak przedstawiliby to w Hollywood. Szliśmy bowiem po lekko zarwanych, drewnianych schodach na pierwsze piętro. Na klatce schodowej panował półmrok. Stanęliśmy pod drzwiami z numerem 8, spod których dobywała się stróżka światła i chrzęst mytych talerzy po kolacji. Amorozo otworzył drzwi, a moim oczom ukazała się kobieta koło czterdziestki myjąca naczynia w staromodnym, półokrągłym fartuszku rodem z dziewiętnastowiecznego mieszczańskiego domu. W drugim kącie dostrzegłam mężczyznę koło pięćdziesiątki czytającego książkę i palącego papierosa. Zdziwiona tym widokiem dygnęłam z przejęciem i miauknęłam słowa pozdrawiające tę dziwną parę, po czym zostałam zaprowadzona do sąsiedniego pokoju. Pokój ten był nieco obskurny, ale miło było zatapiać w nim oczy i szukać dawnych oznak świetności tego miejsca, w którym kiedyś mogła mieszkać samotna guwernantka czytająca z wypiekami na twarzy francuskie romanse. Teraz pokój ten należał do Amorozo. Prawdziwego mężczyzny, który za istotę swego otoczenia uznawał prostotę okraszoną bałaganem – mówiąc oględnie. Pokój ten bowiem składał się z łóżka, drążka używanego, jako szafa, oraz skórzanej kanapy, z której wystawały sprężyny i na której spał monstrualny pers. Pokój pachniał brudnym seksem i kocim moczem.
Amorozo otworzył okno. Okazało się, że ma tam swój barek wkomponowany w dziurę w murze.
Wyjął z niej butelkę dobrego szampana.
Byłam nieco odurzona tą sytuacją, w którą weszłam nieco z galopu. Usiadłam na jakimś zydelku z dziwnym uśmiechem.
– Widzę, że Ci się tu podoba – powiedział całkiem dobrą polszczyzną Amorozo, mocując się z korkiem od szampana.
– Owszem – odpowiedziałam ze sztucznym i niewygodnym uśmiechem.
– Mogliśmy pójść do jakieś knajpy, ale tam zawsze ktoś mnie zaczepia – szampan wydał z siebie rozkoszny, znany powszechnie dźwięk.
– No tak z racji na twoją profesję zapewne jesteś rozchwytywany. Ciekawa jestem tylko gdzie bardziej. Tu, czy w Nowym Jorku.
– Hahahah tak Nowy Jork... dobry chwyt marketingowy, co? – uśmiechnął się po szelmowsku.
– Aha... czyli jesteś zwykłym śniadym Polakiem udającym Włocha z Nowego Jorku?
Rozmowa zupełnie się nie kleiła. Podał mi kieliszek szampana, w którym pokładałam coraz większe nadzieje, bowiem odniosłam wrażenie, że mężczyzna, którego postrzegałam jako egzotycznego i poprzez to interesującego – okazał się zupełnym nudziarzem.
– Twoje zdrowie! Jak w zasadzie masz na imię?
– To zależy, jak ty masz na imię – odpowiedziałam nieco przewrotnie pytaniem, żeby spróbować jakoś podgrzać tę drętwą atmosferę.
– Konrad, mam 27 lat, nie mam żony, nie mam dzieci, nie mam kasy i jestem wesołym chłopakiem – wygłosił swoją kwestię, jak ogłoszenie matrymonialne. Postanowiłam nie pozostać dłużna, więc zażartowałam:
– Małgorzata, 28 lat, dziennikarka zajmująca się zjawiskiem prostytucji wśród mężczyzn, zamężna, dwójka dzieci.
W Amorozo jakby strzelił piorun. Otworzył drzwi i powiedział: „Żegnam” w sposób oschły i nieznoszący sprzeciwu.
Co mogłam zrobić? Wyszłam. Widocznie chłopak nie miał poczucia humoru. Albo raczej zdemaskowałam go niechcący, w sposób brutalny. Czmychnęłam zatem przez pokój osobliwych państwa.
Kiedy wyszłam już z bramy, przypomniało mi się, że nadal trzymam w ręku miłą dawkę szampana. Wypiłam go duszkiem, pozostawiając kieliszek w załomie muru.
Dziwnie skończyła się historia, która od tak długiego czasu roiła się w mojej głowie i całym moim ciele. Poszłam sobie usiąść na „Murek”, który jest nieopodal i znany jest z tego, że ludzie tam siedzą, pijąc niezobowiązująco alkohol.
Przycupnęłam sobie, zapaliłam papierosa, uśmiechnęłam się do siebie pobłażliwie i do całej sekwencji zdarzeń, które wygenerowałam zainspirowana jednym mężczyzną.
Z jednej strony poczułam ogromny wstyd, że dałam się ponieść w sposób tak rozpaczliwy wodzy fantazji, która gigantycznie nadbudowywała rzeczywistość, z drugiej zaś strony niesamowicie mi to zaimponowało. Wyobraźnia dostatecznie ćwiczona to potęga. Z ironicznym uśmiechem zanuciłam sobie fragment piosenki:
Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum, wódka w parku wypita albo zachód słońca, lecz pamiętaj: naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic – aż do końca.
Neony ostygły. Wróciłam do rzeczywistości, wstając z ławki i idąc dziwnym krokiem do domu.