Powieści i opowiadania > Wychowany wśród wikingów

Rozdział I. Po powrocie z Normandii

Wychowany wśród wikingówSilny, zimny wiatr od wschodu niósł ze sobą zapach morza, przenikał do szpiku kości i siekąc niemiłosiernie twarze wędrowców, wywoływał w nich marzenie o cieple domowym, ognisku, przy którym będzie można się ogrzać i ciepłej strawie, która na nowo wypełni zmarznięte ciało energią.

Cała ogromna jutlandzka równina, po której jechali, rozmarzała właśnie, więc miejscami leżały jeszcze brudne płaty śniegu, gęściej jednak czerniały połacie ziemi wolnej już od zimowego okrycia. Miejscami też kopyta koni stukały po zmarzlinie, po to tylko, aby za chwilę zapaść się po pęciny w ciemnym, gęstym błocie.

Przodem jechało dwóch młokosów na niewysokich, silnie zbudowanych koniach, na głowach mieli hełmy, a pod nimi skórzane kaptury, aby osłonić od wiatru uszy i górne części twarzy.

Za nimi podążały dwa wozy dwukonne, wypełnione po brzegi wojenną zdobyczą, a powozili nimi dwaj niemłodzi już wojowie.

Knut Egilsson, wysoki i otyły wojownik z okolic Hedeby, wracał do domowych pieleszy po roku spędzonym na wojennej wyprawie w kraju Franków, dokąd wybrał się wraz ze swym rodzonym synem Flossim, pasierbem Einarem, którego miał na wychowaniu i sąsiadem Herjolfem. Ten ostatni ruszył dzień wcześniej, bo jedno, że samemu wojując, łupów miał mniej, a drugie, że wyjeżdżając, żonę swą zostawiał brzemienną i serce rwało mu się ku domowi. Na prośbę Knuta miał też powiadomić jego domowników, że pan domu wraca z tarczą, jak zwykło się określać zwycięzców.

Cały ten rok miniony przyniósł Knutowi dużo szczęścia, nowych przygód i bogactwa.

Jutlandzkie ziemie, choć dość żyzne w porównaniu z innymi skandynawskimi krainami, pozwalały przeżyć, ale prawdziwy majątek zdobywało się na wojennych wyprawach. Większość chłopów z Półwyspu Jutlandzkiego, Fionii czy innych duńskich regionów, od czasu do czasu ruszała w świat, aby złupić obce ludy i poprawić swój status materialny. Tak i Knut, we wczesnej młodości, kilka lat z rzędu jeździł na wyprawy ze swymi starszymi braćmi. Ruszał na wyprawy do Northumbrii, Mercji i kraju Irów, zanim dorobiwszy się majątku, pojął za żonę Kadlin, córkę sąsiadów i osiadł na ojcowiźnie. Nie był co prawda najstarszym synem, a to temu należało się dziedzictwo, ale najstarszy brat Knuta zginął w walce z wojskami Wessexu, a drugi z kolei, zdobywszy majątek, ziemię i dwie iryjskie branki, osiadł na stałe w northumbryjskiej kolonii, założonej przez duńskich zdobywców. Od tamtej pory Knut wyruszał na wiking raz na kilka lat, a bogowie, którym oddawał cześć, sprzyjali mu wielce, bo choć czasem poraniony, wracał jednak cało i zdrowo do domu, przywożąc niemałe łupy. Tak i przed rokiem, kiedy usłyszał na targu w Hedeby, że jarl Palnatoki z Fionii zwołuje ochotników na wyprawę do kraju Franków, Knut uznał, że po kilku latach siedzenia w domu i gospodarzenia na roli czas wybrać się na wiking, aby się wzbogacić, a chłopaków nauczyć żeglowania i wojowania, czyli tego, co prawdziwy wojownik umieć powinien. Wojowali pod wodzą księcia Normandii, Ryszarda zwanego Nieustraszonym, którego odwagę duńscy wojownicy tłumaczyli jego pochodzeniem, wszak był to wnuk jarla Hrolfa, który wiele lat temu podbił ze swą drużyną północną część kraju Franków i osiedlił się tam, dając początek nowemu państwu i nowej dynastii. Po nim jego syn, Wilhelm zwany Długim Mieczem, a teraz Ryszard Nieustraszony, co rusz musieli staczać walki, a to z Frankami, a to z Sasami, a to jeszcze z innymi wrogami, którym solą w oku było księstwo wojowników z Północy. W czasie tego roku służąc jako zbrojne ramię księcia Ryszarda, zdobyli i złupili kilkadziesiąt frankijskich wiosek, kilka mniejszych miast, jak również obronili Rouen, stolicę Normandii przed zdobyciem przez jakieś frankijskie książątko.

Knut co jakiś czas podcinał konie ciągnące jego wyładowany powóz lejcami, aby przyspieszały, bo przenikliwe zimno studziło końskie mięśnie i co jakiś czas zwalniały. On zaś patrzył prawie z czułością na otaczającą ich równinę, ziemię rozmarzającą, czekającą dopiero na wiosenną orkę i pierwszy siew. Zostawiwszy już szczęk oręża za sobą, właśnie o czekających go robotach polowych myślał już Knut, o tym, jak się spiszą cztery nowe konie, kupione po zejściu na ląd w Hedeby, z których dwa ciągnęły jego wóz, a dwóch kolejnych dosiadali Flossi i Einar. Czy wiosna będzie ciepła a deszczowa, co pomoże świeżo posianym zbożom szybko wzrosnąć, a czy lato będzie na tyle suche, żeby żniwa były obfite, a ziarno dobrej jakości, co zapewni obfitość pożywienia dla całej rodziny. Z natury bowiem Knut bardziej był rolnikiem niż wojownikiem, owszem, wojowanie dawało możliwość wzbogacenia się, a praca na roli była ciężka, to włóczenie się po obcych krajach, spanie czasem w namiocie, a czasem pod gołym niebem, na statku czy na końskim grzbiecie, nie leżało w naturze Knuta.

Tak naprawdę wolał jednak swoje gospodarstwo, robotę w polu, krzątanie się przy zwierzynie, ciepło domowego ogniska i długie, zimowe wieczory spędzane na biesiadach z sąsiadami, podczas których można było tęgo pojeść, popić i opowiadać bajdy, mieszając gęsto prawdę z własnymi wymysłami.

Na drugim wozie jechał wojownik, równy Knutowi wiekiem, stanowiący jednak zupełne przeciwieństwo swojego towarzysza podróży. Arnvald Milczący, jak nazywali go ci, którym dane było poznać, zasłużył sobie na swój przydomek właśnie powściągliwością, spokojem i tym, że nawet podczas piwnych biesiad, jakich nie szczędzili sobie wikińscy wojowie, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja, odzywał się z rzadka. Szanowano go jednak za to, że jeśli już się odezwał, to roztropnie i słuchano go z uwagą. Tym bardziej dziwiono się temu, iż podczas normandzkiej wyprawy zaprzyjaźnił on się z Knutem, który w boju stawał co prawda mężnie, ale znany był ze swego obżarstwa i wymyślania niestworzonych historii, dla których to przywar zwano go Głodomorem, Tłustą Gębą lub Knutem Zmyślającym. Nie tylko wiekiem, ale i wzrostem dorównywał Arnvald Knutowi, budowa jego ciała była jednak mocna i zwarta, inaczej jak u jego brzuchatego druha. Widać było po nim też nie tylko siłę mięśni, ale też siłę charakteru i umysłu. W Hedeby, podobnie jak Knut, kupił wóz i dwa konie, załadował swoje łupy i ruszył w stronę domu, a że miał o dwa dni drogi dalej, zgodził się przyjąć gościnę u Knuta, który bardzo na to nalegał.

– Hej, chłopcy! – znienacka zawołał gromko Knut – czuję dym, blisko już do domu, pospieszcie wasze szkapy, niech już tam nasi gotują strawę – zmarzłem okrutnie, a w brzuchu mi z głodu bulgocze, jak w garnku – a i ty podjadłbyś sobie pewnie niezgorzej, Arnvaldzie? – ostatnie słowa Knut skierował do swego towarzysza walki, obracając się ku niemu.

– Prawda – odparł w swoim stylu zagadnięty, kiwając potakująco głową.

Jadący przodem młodzieńcy stuknęli kopytami końskie boki i ruszyli kłusem w stronę, z której już nie tylko czuć, ale i widać było dym. Nie odzywali się przy tym do siebie, po pierwsze dlatego, że zmęczeni i zziębnięci już byli okrutnie, a po drugie, że każdy z nich już tak zwyczajnie stęskniony był za domem i rodziną, choć żaden wprost zagadnięty nie przyznałby się do tego. Bardzo im zależało, jak wszystkim szesnastoletnim chłopcom, żeby już za prawdziwych mężczyzn ich uważać, tym bardziej w społeczności duńskich wikingów, w której się urodzili i wychowali. Jako się rzekło wcześniej, byli rówieśnikami, razem się wychowującymi już od wczesnego dzieciństwa. Flossi, syn Knuta, stanowił jego żywą kopię, był tak samo duży i niezgrabny, miał wielki, kędzierzawy łeb, tłustą gębę i grube ręce, przywodzące na myśl łapska niedźwiedzie. Tyle że z usposobienia był bardziej gnuśny, mniej wygadany i znacznie trudniej przyswajający sobie wszelką wiedzę. Einar stanowił całkowite przeciwieństwo Flossiego. Nie ustępując tamtemu wzrostem, budowę miał jednak smukłą, gibką, dobrze umięśnioną, a twarz pociągłą i ciemniejszej niż u Flossiego karnacji. W twarzy tej, bardziej jeszcze chłopięcej niż męskiej, dopiero po bokach nieśmiało porośniętej kępkami pierwszego, młodzieńczego zarostu, lśniła para ciemnoszarych oczu, których bystre wejrzenie znamionowało inteligencję ich właściciela. Spod kaptura i hełmu wydobywały się na świat niesforne pasma długich włosów o barwie dojrzałych kasztanów, w odróżnieniu od splątanych, jasnych kędziorów Flossiego. Pomimo tak znaczących różnic w wyglądzie i usposobieniu, Flossi i Einar żyli razem jak bracia, od czasu kiedy Inger, matka Einara, została drugą żoną Knuta. Razem uczyli się strzelać z łuku, rzucać oszczepem, walczyć na miecze czy topory. Tak samo razem uczyli się orać ziemię, siać zboże, kosić trawę na siano czy doglądać zwierząt. Tego wszystkiego uczyli się od Knuta, Kadlin i karła Oddiego. Ten ostatni, przyrodni brat Knuta, znany szeroko w okolicy jako wytrawny myśliwy, uczył ich tropienia zwierząt w lesie, łowienia ryb i różnych sposobów podchodzenia zwierzyny. W czasie wyprawy, z której wracali, uczyli się też sztuki żeglowania, choć o Flossim trudno było to powiedzieć, że się uczył, bo pierwsze dwa dni wisiał za burtą, wyrzucając morzu zawartość żołądka, a kiedy już zapanował nad morską chorobą, okazał się tak dalece odporny na wiedzę żeglarską, że w końcu rozeźlony Knut odesłał go do wioseł. Einarowi przyswajanie wiedzy szło zawsze dużo łatwiej, więc w trakcie wyprawy doskonale pojął, jak znajdować kierunek rejsu za pomocą szpatu islandzkiego, jak stawiać żagiel i łapać w niego wiatr. Kiedy już byli na lądzie, także w sztuce wojennej Einar zawsze wyprzedzał swego druha, cokolwiek by nie robili, dlatego Knut wyraźnie zazdrosny, na kilka dni przed opuszczeniem Normadnii dał Flossiemu spędzić noc z jedną ze zdobytych niewolnic, którą następnego dnia sprzedał na targu w Rouen. Bardzo bowiem zależało Knutowi, żeby przynajmniej w jednej dziedzinie jego rodzony lepszy był od pasierba, wybrał więc tę tak ważną dla każdego mężczyzny dziedzinę życia, aby Flossi mógł się pochwalić, że on już miał kobietę, a Einar nie.

Sam Flossi zazdrosny nie był, jeżeli tylko mógł się najeść i wyspać, wiele więcej nie było mu trzeba, a Einara kochał jak brata. Za to samej wyprawy miał już serdecznie dosyć, popędzał więc teraz konia, byle szybciej znaleźć się już w domu. Za kilka stajań ujrzeli wreszcie chałupę wraz z przytulonymi do niej po bokach oborą i stodołą. Spojrzeli po sobie i jak na komendę, obydwaj na raz krzyknęli radośnie i na tę krótką odległość zmusili przynajmniej konie do galopu. Za chwilę zaś już tonęli w objęciach domowników.

I tak ściskali się na przemian to z Kadlin, żoną Knuta, wysoką i dobrze zbudowaną kobietą o władczym spojrzeniu, to z karłem Oddim, który choć tylko przyrodnim bratem Knuta był, to stanowił jakby jego miniaturowe odbicie, a to z dziećmi: czternastoletnią Melle, dziesięcioletnim Snorrim i sześcioletnią Aud. Zwłaszcza tych dwoje ostatnich witało się czule i długo z przybyłymi, Kadlin w którymś momencie zgarnęła Melle i Oddiego do chałupy, aby już strawę przygtować. Za chwil kilka radość wybuchła jeszcze większa, bo sam Knut wtoczył swój wóz na podwórze. Arnvald tylko w całym tym rozgardiaszu zachowywał powściągliwość, po tym jak Knut przedstawił go swej rodzinie, wraz z Einarem i Oddim wyprzągł konie, a wóz wturlał do stodoły.

Kiedy już Knut wyściskał każdego domownika po kolei, wszyscy weszli do domu, usadawiając się przy długim, drewnianym stole w halli. Na tymże stole zaczęły się już pojawiać parujące góry mięsa z królików i kuropatw, na środku wylądowała beczułka piwa, gwar robił się coraz większy i radość ogólna wypełniła całe domostwo, aż do momentu, w którym krzyk gospodarza, niczym ryk niedźwiedzia uciszył wszystko i wszystkich.

– Co to jest? – raz jeszcze, głośniej i wyraźniej powtórzył Knut, a może tak tylko się wydawało w ciszy, która nagle po wcześniejszym harmidrze zapanowała.

Wybałuszone ślepia Knuta gapiły się teraz tylko w jedno miejsce, to samo które wskazywał jeden z jego tłustych paluchów, oskarżycielsko wyciągnięty w stronę stojącej przed nim, skruszonej i zarumienionej po czubki uszu Melle.

Tym, co wzburzyło gospodarza domu, na co się tak gapił i co pokazywał paluchem, był sterczący brzuch dzierlatki, którego wypukłości nie była w stanie już ukryć nawet najobszerniejsza suknia, w którą ją przyoblekła ją matka.

– Może ty, żono, objaśnisz mnie, co to jest, jak strzegłaś dzieci moich i domu mojego, kiedym ja z narażeniem życia, dla tych dzieci dla tego domu, po obcych ziemiach musiał wojować – Knut obrócił teraz swoje gniewne spojrzenie ku małżonce.

Kadlin, równie czerwona na twarzy co mała Melle, odstawiła garnek z kolejną porcją mięsiwa i zasłoniła sobą córkę. Od dawna przygotowywała się na tę chwilę, a jako że z natury twarda z niej była baba i w ogóle nie strachliwa, to już wiedziała, jak to z mężem załatwi. Przełknęła ślinę i nie spuszczając z rozjuszonego Knuta wzroku, zaczęła mówić powoli i dobitnie, żeby pierwszy strach przezwyciężyć a mowie swej nadać należnej powagi.

– Drogi mężu, pilnowałam ja dzieci i domu, jak mogłam najlepiej, ale czy mogłam nadążyć sama za wszystkim? Czy kiedy Melle goniła owce na pastwisko, miałam czaić się w krzakach i podpatrywać, czy kto do niej nie przychodzi? Czy kiedy Oddi szedł do lasu, żeby upolować dzika czy borsuka, ja miałam się przez knieję przedzierać, żeby zobaczyć czy czego z domu nie wynosi? I tak chodzić za każdym domownikiem, jak cień? A kto pilnowałby wtedy, żeby krowy były wydojone, a cała zwierzyna nakarmiona? Żeby w domu było czysto, a każdy miał co zjeść i w co się przyodziać? A Melle, no cóż, wszyscy w okolicy twierdzili, że urodziwa, że szybko męża znajdzie, pamiętasz pewnie, jak podczas biesiad z sąsiadami niejeden tak mówił.

Kadlin ciągnąc swą opowieść, obserwowała małżonka bez przerwy, widziała więc, że pierwszy gniew już powoli z niego uchodzi, oblicze jeszcze chmurne, ale nie przerywa, słucha i nikogo bić nie zamierza, a to było dla niej najważniejsze – w pierwszych latach małżeństwa miała kilka razy okazję przekonać się, jak boli cios z mężowskiej ręki, a nie chciała, żeby teraz po tylu latach poczuć to znowu, a tym bardziej nie chciała, aby oberwać miała mała Melle – no i zdarzyło się, że kilka razy pasła owce razem z Horikiem, synem Halbjorna i Thorgred, kilka razy poszli razem na grzyby, kilka razy pokąpać się w rzece, no i jak to młodzi, ulegli podszeptom boginii Frei1, która zawsze sprzyja miłości, osobliwie tej pierwszej, młodzieńczej i niewinnej.

– Chyba nie do końca takiej niewinnej – mruknął Knut, z wolna się uspokajając – z samej niewinności takie brzuchy nie rosną.

Po tych słowach gospodarza niektórzy z domowników parsknęli śmiechem, co utwierdziło Kadlin w przekonaniu, że wszystko zmierza w dobrym kierunku – uśmiechnęła się więc zalotnie i opowiadała dalej.

– Pewnie, że nie do końca, bo krew nie woda, sam pewnie jeszcze pamiętasz, jak to z nami było? – zadając to pytanie, mrugnęła do Knuta, a widząc jak jego oblicze nagle się, jakby pod wpływem wspomnień, wypogadza – podniosła lekko głos i ciągnęła swą opowieść już pewna końcowego sukcesu – w środku zimy Melle wyznała mi z należną matce bojaźnią i szacunkiem, że kocha Horika i on odwzajemnia jej uczucie, a jej łono od pewnego czasu skrywa już owoc ich miłości. Zaraz po tym wyznaniu kazałam Oddiemu zaprząc konie, razem z córką naszą pojechałyśmy do Halbjorna i Thorgred, wszystko ugodziłyśmy. Sąsiedzi nasi też lekko strapieni byli tym faktem, ale przyznali, że uczucie naszych dzieci przecie nas w niczym nie obraża, hańbą nie okrywa, bo nasze rodziny od lat wielu już żyją w sąsiedzkiej przyjaźni. Wszyscy razem uznaliśmy, że poczekamy na twój powrót i wtedy dopiero połączymy młodych. Odpocznij więc sobie, pojedz i popij, a za dwa czy trzy dni wybierzemy się razem do Halbjorna i Thorgred i los naszych dzieci ułożymy.

Knut oblicze jeszcze miał gniewne, ale nie mówił już nic, łypał tylko ponurym wzrokiem, to na Melle, to na Kadlin, ale ta ostatnia nie czekała już, aż mąż się odezwie, tylko zakrzyknęła energicznie:

– Hej, Oddi, Snorri, Melle, dajcie więcej mięsiwa na stół, i drugą beczułkę piwa, napełniajcie rogi, niech się nasi wojownicy posilą, rok ich w domu nie było, niech poczują, że do siebie wrócili!

– Prawda to, nic tak mężczyźnie dobrze nie robi, jak po powrocie zastać domowników całych i zdrowych i z nimi, dla uczczenia udanej wyprawy, pobiesiadować – mocnym głosem odezwał się Arnvald, który do tej pory jedynie przedstawił się domownikom przed wejściem – a po mojemu to powinieneś się cieszyć, druhu mój – tu zwrócił się do Knuta – córka twoja z miłości brzemienną jest, a nie z czyjejś przemocy. Z tego, co żona twoja powiada, to rodzina jej wybranka zaprzyjaźniona z wami jest, żadnej tu więc ujmy na honorze twoim nie widzę.

Kadlin spojrzała na przybysza z wdzięcznością, a kiedy przerzuciła spojrzenie na męża, dostrzegła u niego już wracający uśmiech.

– Prawdę rzeczesz, Arnvaldzie – powiedział Knut – gdyby moja córeczka zgwałconą została, nie zasiadłbym do tego stołu tutaj, ale już byłbym w drodze do gwałciciela, i przysięgam na Odyna, jego odrąbane jądra rzuciłbym psom na pożarcie – widząc zaciskające się w pięści niedźwiedzie łapska Knuta, nikt z domowników nie wątpił, że tak właśnie mogłoby być – ale teraz weselmy się!

Wojna za nami, łupy zwieźliśmy bogate, jutro od rana podzielę was wszystkich, a pojutrze w pole pójdziemy ziemię szykować do siewów wiosennych.

Gwar się zrobił większy jeszcze niż poprzednio, Knut z gębą pełną mięsa i tłuszczem cieknącym po brodzie, zaczął opowiadać swoje i swoich kompanów przewagi wojenne, mocno przy tym koloryzując, czego Arnvald z rzadka tylko coś od siebie wtrącając, słuchał z uśmiechem, przywykł już bowiem do Knuta i jego obżarstwo i skłonności do bajdurzenia nie przeszkadzały mu w niczym.

Z czasem tylko on, Kadlin i Oddi słuchali jeszcze Knuta, bo Flossi znużony drogą, opity piwem i objedzony, zasnął z głową na stole, a najmniejsze dzieciaki Aud i Snorri zaczęły się bawić z Einarem, fikając koziołki na podłodze i napełniając domostwo perlistym, dziecięcym śmiechem. I tak długo jeszcze w noc trwało powitanie wracających z wojny wikingów.

Następnego dnia w południe Arnvald pożegnał się ze wszystkimi i choć Knut namawiał go, żeby jeszcze posiedział u nich kilka dni, ruszył w drogę do siebie.

Obiecali jednak sobie, że tak jak się z resztą drużyny umawiali przy schodzeniu na ląd, zjadą do Hedeby na święto Einherjar, by wspólnie uczcić biesiadą poległych w boju przodków. Arnvald ruszył więc w drogę, a Knut zaczął rozdawać podarunki, które przywiózł z wyprawy, cały ten dzień jeszcze poświęcając na wypoczynek.

Dariusz Lubiński
  1. Freja (przyp. autora) – w mitologii nordyckiej bogini miłości i płodności.

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.