Powieści i opowiadania

Nieprzezwyciężony

Nieprzezwyciężony„Funky Koval”, kosmiczny gwiazdolot klasy siódmej, typ C/OP-ot.oq-765000527081576{$}/1, szedł pełnym ciągiem ultrahipermegafotonowym przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru Strzały, kierując się niewątpliwie w stronę nieco mniej skrajnego kwadrantu gwiazdozbioru Tarczy Sobieskiego. Przynajmniej tak by to wyglądało dla przypadkowego obserwatora, który przypadkiem znalazłby się w pobliżu, żeby popatrzyć. Siedzący za sterami nawigator, pilot i głównodowodzący w jednej osobie oraz w ogóle jedyna żywa istota na statku, Kubuś Puchatek, w stopniu pułkownika Floty Transgalaktycznej, zadumał się właśnie nad garnuszkiem miodu, trzymanym w łapkach. A może zasnął...? Ach, nie! W tym momencie właśnie nasz bohater ocknął się jakby, uniósł łepek, a następnie zamaszystym ruchem miotnął baryłką w najbliższą ścianę, tak że zawartość rozbryznęła się po niej, dołączając do poprzednich rozbryzganych wcześniej zawartości.

— Znowu sztuczny, maćtrwa... W co oni mnie zaopatrzyli, maćtrwa... Jeden kiedyś też tak zaopatrywał, to jak mu guzów nabili, to od razu przestał! — wymamrotał z obrzydzeniem. Nagle wcisnął jeden z guzików na pulpicie i ryknał:

— KOMPOT!!!1

— Wasza miłość — rozległ się chrzęszcząco-zgrzytający głos.

— Jaki dziś dzień?

— Mroźny, panie pułkowniku — przelatywali właśnie przez wyjątkowo zimną część kosmosu.

— Nie o to pytam.

— Sobota.

— Taaak... — Puchatek zamyślił się na chwilę. — To na kiedy dojdzie radiogram na Ziemię?

— Za siedemnaście lat, trzy miesiące i dwa dni.

— Długo, cholera... — miś zasępił się. Następnie wsunął łapkę do kieszeni kubraczka i wyciągnął prywatną Nutrię 2600C. Najpierw sprawdził stan konta i westchnął ciężko. Zostało już tylko piętnaście impulsów, a przy tych odległościach żre jak diabli. Wybrał numer i zarzuciwszy tylne łapki na pulpit, wsłuchiwał się przez chwilę w sygnał ze słuchawki. Po pewnej chwili, ani dłuższej, ani krótszej, ot, takiej sobie chwili, usłyszał:

— Dow... flo... smicznej... trala... rządu... szę wyb... er wew... lub ... kać na... nie operatora...

Puchatek zmarszczył brwi, pomyślał chwilę, po czym wgramolił się na pulpit, by złapać lepszy zasięg. W słuchawce rozległ się teraz płynny, czysty głos:

— Misiaczku-pysiaczku, to naprawdę ty?

— Nie, Tytus, Romek i A’Tomek — burknął. Była to telefonistka Celinka, rozwódka z czwórką dzieci. Jej były mąż, Mike Wazowski, nie wytrzymał szczęścia rodzinnego i gdy przenieśli go do sektora Podróży w Czasie, zaszył się gdzieś w okolicach górnej kredy. Celinka wówczas upatrzyła sobie Puchatka na obiekt swych zainteresowań. Puchatek wówczas upatrzył sobie misję w dostatecznie odległy rejon kosmosu. — Połącz mnie z admirałem Prosiaczkiem.

— Ależ Misiu-Patysiu, admirała nie ma aktualnie u siebie. Poleciał wraz ze swą przyboczną eskadrą ścigać osobiście drolli. W tej chwili ty masz do niego bliżej niż ja, ponieważ za jakieś trzy, cztery dni wasze kursy powinny się przecinać. Zastępuje go, jak zwykle, wiceadmirał Kłapouchy, ale jego też w tej chwili nie ma. Poleciał do Ouagadougou na przyjęcie z okazji swoich urodzin. Czy mam mu coś przekazać od ciebie?

— Przekaż mu moje najserdeczniejsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia... psychicznego — odpowiedział Puchatek i rozłączył się.

Zerknął na stertę potłuczonych baryłek pod ścianą, następnie zeskoczył z pulpitu, na którym stał, podreptał do składziku, skąd powrócił uzbrojony w zmiotkę, szufelkę i kartonowe pudło. Starannie zebrał wszystkie skorupy wraz ze sztucznie wyprodukowaną breją niezasługującą na nazwę miodu. Wszystko to zapakował do kartonu, zakleił szczelnie taśmą... Po namyśle przyozdobił go jeszcze czerwoną wstążeczką. Na kartonie wykaligrafował adres:

WICEADMIRAŁ FLOTY KOSMICZNEJ

KŁAPOUCHY

OUAGADOUGOU

ZIEMIA

(z powinszowaniem urodzin)

(na koszt adresata)

Gdy tylko przelatywał w pobliżu skrzynki MIĘSPOT-u2, wrzucił pakunek do środka.

— Sam sobie żryj to świństwo. Smacznego.

Następnie pomknął jak strzała, zmieniając nieco kurs, tak by napotkać eskadrę admirała Prosiaczka nieco wcześniej, niż to sobie wyliczyła Celinka.

— Skoro Prosiaczek walczy z drollami, to ja jestem bardziej tam potrzebny niż na tym zadupiu — mruknął, ściskając stery. — KOMPOT!!!

— Wasza miłość!

— Lecimy na drolli!

— Panie pułkowniku... usieką.

— Wolejby to, niżbym miał tu siedzieć z założonymi łapkami, gdy tam Prosiaczek goli ich po łbach. Transformacja! Ognisty Feniks!!!

— Wasza miłość raczy żartować. „Funky Koval” nie został wyposażony w ten gadżet.

— Psiakrew, ciągle zapominam, że się na tego złoma przesiadłem.

Gwiezdny kosmolot „Funky Koval” wlókł się więc dalej z prędkością zaledwie ultrasuperhipergigafotonoplazmową.

Tymczasem kilka kwadrantów dalej.

— Ajlkiljuuuuuu!!! — zapiszczał admirał Prosiaczek, wypuszczając serię pocisków laserowych do zbliżającego się krążownika Imperium Drolli. Następnie jego gwiezdny myśliwiec wpadł w korkociąg, potem wykonał beczkę, potem zrobił jeszcze pętlę i na koniec z głośnym „wiuuuuut” zniknął z pola widzenia krążownika, który zaczął się właśnie rozpadać na drobne kawałeczki.

Obserwujący ten wyczyn pozostali członkowie gwiezdnej eskadry nagrodzili go burzą gorących oklasków.

— Dziękuję, panowie — wybąkał Prosiaczek do mikrofonu, czując, że się rumieni. — Tak więc tak to właśnie powinno się robić. Jeśli nie ma pytań, to bardzo proszę przejść do ataku.

Kosmiczna eskadra, jak przystało na kosmiczną eskadrę, błyskawicznie ustawiła się w szyku bojowym, następnie Prosiaczek usłyszał w słuchawkach okrzyk: „Ajlkilju!”, powtórzony przez kilkadziesiąt gardeł, a następnie następnie ujrzał, jak jego wyborowa eskadra wykonuje serię akrobacji lotniczych, latając w tę i nazad i strzelając na wszystkie strony. Uszy admirała zaczęły właśnie opadać z przerażenia, nim jednak opadły, stało się najgorsze: drolle wygenerowały pole siłowe, w które złapały wszystkie statki eskadry, to znaczy te, które nie zdążyły się jeszcze zderzyć ani powystrzelać wzajemnie. Prosiaczka na moment oślepił silny błysk, a gdy admirał odzyskał zdolność widzenia, był już sam. Zniknęły zarówno krążowniki drolli, jak i jego eskadra. Uszy Prosiaczka, które już niemal całkiem opadły, zaczęły się teraz szybko podnosić, a po chwili stały już na baczność, natomiast admirał, zdenerwowany nie na żarty, grzmotnął łapką w szybę iluminatora i wrzasnął:

— Tak nie wolno! Pobite gary!!!

Odpowiedziała mu cisza. Za chwilę jedna rozległo się terkotanie dalekopisu i na pulpit sterowniczy wypadła zapisana karteczka. Prosiaczek podniósł ją i odczytał: „PROSIACZEK JEST GUPI”.

— Zaszyfrowana — mruknął, po czym włożył ją do otworu deszyfratora i nacisnął guzik. Rozległ się odgłos przypominający rozbijanie kotleta schabowego i na pulpit wypadła nowa karteczka: „SZANOWNY PANIE ADMIRALE PROSIACZKU. JEŚLI WYJDZIE PAN NA CHWILĘ NA ZEWNĄTRZ STATKU, TO ZOBACZY PAN COŚ BARDZO CIEKAWEGO”.

— Nie nabierzecie mnie na taki stary numer! — wykrztusił, spoglądając w iluminator w poszukiwaniu tego bardzo ciekawego czegoś. W tym momencie na pulpit wypadła kolejna karteczka: „NIKT PANA NIE NABIERA, PROSZĘ WYJŚĆ I SIĘ PRZEKONAĆ”.

— A gówno! — krzyknął Prosiaczek, wyglądając przez drugi iluminator. Na pulpicie znalazła się następna karteczka: „NAPRAWDĘ, NIE POŻAŁUJE PAN. PROSZĘ TYLKO WYJŚĆ NA ZEWNĄTRZ”.

— Wiem, że będę tego żałował — burknął admirał, zakładając skafander. — Mój mistrz, Funky Koval, zawsze powtarzał: „Nie wychodź ze statku, gdy cię o to proszą”.

[Bzdura. Nic takiego nie mówiłem — przyp. F.K.]

Prosiaczek zapiął szczelnie skafander, nie zapominając o szaliku (na zewnątrz było bardzo zimno), otworzył właz i wyszedł na zewnątrz. Sprawdził najpierw okolice lewej burty, potem dziobu, potem prawej burty i miał właśnie rozejrzeć się na rufie, gdy nagle błysło-świsło, trzasło-zgasło i po statku nie zostało ani śladu. Prosiaczek przez pewien czas nie był w stanie nic z siebie wykrztusić. Po pewnym czasie, nie wiadomo, czy mógł już coś wykrztusić, wiadomo natomiast, że dostrzegł orbitującą wokół niego karteczkę. Złapał ją bezwiednie i odczytał: „PROSIACZEK JEST GUPI”.

Tymczasem czort jeden wie, ile kwadrantów dalej, w prehistorycznych czasach górnej kredy, Mike Wazowski, z przerażeniem w oku, rozpaczliwie uciekał przed chcącym go z jakiejś przyczyny pożreć Tyrannosaurusem rexem... Ale to w sumie mało istotne. Wróćmy więc do Prosiaczka.

Nasz admirał przez jakiś czas trzymał w łapce tę karteczkę, a w końcu ją wyrzucił. A wiadomo, że w próżni zarówno Prosiaczek, jak i karteczka ważą tyle samo, czyli nic. Tak więc gdy Prosiaczek wyrzucił karteczkę, to jednocześnie karteczka wyrzuciła Prosiaczka. I stał się ruch jednostajny prostoliniowy. I Prosiaczek, widząc oddalającą się karteczkę, wiedział, że ruch jest dobry. I nastał wieczór i poranek, dzień drugi.

Prawdopodobnie dzielny admirał zginąłby niechybnie śmiercią, która pochłania zdecydowaną większość kosmonautów pieszych, na szczęście jednak ujrzał wyłaniającą się z ciemności małą, starą planetę, całą pokrytą kraterami, z widoczną z oddali tabliczką: „NIE WYCHYLAĆ SIĘ”. Planeta była wcześniej ukryta, gdyż przesłaniała ją czarna dziura. Prosiaczek, aby skorygować nieco kurs, pożegnał się po kolei z zawartością kieszeni skafandra, czyli z dziurawym balonikiem, dwoma żołędziami i gumką myszką. Niestety, gdy dostał się na orbitę planety, przestał się do niej przybliżać, stając się jej satelitą...

***

— Ja przepraszam, że się wtrącę, ale mnie za chwilę coś trafi! Przecież tego już się nie da w ogóle czytać! Co to za cholerna paranoja? Puchatek? Prosiaczek??? Słuchaj, no, autor, albo zaczniesz pisać po ludzku, albo nie mieszaj mnie w ogóle do tej ściemy. O kim w końcu miało być to opowiadanie?

— Ależ Funky, spokojnie, cierpliwości. Obiecuję, że już wkrótce fabuła się wyklaruje i że odegrasz jeszcze nadrzędną rolę w tym opowiadaniu.

— Jako kto??? Właściciel pudła z zabawkami? Człowieku, czy ty masz w ogóle jakieś wyczucie klimatu? Co to za „Muppet Show”???

— Funky, mamy umowę, tak? Zgodziłeś się zostać bohaterem, tak? Ja podjąłem się napisać opowiadanie, tak? To daj mi je napisać i nie czepiaj się dzieła, które nie jest jeszcze ukończone, dobrze?

— Czuję, że mi to dzieło wyjdzie bokiem...

— A teraz, z łaski swojej, pozwól mi pisać.

***

...Na czym to ja skończyłem... Aha! A wiec admirał Prosiaczek kręcił się tak wokół małej, starej planety, nie mogąc się przybliżyć, i kręcił się... kręcił... Nie no, szlag by trafił tego Funky’ego! Całkowicie mnie wybił z rytmu! No i teraz zupełnie zapomniałem, jak Prosiaczek ma się dostać na planetę! Jasny gwint...

[Narysuj mu rower — przyp. F.K.]

Ech... No, dobra, to może tak: Tymczasem na małej, starej planecie, całej pokrytej kraterami, tuż obok tabliczki z napisem „NIE WYCHYLAĆ SIĘ!”, stał szałas, w którym siedział sobie na pieńku pewien człowiek. Człowiek ten ubrany był w stare, podarte łachmany, miał długie włosy i długą brodę i w ogóle sprawiał wrażenie albo jakiegoś pustelnika, który celowo wybrał takie życie, albo po prostu kosmicznego rozbitka, którego zły los wyrzucił na to zakazane pustkowie. Aby potrzymać czytelnika w niepewności, nie będziemy na razie uprzedzać faktów i nie zdradzimy, kim jest ten człowiek. Rozbitek ów w pewnym momencie wstał, bo znudziło mu się już siedzieć, i wyszedł przed szałas. Wprawne oko ukrytego za pobliskim kraterem obserwatora mogłoby w tym momencie dostrzec na podartym kombinezonie wypłowiały emblemat „F.K.”... Tyle że ani za pobliskim, ani w ogóle za żadnym kraterem nie było nikogo. Mężczyzna postał chwilę, ale widocznie to również mu się znudziło, bo położył się na ziemi i zaczął sobie patrzyć w niebo. I gdy tak sobie patrzył, w pewnym momencie zaczęło mu się wydawać, że widzi coś innego niż zwykły o tej porze roku układ gwiazd. Jak sobie troszkę dłużej popatrzył, to doszedł do wniosku, że dobrze mu się wydaje, że widzi coś innego niż zwykły o tej porze roku układ gwiazd. A jak już się dobrze napatrzył, to już był całkowicie pewien, że widzi coś innego niż zwykły o tej porze roku układ gwiazd.

— Prosiaczek! — wykrzyknął Funky Koval. — Co ty tutaj robisz?

— Orbituję — odparł Prosiaczek w sposób bardzo orbitalny. — Czy mógłbyś mi pomóc stąd zejść?

— Hmmm... — powiedział Funky Koval i zastanowił się głęboko. — Czy masz może dziurawy balonik, dwa żołędzie i gumkę myszkę?

— No, jak raz nie mam — pisnął Prosiaczek, po czym znikł za horyzontem. Planeta, jak już się wspomniało, była mała, toteż wschód Prosiaczka nastąpił już po trzech kwadransach. Podczas prosiaczkowego dnia przyjaciele mogli sobie pogawędzić i powspominać stare, dobre czasy oraz opowiedzieć sobie nawzajem swoje przygody. Natomiast w czasie prosiaczkowej nocy Funky Koval obmyślał sposób ściągnięcia admirała na dół, lecz nic mądrego do głowy mu nie przychodziło. Oczywiście gdyby miał dziurawy balonik, dwa żołędzie i gumkę myszkę, byłoby to dużo łatwiejsze. No, ale wiemy już, że, jak raz nie miał.

Podczas rozmowy admirał Prosiaczek dowiedział się, w jaki sposób Funky Koval, uważany od lat za zaginionego, znalazł się na tej małej, starej planecie. A oto...

HISTORIA FUNKY’EGO KOVALA

Harowałem bez oddechu, sam przeciw wszystkim i wbrew sobie, i ot, taka mi teraz za to wszystko nagroda, że siedzę już tyle lat na tej małej, starej planecie. Zapomniany przez wszystkich i niepotrzebny nikomu. A wrobił mnie w to niejaki P. Parolchowski, łotr spod ciemnej gwiazdy. Obiecywał karierę, sławę, pieniądze... a tu co? Człowiek zaufał, starał się, robił, co mógł... A potem okazało się, że P. Parolchowski nie ma pomysłów, że mu się nie opłaca, że on do interesu dokładać nie będzie. To ja mu na to, że jak tak, to ja mam go gdzieś i zmieniam barwy klubowe. No bo co w końcu, do cholery, co ja jestem, Szninkiel jakiś? Żeby tak jeden nakład, a potem sru na wyściółkę do szuflady? Mówię więc krótko do gościa, że albo jedziemy dalej na jednym wózku, albo jeśli ktoś z niego wysiądzie, to na pewno nie ja. A on mi na to, żebym nie pyskował, bo za cienki w uszach jestem. O żeż ty, myślę sobie, ale poznać po sobie jeszcze nie daję, tylko tak sobie kombinuję po cichu: znajdzie się, cwaniaczku, niejeden taki, co się jeszcze ucieszy. Co ty, myślisz, że ty jeden tylko in universo? A ten łobuz, że on już dobrze wie, co ja tam kombinuję, i mogę sobie zapomnieć, bo on taki głupi nie jest. No, normalnie jakiś wybryk natury! W myślach czytał! Musiał się tego od drolli nauczyć. Ja więc do niego, że tak to nie będzie, żeby wszystko miało być tak, jak on chce. A on wtedy, że właśnie że będzie i że zaraz się o tym przekonam. No i normalnie, tak jak stałem, to mnie wziął i zwinął normalnie (musiał się tego od drolli nauczyć). No i teraz tak tu siedzę, psiakrew. A w ogóle to który mamy rok?

— Dwa tysią... — odpowiedział Prosiaczek, znikając na zachodzie.

Funky Koval wszedł do szałasu i nalał sobie szklaneczkę wody mineralnej „Cisowianka” (należy się sto złotych za reklamę), bo mu od opowiadania nieco zaschło w gardle. Gdy wyszedł na zewnątrz, szklanka wypadła mu z ręki, a oczy zrobiły się okrągłe jak wylot lufy karabinu Schwarzeneggera w „Komando”. Obok stał kosmiczny krążownik drolli. Z krążownika spoglądało nań kilka znajomych uszatych chudych mordek z charakterystycznymi wypukłymi goglami.

— Co, u diabła...??? — zdołał wydusić z siebie Funky.

— Wrogie przejęcie — odpowiedziały drolle.

Gdy admirał Prosiaczek, po odbyciu swej cyklicznej wędrówki, wschodził sobie tam, gdzie zwykle, czyli na wschodzie, nie zastał już ani Funky’ego Kovala, ani drolli, o których przybyciu, rzecz jasna, nie wiedział. Oczywiście nie od razu zorientował się w sytuacji i w pierwszej chwili pomyślał, że Funky oddalił się za potrzebą. Odczekał więc trochę, a następnie pomyślał, że Funky chce mu zrobić psikusa. Odczekał więc jeszcze trochę, aż zrobiło się południe i Prosiaczek zaczął się obawiać, że zdąży zajść, zanim Funky wyjdzie, więc zawołał:

— Funky!

Funky naturalnie nie odpowiedział, więc admirał zawołał jeszcze raz:

— Hej, Funky!

Ale im bardziej Prosiaczek wołał, tym bardziej nikt mu nie odpowiadał.

Tymczasem 1/792 kwadranta dalej, czyli właściwie całkiem blisko, „Funky Koval”, przestarzały nieco astrobolid, wyhamowywał właśnie na wstecznym ciągu, a siedzący za sterami pułkownik Puchatek uważnie lustrował przez lornetkę gwiazdy w poszukiwaniu eskadry admirała Prosiaczka. W pewnym momencie dostrzegł małą, starą planetę, całą pokrytą kraterami, której wcześniej nie zauważył, gdyż przesłaniała ją czarna dziura.

— KOMPOT!

— Wedle rozkazu.

— Meldować!

— Mała, stara planeta, cała pokryta...

— Widzę, maćtrwa! Prosiaczka nie widać?

— Nie widać, panie pułkowniku.

No i faktycznie nie było widać, bo Prosiaczek akurat orbitował po drugiej stronie. Puchatek po namyśle postanowił sprawdzić jednak, czy po drugiej stronie planety nic nie ma. Pechowo złożyło się, że jak on poleciał na tamtą stronę, to Prosiaczek akurat wyłonił się z tej. Puchatek, będący po tamtej stronie, dla pewności powrócił przez biegun północny (przy okazji został jego odkrywcą — z kosmosu wprawdzie — ale zawsze), a Prosiaczek w tym czasie zdążył już wrócić na tamtą stronę. Puchatek, upewniwszy się, że wokół planety nie ma żywej duszy, wyłączył na chwilę silniki, żeby nie marnować paliwa, po czym rozwinął z papieru kanapkę z miodkiem (prawdziwym), gdyż najzwyczajniej przyszła pora na małe co nieco. Posiliwszy się, już miał ruszać w dalszą drogę, gdy zza krawędzi planety wyłonił się Prosiaczek.

— Cud, panie pułkowniku, ale to chyba nasz admirał — odezwał się nie pytany KOMPOT. Puchatek przetarł oczy ze zdziwienia i podleciał bliżej.

— A gdzie to reszta eskadry, panie admirale? - zapytał — Czy aby nie poległa?

— O Jezu, słodki Jezu! — zawołał Prosiaczek. — To Kubuś Puchatek!

Pułkownik natychmiast zabrał admirała na pokład, przekazując mu jednocześnie honorowe dowództwo, jako starszemu stopniem, na co Prosiaczek odrzekł krótko:

— Za grzechy moje... Przyjmuję!

I wyjaśniwszy Puchatkowi całą sytuację, zarządził lądowanie obok szałasu Funky’ego Kovala. Niestety, wnikliwe i skrupulatne poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów. Na planecie oprócz nich nie było nikogo, o czym zresztą doskonale wiemy.

— Gdzież on mógł się podziać? — zastanawiał się Prosiaczek. — Przecież rozmawiałem z nim, tak jak teraz z tobą.

Puchatek tymczasem grzebał patykiem w jednym z kraterów.

Chyba coś mam! — zawołał i uniósł triumfalnie w górę łapkę z jakimś kawałkiem papieru. Była to złożona we czworo karteczka. Po rozłożeniu ich oczom ukazał się napis: „PROSIACZEK JEST GUPI”.

— Na pewno zaszyfrowana — zawołał pułkownik Puchatek i podreptał do gwiazdolotu. Rozległ się znany nam już odgłos rozbijania kotleta schabowego i po chwili nasi przyjaciele mogli się zapoznać z rozszyfrowaną treścią:

„DRODZY ADMIRALE PROSIACZKU I PUŁKOWNIKU PUCHATKU. NINIEJSZYM WASZA MISJA ZOSTAJE ZAKOŃCZONA. FUNKY KOVAL ZOSTANIE ODTRANSPORTOWANY DO WYZNACZONEGO MIEJSCA ODTRANSPORTOWANIA, CELEM PODJĘCIA WŁAŚCIWYCH DZIAŁAŃ, ZGODNIE Z ZAPLANOWANYM HARMONOGRAMEM. DZIĘKUJĘ W IMIENIU SŁUŻBY GALAKTYCZNEJ.

PODP. P. PAROLCHOWSKI”.

— No cóż... Na władzę nie poradzę — mruknął Prosiaczek.

— A ja to się nawet cieszę — odparł Kubuś. — Bo tak szczerze mówiąc, dość już mam tego latania po całym kosmosie i robienia z siebie idioty. Jest człowiek od tego, znalazł się, wraca na stanowisko, to może wreszcie my też wrócimy na swoje miejsce.

— A na jakie miejsce, Puchatku? — zapytał Prosiaczek.

— Jak to „na jakie”? Do Stumilowego Lasu.

I dwaj przyjaciele, podskakując z radości, pobiegli do kosmolotu, który miał ich zabrać w jedyne miejsce, które tak naprawdę kochali i gdzie nie musieli już udawać bohaterów komiksów science-fiction, gdzie byli Krzyś i Królik, i Maleństwo, i Mama Kangurzyca, i...

Tymczasem wiceadmirał Kłapouchy, wylądowawszy w Ouagadougou, nie zastał nikogo na swym przyjęciu urodzinowym i to tylko utwierdziło go w przekonaniu, że obojętnie, gdzie zrobi urodziny, to i tak nikt na nie nie przyjdzie. Jakież jednak było jego zdziwienie, gdy nagle podbiegł do niego listonosz z MIĘSPOT-u i wręczył mu przewiązaną wstążeczką paczkę, na której było napisane:

WICEADMIRAŁ FLOTY KOSMICZNEJ

KŁAPOUCHY

OUAGADOUGOU

ZIEMIA

(z powinszowaniem urodzin)

(na koszt adresata)

— Dla mnie? Naprawdę dla mnie? — zapytał z niedowierzaniem wiecznie smutny osiołek, niezrażony nawet tym, że musiał za nią zapłacić. I był to najszczęśliwszy dzień w jego życiu.

Walter Bez Mienia
  1. Komputer Pokładowy Transgalaktyczny

  2. Międzygalaktyczna Superpoczta Teleportacyjna

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.