Podróże małe i duże

Notatki z Kuby A.D. 2007

26. listopada

Havana, KubaUlice Hawany są wielorasowe – potomkowie Europejczyków, Afrykańczyków, ludności Karaibów i Ameryki Południowej tworzą mozaikę ciekawych rysów i barw skóry. Ich twarze są ładne, oryginalne, różne. I wszyscy żyją obok siebie, bez niebezpiecznych podziałów i uprzedzeń. Idee równouprawnienia sięgające początków „La Revolucion” oraz separacja wyspy od brudów apartheido-podobnych zapędów odciskających swe piętno na ziemiach niemal wszystkich kontynentów zaważyły na zdroworozsądkowym podejściu społeczeństwa Kuby do pojęcia rasy. Przypuszczalnie jedyna zdroworozsądkowa polityka Fidelowskiej Kuby.

27. listopada

Zaglądam głębiej w oczy Kuby stojąc w kolejce do muzeum czekolady. Gorąca czekolada jest gęsta i cierpka. Kubańczycy nadużywają cukru. Może to z powodu tej pełnej cierpkiego posmaku czekolady?

Havana, KubaHavana, Kuba

Żeby kupić filiżankę czekolady trzeba stać. Całe dziesięciominucia trzeba czekać. Stoimy zatem cierpliwie, bo ta czekolada to napój jedyny w swoim rodzaju. Kubańska czekolada za 0.5 CUC.

Alberto też stoi. Codziennie. Przemierza trzy dzielnice, wyrusza z Vedado, poprzez nędzne uliczki Centralnej Hawany dociera do starej dzielnicy miasta. To jest jego codzienny spacer, który pomaga walczyć z nadwagą. Kiedyś Alberto, wysokiej rangi specjalista z dziedziny immunochemii, był otyły i serce nie wytrzymywało. Dlatego zaczął chodzić na te spacery po gorzką czekoladę. I ta gorycz najwyraźniej mu służy, bo Alberto jest dzisiaj szczupłym, starszym panem. I jakby koszula na niego za duża jest trochę.

Havana, KubaHavana, Kuba

Alberto stoi w tej samej kolejce co my. Tuż przed nami. Ma zmęczone oczy w których jeszcze jakimś cudem błąka się iskierka ciekawości świata. Rozmawiamy o Kubie. I po raz pierwszy od Kubańczyka dowiaduję się, że Kuba nie jest rajem, że żywność jest racjonowana, że nie wszyscy mają szczęście zarabiać w peso wymienialnych, że wielu towarów za zwykłe peso kubańskie kupić się nie da. Są ze mną jeszcze dwie Brytyjki. Obserwuję ich twarze gdy Alberto opowiada, że papier toaletowy to towar niemal ekskluzywny, że zastępuje się go kawałkiem gazety wymiętolonym do miękkości. Widzę na ich twarzach niedowierzanie, a ja sama pamiętam przecież te kolorowe śliskie kartki magazynów albo szare szorstkie gazety w naszej toalecie. Zaczyna docierać do mnie, że los wyrwał mnie z podobnej rzeczywistości i rzucił w objęcia zgniłego kapitalizmu. Teraz mogę te zmiętolone kartki oglądać „z zewnątrz”.

30. listopada

Na Kubie wdychamy nieprawdopodobne ilości spalin. Stare, ciężkie wozy typu Kamas i kosmiczne ciężarówki wyrzucają z siebie tony czarnego dymu. Wszystko wprost na twarze przechodniów. W Santiago żar bucha z rozgrzanego asfaltu.

Wilgoć, gorąc, upał toczy się kroplami potu. Zbliża się cyklon. Nie mamy się jednak czego obawiać – to podobno niegroźny cyklon. Tylko muśnie południowe regiony Kuby. Robi to dość namiętnie, tak, że parę mostów ugnie się pod siłą jego wiatru, drogi zaleje woda. Mamy próbkę prawdziwych karaibskich huraganów. 

Psy są na Kubie obrazem nędzy i rozpaczy. Błąkają się po ulicach bez kilodżula energii. Obgryzione uszy, wypalona sierść, szkielet i skóra. Ciche, bezszelestne. Nie ma w nich ni krzty agresji – tylko chęć i wola przetrwania. Byle zdobyć cokolwiek do jedzenia. Ale ulice są czyste. Tak wyczyszczone, że nie sposób znaleźć żadnych resztek, żadnych śmieci.

Cieniutki, szary pies na długich łapach stoi na środku ulicy. Chwieje się ostatkiem sił, walczy aby nie upaść. Czy starczy mu siły by dostawić czwartą łapę? Kiwa się, jakby na huraganowym wietrze, choć wokół tylko lekki zefirek. Wokół toczy się świat. Zupełnie niemy na udręki tych, którzy nie mogą mówić i krzyczeć.

Kubańczycy są bardzo cierpliwi. Mijają całe sekundy i minuty zanim znajduję jakieś słówko w słowniku i sklecam zdanie po hiszpańsku. A oni z uśmiechem czekają. Tego spokoju i cierpliwości im zazdroszczę. Polska jest przecież tak odmienna. Może dlatego komunizm u nas dawno upadł, a tutaj ‘rewolucja’ wciąż trwa?

Santiago, KubaSantiago, KubaSantiago, Kuba

Na Kubie szybko można poczuć się jak w domu. Gospodarze wychodzą z siebie, żeby rozwiązać każdy problem, na jaki możesz się natknąć. Zawsze mają dla gościa uśmiech i ciepłe spojrzenie. Problem gościa traktują jak własny. W czasach, gdzie kwaterujemy, robimy pranie, kanapki na drogę, oglądamy telewizję na bujanych fotelach razem z domownikami. Na parę dni stajemy się częścią rodziny.

System rozwarstwia się i powoli pęka. Niby z pozoru jest równość – wszyscy mają tyle samo, czyli nic. A jednak nie jest tak do końca. Bo turystyka zaburza ten układ. Są tacy, którzy zaczynają mieć więcej. Mają okazję kombinować i oszukiwać system, któremu należy się niemal cały ich zarobek. Ci z żyłką „kapitalistyczną” nie dają się jednak państwu wymanewrować. Dlatego zaczynają mieć więcej świadcząc nierejestrowane usługi. I tak oto kapitalizm wdziera się klinem w harmonijne Kubańskie społeczeństwo. Zepsute odruchy perfidnego człowieka zaburzają porządek pielęgnowany latami. A miało być tak pięknie.

Jak długo jeszcze komunizm na Kubie będzie się walił?

Kuba jest wyspą, zatem łatwiej utrzymać izolację i odciąć obywateli od informacji. Tu nie ma zielonej granicy. Są tylko błękitne, przyjazne rekinom, wody Morza Karaibskiego i Atlantyku. Wiedza zwykłego Kubańczyka o świecie zewnętrznym jest ograniczona. Tam nie słyszeli o Wałęsie i jego wyczynach, które powaliły system. Nie słyszeli o Wałęsie! Wierzyć mi się nie chce, bo przecież wszędzie już o nim słyszeli. Gdziekolwiek jadę, z kimkolwiek rozmawiam – znają Wałęsę. Ale nie tu. Nie na Kubie. Izolacja i propaganda działa wzorowo. Żadne brudne myśli się nie przedrą.

Turystyka tę sytuację powoli zmienia. Fidel turystyką i dewizami ratuje kraj przed głodem i notorycznymi brakami, ale równocześnie nadwątla sprawne struktury izolacji. Poza tym daje obywatelom możliwość świadczenia usług dla turystów. Chociaż fatalny procent oficjalnego dochodu idzie do kasy państwa, to jednak wirus kapitalizmu szybko się w ludziach zaszczepia. Rodzi się klasa ludzi, którzy widzieli większe pieniądze, wiedzą jak je zarobić, i prędzej czy później zaczną się buntować przeciwko oddawaniu tych ciężko wypracowanych pieniędzy państwu.

Patrzę na naszych gospodarzy w Hawanie i w Trynidadzie i jestem pewna, że to właśnie będzie forpoczta zmian – ci ludzie będą tworzyli pierwszy szereg przyszłej transformacji.

3. grudnia

Santiago, KubaCiągle do końca nie potrafię pojąć systemu walutowego na Kubie. Jak władza tłumaczy ludziom dwa peso w obiegu? Jak wyjaśnia sprawiedliwość tego, że niektórzy dostają lepsze peso od tych, którzy dostają gorsze? Bo za peso kubańskie, na przykład, nie można kupić papieru toaletowego – a za peso wymienialne owszem. Wszyscy Kubańczycy są równi, ale niektórzy (ci z peso wartym papieru toaletowego) są równiejsi.

Kuba pełna jest zagadek.

Santiago, KubaKażde miasto i wieś pełne jest plakatów propagandowych: Rewolucja albo śmierć!, Czym jest rewolucja?… Rewolucja ze swej natury jest przecież czymś nagłym i krótkotrwałym. Tym bardziej, jeśli jest to rewolucja polityczna. Na Kubie, po pięćdziesięciu latach rewolucja ciągle trwa. To uniwersalne hasło stanowi usprawiedliwienie i wytłumaczenie wszystkiego. Przede wszystkim zaś wyrzeczeń i poświęceń. Ciągle walczymy o rewolucję, o lepsze jutro!

6. grudnia

Kawa na Kubie to poezja. Silna, smolisto-czarna, słodka. Krzewy kawy rodzą różnokolorowe owoce: białe, czerwone, kremowe, zielone. Zebrane suszą się na słońcu w drewnianych boksach. Taka kawa, przyniesiona z pola, jest w warunkach domowych palona. Długim drewnianym kijem miesza się małe ziarenka wrzucone do glinianego garnka. Kawa nabiera aromatu płomieni ogniska.

Dziewięćdziesiąt procent uprawy rolnik oddaje państwu. Taki jest nakaz rządowy.

Oprócz plantacji na nizinach kawę uprawia się w górach. Taka uprawa to droga przez mękę. Czterdzieści minut wspinamy się po skalistych zboczach, aby dotrzeć do takiej górskiej plantacji. Krzewy rosną luźno między bujną tropikalną roślinnością. Mrówki to prawdziwy dramat. Obgryzają z trudem wyniesione z nizin drzewka. Taka kawa z gór kosztuje rolnika wiele potu, ale jej owoce uznawane są za dużo lepsze od tych hodowanych na nizinach.

Ania Kociołek
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.