Muzyczne podróże

Muzyczne podróżeJakby nic się nie działo. Oprócz tego, co od późnego ranka do zmierzchu plac Zamkowy w Kętrzynie i dziedziniec zamku przez ponad trzy dni zachęca, prezentuje, kusi, sprzedaje, wychwala, częstuje, intryguje strojami, zapachami, stukaniem, napisami „Czerpanie papieru”, „Scriptorium”… bez flag, bez nadęcia samorządowego, bez reklam sponsorów, bez oficjeli w garniturach i sutannach. Wystarczył w dwóch bodajże miejscach „Jarmark św. Jakuba”. Od tego do tego dnia. Godziny takie i takie. Jakże szybko się uczy i działa dyrektor Daria Zecer! Jaka umiejętność pracowania na doświadczeniach poprzedników! Jakże fascynująca wiedza na temat tego, co dzieje się w kraju w kontekście muzyki dawnej. I cóż, w końcu, jaka biegłość w przekonaniu pracowników (czworga? pięciorga? czy więcej?) do trwania po kilkanaście godzin w upale i duchocie w lnianych i wełnianych szatach trzydniowej inscenizacji. Nie wyobrażam sobie nawet, jaki splendor, chwała i nagrody spadną po kolejnym sukcesie (co najmniej przecież drugim) na mieszkańców zamku od gospodarzy ratusza. Radni z pewnością piszą już wnioski…

Niedziela pełna słońca. Zadzierając głowę, siedząc pod krużgankami, można zobaczyć jedynie anielsko biały obłoczek na tle błękitu z lekka popychany prawie nieodczuwalnym zefirkiem. Pogoda prawie jak na południu Europy. A gdzieżby. Może nawet dalej. Na jej obrzeżach. Na jej granicach z Azją. I jeszcze, i jeszcze… Tam, skąd przyjechał do Kętrzyna Michał Kaczor.

Zaprawdę nic się nie działo. Samochody o rejestracjach europejskich przepychały się na asfalcie placu. Parę metrów od nich już stragany. Wrota zamku otwarte szeroko. Za nimi języki także krajów ościennych i nieco dalszych. Ciąg kuszących drobiazgów do jedzenia, picia i zabrania ze sobą na pamiątkę od prawej aż do drzwi muzeum. Cicho od sceny. Jedynie trochę przewodów i stojaków na mikrofony. Jeden jedyny głośnik umieszczony bardziej po prawej w kierunku trzech, czterech rzędów krzeseł i rozsypanych po bokach ławek, na których można znaleźć wygodne oparcie, ale ze skutkiem marnej z kolei słyszalności słowa mówionego przez mikrofon. Dziwnym trafem (również udowodnione przy Tryznie poprzedniego dnia) muzykę i wypowiedzi bez mikrofonu słychać znakomicie po bokach sceny. Z kolei głos przez nagłośnienie odbija się pewnie od balkonów naprzeciwko i nie ma najmniejszego zamiaru rozejść się po bokach kwadratu dziedzińca. Prezentowanej w czasie Jarmarku muzyce, jak i przy innych zamkowych okazjach, kompletnie to nie przeszkadza. Zatem więcej grać, mniej mówić? Tak nie do końca się da. Wykonawstwo muzyki dawnej, średniowiecznej, czy tej, która jest domeną Michała Kaczora, polega na omawianiu, snuciu opowieści, dygresjach, słownych podróżach muzycznych, historycznych, geograficznych, etnograficznych, etnologicznych, antropologicznych i archeologicznych nawet. Czy zauważają to głosujący corocznie za budżetem miasta? Czy zdają sobie sprawę, że w pewnym momencie ten podniszczony, zniszczony parokrotnie zamek może stać się centrum, swojego rodzaju festiwalem muzyki, teatru i wszelkiego rodzaju sztuki scenicznej od czasów przedchrześcijańskich do nawet baroku i klasycyzmu? Zacząć powolutku porównywać się, może kiedyś stanąć na równi, z Sejnami i Węgajtami? Ale do tego potrzebna jest nie tylko wytrwałość i pracowitość kilku osób z zamku oraz potrzeba kulturalna mieszkańców. Tu trzeba nie przeszkadzać i pomagać. Cóż, zobaczymy czy po Jarmarku pociekną łzy radości, czy rozpaczy po upokorzeniu?

Niedzielne popołudnie to domena biblijna. Ach, właśnie! Jak pięknie wpasował się Michał Kaczor w dzień odpoczynku starotestamentowego Boga. Odpoczywamy i słuchamy. Jakie piękne ukoronowanie dnia, który należy święcić na pamiątkę zmartwychwstania, albo pierwszego dnia po szabasie… W każdym razie Michał Kaczor zaprosił wszystkich do… Izraela. Z pewnością przeczytacie Państwo wiele ciekawych rzeczy o bohaterze przedostatniego dnia Jarmarku na stronie internetowej, której reklama stanowiła małą, chybotliwą ściankę za plecami wykonawców: www.muzycznepodroze.pl. Raz serca publiczności zadrżały. Wietrzyk, ten od anielskich obłoczków, zawirował na dziedzińcu, powiał gdzieś od kościoła św. Jerzego, pewnie na wieść o muzyce wczesnochrześcijańskiej, i ścianka upadła. Okazało się wówczas, że jest delikatna, skromna i niegroźna. Tak delikatna, jak towarzyszący Michałowi Kaczorowi kontrabasista. I tutaj przepraszam. Nazwisko do mnie nie dotarło. Padło z pewnością imię. Na początku Ziemowit. W trakcie koncertu – Ziemek. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że z urody, zachowania, aparycji, wdzięku scenicznego, swobody wypowiedzi, dojrzałości gry na instrumentach (bo pewnie nie tylko opanował sztukę gry na kontrabasie), znakomitego śpiewu i owego bardzo rzadkiego czegoś, co mają wyjątkowi artyści: ruchu dłoni, rąk i całego ciała, mimiki podczas śpiewania, gdy są oddani wykonaniu, przejęci, przechodzą niejaką artystyczną katharsis, otwierają drzwi satori… Owszem, Michał Kaczor to główna postać projektu Muzyczne Podróże, swojego rodzaju bajarz, podróżnik-szaman, muzyczny etnograf i antropolog, ale gwiazdą tego dnia był ktoś inny. Być może jest tak zawsze. Na zdjęciach strony internetowej projektu widać przeróżne postaci grające na różnorakich instrumentach, chociaż Michał Kaczor jest instrumentalistą. Wprowadza, zaprasza, uczy, rozszerza, pomaga, wciąga? Z ucznia stał się nauczycielem. Zatem wielka postać i powinniśmy być bardzo wdzięczni za bezpłatny koncert w Kętrzynie. Tenże nauczyciel wstawał co jakiś i opowiadał. O trudach życia artysty. Takiego właśnie. O czterech krajach, które są w sensie muzycznym dla niego najważniejsze. Dziwne, mnie wyszło pięć. A zatem: Izrael, Jordania, Turcja, Egipt, Syria. Być może pomyliłem i któryś wtrąciłem, sugerując się bliskością geograficzną i poniekąd kulturową. Ileż kłopotu jest z przewożeniem instrumentów. Pamiętajmy, to są oryginalne przedmioty kupowane na Bliskim Wschodzie i tuż za biblijnym Morzem Czerwonym. Czasami za dolara, jak sam opowiadał, a być może i kosztowniejsze. Wiemy, że tamże pobierał nauki. Choćby w Ammanie. Nie trzymał ich tego dnia przy sobie. Grał i podnosił do góry. Potem przekazywał publiczności. Przekazywał w ręce. Ale… zabraniał grać. Opowiadał, czym różnią się tureckie od innych. Gdzie są dzwonki, gdzie talerzyki, czy coś tam innego, co charakteryzuje odpowiednią kulturę, bądź kraj pochodzenia. Pokazywał różnice dźwięku wydobywanego z instrumentu wykonanego z materiałów dawnych a obecnych. Rozwodził się nad strojeniem, jak robiono to nad ogniskiem, czego on na dziedzińcu zamku nie zrobi…

Muzyczne podróżeMuzyczne podróżeMuzyczne podróże

Wracając do Ziemowita. Tak sobie podczas koncertu myślałem. Dlaczego wśród publiczności nie ma nastolatek? Dlaczego nie piszczą, nie wpatrują się zasłuchane, nie kołyszą, wpatrując jak gra palcami na strunach kontrabasu, jak operuje smyczkiem… Ich czas to niejaki Piaseczny, jakiś Kwiatkowski w amfiteatrze. Dlaczego?

Ostatnia dygresja: na stronie Muzyczne Podróże Michał Kaczor pisze o współpracy z różnymi zespołami i osobami. Dlaczego nie ma tam Kwartetu Jorgi, Osjana, albo Gardzienic? Urodził się za późno? Inne szlaki?

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.