Państwo, polityka, społeczeństwo...

Mentalność niewolnicza

Piotr BrzezińskiFriedrich W. Nietzsche pisał swego czasu o tym, że „moralność panów” upadła i żyjemy w świecie, w którym swoją moralność narzucili „niewolnicy”. Można sobie nie lubić tej jego niemieckiej bufonady, ale ciężko nie przyznać mu racji. Okazuje się, że w dzisiejszym świecie, gdzie z taką łatwością szafuje się hasłami wolności i indywidualizmu, tej wolności mamy coraz mniej i w coraz mniejszym stopniu możemy decydować o sobie. Jesteśmy pod butem i nie wiem czy gorsze jest to, że pod nim jesteśmy, czy to, że tak wielu z nas chciałoby być pod nim jeszcze bardziej.

Część świata, potocznie zwana „zachodnim”, uchodzi za kolebkę liberalizmu i do dzisiaj funkcjonuje powszechne przekonanie, że nasza cywilizacja jest urzeczywistnieniem idei wolnościowych, chociaż tak naprawdę już dawno przestała mieć z nimi cokolwiek wspólnego. Takie postawienie sprawy brzmi niemal jak bluźnierstwo, ludzie odpowiedzą: „Jak to? Przecież jesteśmy wolnymi ludźmi! Przecież mamy demokrację! Możemy wybierać sobie przywódców! Możemy decydować o swoim losie!”. No cóż, jeśli ktoś za szczyt wolności uważa możliwość wybrania sobie kogoś, kto będzie nim rządził to ja już nic na to nie poradzę, ale zastanówmy się co my takiego fajnego mamy?

Weźmy przymusowe ubezpieczenia społeczne, przecież sami jesteśmy za głupi, żeby o siebie zadbać i każde dziecko wie, że ZUS to jedyny słuszny podmiot, któremu powinniśmy powierzyć swoje pieniądze na przyszłą emeryturę. Co mamy dalej? Zakaz posiadania narkotyków, zarówno miękkich jak i tzw. hard drugs, bo przecież nie od dziś wiadomo, że moje ciało i zdrowie to nie jest tylko moja prywatna sprawa, ale też urzędnika państwowego i oczywiście całego społeczeństwa. Zakaz posiadania broni palnej, bo to zupełnie zrozumiałe, że człowiek nieuzbrojony jest najbezpieczniejszy pod słońcem, a policjant ochroni nas zawsze i wszędzie. Coraz śmielsza ingerencja państwa w życie jednostki, także to rodzinne, i już nie chodzi nawet o to, że nie wolno ci nie posłać swojego dziecka do szkoły, nie wolno ci go nawet wychowywać po swojemu, bo za klapsa mogą ci je odebrać. W Polsce nie możesz zawrzeć homoseksualnego związku małżeńskiego, chociaż nikogo nie powinno to obchodzić, po prostu nie możesz i już, za to w Szwecji za jakikolwiek niepoprawny politycznie tekst o gejach dostajesz wezwanie do sądu. W końcu musisz płacić olbrzymie podatki (w tym dochodowy, czyli od twojej ciężkiej pracy) na różne rzeczy, z których w większości nie korzystasz, korzysta za to twój niepracujący, wiecznie pijany sąsiad. Do niedawna, jeśli jesteś facetem, musiałeś też odsłużyć swoje w woju, ku chwale… no właśnie, czego? Twojej ojczyzny? Rodzinnych stron, gdzie się wychowałeś? Czy ludzi, którzy tobą rządzą i w razie czego jesteś dla nich mięsem armatnim? W zestawieniu z tym wszystkim możliwość decydowania o swoim losie brzmi raczej jak niesmaczny żart. Gdzie jest więc ta wolność? Ach! Zapomniałem, że wolność niejedno ma imię.

Co to jest wolność?

Isaiah Berlin w swoim eseju „Dwie koncepcje wolności” rozróżnia wolność negatywną i pozytywną, a inaczej „wolność od” (od przymusu, choroby, ingerencji państwa w życie) i „wolność do” (zgromadzeń i wyborów). Berlin tylko wolność negatywną uważał za prawdziwą wolność, jak pisał: „Bycie wolnym oznacza, że nikt nie wtrąca się w moje sprawy. Im większy jest obszar tego niewtrącania się, tym większa jest moja wolność”. Jako libertarianinowi, takie rozumienie wolności jest mi bardzo bliskie gdyż zakłada, że posiadam samego siebie i tylko ja mam prawo decydowania o swoim życiu, nie ma żadnego boskiego, obiektywnego prawa, które karze podporządkować mi się komuś innemu, istnieje tylko prawo stanowione, które nawet jeśli jest konieczne, to jest zagrożeniem dla wolności jednostki i powinno być maksymalnie ograniczone, przykładem może być krótka konstytucja gwarantująca podstawowe prawa człowieka (np. do życia i posiadania prywatnej własności), rząd ma tylko stać na jej straży. Jak powiedział jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, Thomas Jefferson: „Najlepszy rząd, to taki, który jak najmniej rządzi”. Różnica między wolnością negatywną a pozytywną przypomina różnicę między wolnością ptaka i psa, ptak jest w pewnym sensie wolny od praw grawitacji, może latać w przestworzach, oglądając świat z góry, pies też jest wolny, ma zapewnioną wolność do spaceru, trzy razy dziennie, na smyczy i w kagańcu. Chyba nie powinno być wątpliwości jakiej wolności powinni pragnąć ludzie uważający się za „wolnych”.

Niestety stało się inaczej, to właśnie wolność pozytywna jest obecnie obowiązującym rozumieniem wolności, a zwolennicy koncepcji negatywnej zostali zepchnięci na margines, ochrzczeni mianem radykałów, oszołomów i aspołecznych wywrotowców. Koncepcja wolności pozytywnej, której głównym ideologiem był John S. Mill, spotkała się z aprobatą zdecydowanej większości sił politycznych zarówno z lewicy jak i prawicy, konserwatystów, nowych liberałów a przede wszystkim socjalistów, którzy uznali, że całe społeczeństwo musi być wolne, a żeby takie było, to każdy powinien mieć zapewnioną wolność do mieszkania, bezpłatnej opieki zdrowotnej, pracy i godnego życia itd., nawet jeśli ma się to odbywać kosztem wolności jednostek. Nie bez powodu to różnego rodzaju etatyści są zwolennikami „wolności do”, daje im ona bowiem duże pole do działania. W teorii brzmi to wszystko bardzo pięknie, w praktyce daje ciągłe usprawiedliwianie rozrastania się państwa i kontroli nad życiem człowieka. Przecież łatwo wmówić że robi się coś „dla naszego dobra”.

Co takiego się stało, że ludzie bez większych protestów dali zamknąć się w złotej klatce z pełną miską (w Polsce to nawet miska taka półpełna)? Po prostu wolność pozytywna trafiła na podatny grunt – demokrację.

Zadowolony niewolnik

Demokracja stała się synonimem ustroju wiecznej szczęśliwości, czymś, z czym nie wypada dyskutować. To oczywiste, że wszyscy na świecie marzą o demokracji przedstawicielskiej (z demokracją bezpośrednią jest trochę inna sprawa, więc ją zostawmy, przynajmniej w tym tekście), a tam, gdzie jej jeszcze nie ma, trzeba ją natychmiast wprowadzić. Jak wygląda ten ustrój w praktyce wszyscy wiemy, o „wolnym rynku ideologii” gdzie każdy może swoim głosem decydować o kraju i o sobie, to można dzieciakom w przedszkolu opowiadać jako bajkę. Oczywiście demokracja to tylko i wyłącznie możliwość wybrania sobie pana, a wygrywają ci, na których głosuje większość, niekoniecznie ty, więc w praktyce jest duże prawdopodobieństwo, że będziesz zniewolony. Większość jest z natury leniwa i chciałaby żyć kosztem innych, dlatego głosuje na tych, którzy obiecują państwo opiekuńcze. Przed demokracją jako „dyktaturą większości” przestrzegał Jose Ortega y Gasset, twierdząc, że gloryfikuje przeciętność (przeciętni ludzie wybierają przeciętne elity polityczne) i prowadzi do sytuacji, w której większość narzuca swoje poglądy mniejszości. Rzeczywiście, trudno nie zauważyć, że zdecydowana większość ludzi uwielbia zakazywać czegoś innym lub coś im narzucać, wielu wierzy w uświęcony porządek, że „tak jest i tak ma być”, niewolnik dobrze się czuje będąc niewolnikiem, demokracja daje mu prawo uczynienia niewolnikami całej reszty.

Karol Marks miał rację pisząc, że aby wprowadzić socjalizm wystarczy wprowadzić demokrację. Już nie potrzeba karabinów i czołgów, żeby odebrać ludziom wolność wyboru, wystarczy kartka i urna, sami ją sobie odbiorą, najczęściej w imię złudnego poczucia bezpieczeństwa. Zostaliśmy oduczeni samodzielnego myślenia i odpowiedzialności za swoje życie, przyzwyczajeni do tego, że urzędnik wszystko za nas zrobi, że państwo „nam da” (czyli najpierw komuś ukradnie, żeby „nam dać”), że policjant na każdym kroku nas pilnuje, a rząd zabiera nam coraz więcej pieniędzy, mnoży przepisy i regulacje, to co nam wolno, a czego nie wolno, wszystko dla naszego dobra. Mówiąc krótko, wśród ludzi dominuje mentalność niewolnicza, wybraliśmy poczucie bezpieczeństwa (poczucie, a nie realne bezpieczeństwo) zamiast wolności, pozwoliliśmy, żeby traktowano nas jak dzieci, które same zrobią sobie krzywdę, a rządy tylko to wykorzystują. Czy więc człowiek pragnący wolności i odpowiedzialności będzie już zawsze stłamszony przez zadowolonych niewolników?

Wyzwolenie?

Odpowiedź mogą dać ostatnie wydarzenia na świecie, przyjrzyjmy się kryzysowi w Grecji, kryzys gospodarczy i nadmiernie rozrośnięta polityka społeczna (Grecy byli w Unii chyba rekordzistami w przejadaniu pieniędzy) doprowadziła państwo do ruiny. Co zrobili ludzie? Wyszli na ulice i zaczęli je demolować, nie obchodzi ich, że państwo już nie ma z czego dać, chcą i już! Do tego zostali przyzwyczajeni, wygląda na to, że rządzący sami ukręcili na siebie bicz i to powinno być przestrogą dla innych państw Unii Europejskiej, które są następne w kolejce. To wszystko zgadzałoby się z tezą teoretyka libertarianizmu i anarchokapitalizmu, prof. Hansa H. Hoppego, który twierdzi, że gospodarki tzw. państw dobrobytu, oparte na keynesizmie (czyli zadłużaniu się państwa) czeka upadek. Istnieje szansa, że w obliczu wielkich kryzysów ludzie zrozumieją, że państwo nie jest wszechmocne i trzeba liczyć przede wszystkim na siebie, a dobrobyt buduje się poprzez dobrowolną wymianę z innymi, czyli nieskrępowany wolny rynek, a nie okradając „bogatych” i dając „biednym”. Niestety Hoppe przedstawia też czarny scenariusz. Zamiast tworzyć wolne, libertariańskie społeczeństwa, ludzie mogą pójść za głosem różnego rodzaju faszystów lub komunistów, przykład Grecji gdzie protestują głównie syndykaliści i komuniści zdaje się to potwierdzać. Czy zwykły człowiek ma wrodzone poczucie, że musi mieć pana, który będzie mu mówił co jest dobre a co złe, czy może to skutek prania mózgu, któremu są poddawane już dzieci w szkole? Owszem, jesteśmy istotami społecznymi, ale nie znaczy to, że musimy rezygnować ze swojej wolności i tworzyć jakieś platońskie społeczeństwo, gdzie każdy jest tylko kółkiem w maszynie, pilnowanym przez żołnierzy i słuchającym władcy-filozofa. Wręcz przeciwnie, życie społeczne polega na dobrowolnej współpracy i tylko wtedy przynosi największe korzyści. Kiedy traktuje się ludzi jak głupich i nierozsądnych, to oni rzeczywiście tacy są, jeśli zacznie się ich traktować jak poważne i odpowiedzialne za swoje życie osoby, to i oni tak zaczną się zachowywać, bo nie będą mieli innego wyjścia. Być może „nasi władcy” powinni to sobie przemyśleć. A wszystkim mentalnym niewolnikom życzę zrzucenia tych wewnętrznych łańcuchów, które sami sobie narzucamy i powiedzenia sobie: „to ja jestem panem samego siebie”.

Piotr Brzeziński
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.