"Bluesowy pogrzeb" w Hipnozie – relacja z koncertu Marka Lanegana

Mark LaneganMark Lanegan na mojej prywatnej liście najwybitniejszych rockowych frontmanów ostatnich kilku dziesięcioleci zajmuje miejsce bardzo wysokie. I raczej nie jestem w tej kwestii wyjątkiem. Nic dziwnego, w końcu ten niezwykle charyzmatyczny, obdarzony absolutnie niepowtarzalnym, chropowatym barytonem, prawie pięćdziesięcioletni już artysta od blisko trzech dekad konsekwentnie, chociaż często bez specjalnego rozgłosu, buduje swój muzyczny dorobek. W młodości – przede wszystkim jako lider Screaming Trees i ważna cząstka zjawiskowego Mad Season – jeden z głównych bohaterów grungowej rewolucji lat dziewięćdziesiątych, niestroniący od alkoholu i ciężkich narkotyków buntownik, którego biografię oprócz muzyki budowały również między innymi odwyki, aresztowania a nawet więzienie, kilkukrotnie niebezpiecznie bliski podzielenia tragicznego losu swoich kolegów z Seattle – Andrew Wooda, Kurta Cobaina czy Layne’a Staleya. W późniejszym, ciut spokojniejszym okresie znakomity solista, rockowy bard porównywany często z Tomem Waitsem, Johnym Cashem czy Nickiem Cave’em, śmiało zapuszczający się w ciemne zaułki artysta potrafiący znaleźć narzędzia wyrazu w różnych, często dość zaskakujących stylistykach. Autor siedmiu bardzo dobrze przyjętych solowych płyt, dodatkowo mogący pochwalić się wieloma nie mniej udanymi krążkami nagranymi wspólnie z zespołami absolutnie nieprzeciętnymi, jak choćby Queens of the Stone Age, Soulsavers czy The Gutter Twins. Znakomicie muzycznie wyedukowany, momentami chorobliwie autokrytyczny odmieniec, niespecjalnie zainteresowany prawami swojej branży autsajder stroniący od mediów, wielkich muzycznych koncernów, marketingu, trzymający swoje prywatne życie w głębokiej tajemnicy. Postać – nie bójmy się tego określenia, chociaż sam Lanegan na pewno nie byłby z niego zadowolony – kultowa. Biorąc to wszystko pod uwagę trudno się dziwić, że niedługo po tym jak w internecie pojawiła się informacja o jego występie w ramach tegorocznego Ars Cameralis, w dodatku w kameralnym, mieszczącym raptem kilkaset osób, wydawałoby się wręcz stworzonym dla Laneganowskiego chrypienia, katowickim Jazz Clubie Hipnoza, dumnie nosiłem już w portfelu datowany na początek listopada bilet nieustannie nucąc pod nosem Methamphetamine Blues. Wiedziałem, że lepszej okazji, by temu mrocznemu typowi przyjrzeć się z bliska raczej mieć nie będę.

Mark LaneganLyennLyennDuke GarwoodDuke Garwood

Po kilku tygodniach niecierpliwego wyczekiwania, późnym popołudniem siódmego listopada stanąłem wreszcie przed niewielką sceną Jazz Clubu. Występ gwiazdy wieczoru planowany był oczywiście na godzinę znacznie późniejszą, ale już od 18.30 na scenie miały zacząć się dziać rzeczy ciekawe. Organizatorzy postanowili poprzedzić główny koncert aż trzema supportami. Ledwie zdążyłem w niewielkiej na szczęście kolejce wyczekać kufel rozluźniającego trunku, kiedy ze sceny zaczęły płynąć wyraźne bodźce.

Duke GarwoodDuke GarwoodDuke Garwood

Jako pierwszy support na deskach Hipnozy pojawił się Lyenn (właściwie Frederic Lyenn Jacques). Belgijski wokalista i multiinstrumentalista w solowym występie zaprezentował zestaw przejmujących, lekko depresyjnych kompozycji. Przy pomocy gitary i swojego instrumentu wokalnego zogniskował na kilkanaście minut uwagę nielicznej jeszcze niestety publiczności. Znakomicie wypadł zwłaszcza utwór na który czekałem, mocno zakorzeniony w rockowej tradycji Wistful Longer.

Aldo Struyf (Creature with the Atom Brain)Jean Philippe De GheestMichiel Van Cleuvenbergen (Creature with the Atom Brain)Aldo StruyfMichiel Van Cleuvenbergen (Creature with the Atom Brain)Aldo Struyf

Drugim muzykiem, który zmierzył się z zadaniem wprowadzenia widowni w odpowiedni klimat był gość z Londynu – Duke Garwood. Uzbrojony, podobnie jak Lyenn, tylko w gitarę, zaprezentował kilka bluesowych, mocno przesterowanych kawałków. Chociaż spora część ludzi, przejętych już najwyraźniej zbliżającym się spotkaniem z Markiem Laneganem, nie specjalnie zwracała uwagę na obecność Garwooda, absolutnie nie można nazwać jego występu nieciekawym. Ja w każdym razie z chęcią przyglądałem się niezwykle skupionej, wydawałoby się, że wręcz obojętnej na zewnętrzne reakcje sylwetce, a i, jestem pewny, kilku innych słuchaczy zapisało w pamięci nazwisko artysty, by w przyszłości uważniej śledzić jego muzyczne poczynania.

Aldo Struyf (Creature with the Atom Brain)Aldo Struyf

Po niespełna półgodzinnym, bluesowym secie na scenie pojawił się skład odrobinę mniej w naszym kraju anonimowy. Creature with the Atom Brain to belgijski kwartet, któremu przewodzi Aldo Struyf – gitarzysta, klawiszowiec i wokalista, mogący pochwalić się współpracą z wieloma uznanymi muzykami, w tym także z samym Laneganem, któremu pomagał przy ostatnich solowych płytach (Bubblegum, Funeral Blues). Mocno wspierany przez partnerujących mu Michiela Van Cleuvenbergena (gitara), Jana Wygersa (gitara basowa) i Jeana-Philippe’a De Gheesta (perkusja) na dłuższą chwilę porwał publiczność. Głośny, energiczny, hipnotyzujący występ zespół ukoronował znakomitym, dystansującym studyjną wersję wykonaniem Transylvanii - chyba najbardziej znanej kompozycji w ich dorobku.

AldoJean Philippe De GheestMichiel Van Cleuvenbergen (Creature with the Atom Brain)

Mark LaneganMark LaneganSteven Janssens

Kiedy zamilkły ostatnie gitarowe dźwięki Creature with the Atom Brain, organizatorzy wraz z występującymi przed momentem muzykami pośpiesznie zabrali się za przygotowanie sceny dla gwiazdy wieczoru. Wszystko szło sprawnie i po kilku minutach nastrojone oraz nagłośnione instrumenty czekały w gotowości na początek koncertu. Publiczność musiała wykazać się jednak jeszcze odrobiną cierpliwości, bo tajemnicze problemy z oświetleniem dość wyraźnie opóźniły występ, ale w końcu, mniej więcej około 21.20, ku wielkiej radości szczelnie wypełniających salę fanów, na scenie pojawił się Mark Lanegan Band. Dla osób które śledziły ostatnią trasę amerykańskiego gościa nie było zaskoczeniem, że towarzyszący mu skład w dużej mierze tworzą artyści chwilę wcześniej publiczności w Hipnozie zaprezentowani: perkusją ponownie zajął się Jean-Philippe De Gheest, za klawiszami tym razem zasiadł Aldo, a swojego Fendera Jaguara na bas zamienił Lyenn. Jedyną nową postacią okazał się belgijski gitarzysta Steven Janssens. W krwistoczerwonym, mrocznym świetle piątka muzyków rozpoczęła spektakl, w którym nie zabrakło starszych "przebojów" Lanegana, między innymi Hit the City, Resurrection Song, Wedding Dress czy Sleep With Me, ani rzecz jasna nowszych utworów – otwierającego ostatnią płytę The Gravedigger’s Song, doskonałych Riot in My House, St. Louis Elegy, Gray Goes Black i Tiny Grain of Truth czy też zaskakującego elektronicznym podkładem Ode to Sad Disco. Przyznam szczerze, że czułem się jak na prywatnym koncercie życzeń. Znakomicie ułożone, zagrane i oczywiście zaśpiewane, osiemdziesięciominutowe przedstawienie. Jedynymi mankamentami były związana z awarią klimatyzacji tropikalna temperatura i pozostawiające sporo do życzenia nagłośnienie czyniące wokal Marka prawie niesłyszalnym dla ludzi zgromadzonych w kilku pierwszych rzędach. Na szczęście w kameralnym Jazz Clubie zmiana miejsca nie jest większym problemem, każdy chętny mógł więc dokładnie przyjrzeć się muzykom z bliska, a chwilę później, w centralnych sektorach sali bez przeszkód cieszyć się gęstym od emocji dźwiękiem.

Steven JanssensMark LaneganMark LaneganMark LaneganMark LaneganSteven Janssens

Mark Lanegan potwierdził w Katowicach, że jest artystą stworzonym do występów live. Jego muzyka w wersji na żywo wydaje się mocniejsza, głos głębszy a melancholijne teksty bardziej uderzające. Niesamowite, ile w tym wysokim, posępnym, na pierwszy rzut oka trochę anemicznym facecie o lekko pokiereszowanej życiem twarzy kryje się emocji. Stąd właśnie chyba bierze się jego charyzma i sceniczny geniusz. I niczemu nie przeszkadza, że koncerty Lanegana są statyczne, pozbawione efektów i śmiertelnie poważne, że ponura, jak na muzyka rockowego raczej mało ruchliwa, zrośnięta na stałe ze statywem mikrofonu postać ma dla publiczności oprócz muzyki tylko ubogi zestaw trzech czy czterech charakterystycznych, na przemian powtarzanych grymasów i ewentualnie ciche "Thank You" co kilka numerów. Na żaden flirt z widownią nikt w przypadku tego artysty liczyć nie może. Każdy wie, że Mark nie wychodzi na scenę, by zabawiać publikę, a jedynie po to, by z muzykami których ceni, w sposób jaki uzna za stosowny, zrobić to co lubi, w momencie w którym ma na to autentyczną ochotę. W ten właśnie sposób korzystając ze swojego – jak to sam ujmuje - "jedynego prawdziwego talentu jaki otrzymał od Boga", potrafi dawać innym coś cennego. Tyle tylko i aż tyle. Osobiście niczego więcej w Katowicach od Lanegana nie oczekiwałem. Ci jednak, którym z jakiś powodów taka relacja zdecydowanie nie wystarczyła mogli spotkać się z muzykiem po koncercie, gdy zrzucił na chwilę z siebie mroczne oblicze i z niespotykaną jeszcze kilka lat temu otwartością podpisywał płyty, rozdawał autografy, dzielił się uśmiechami i dziękował za pozytywny odbiór swojej twórczości. Z lekkim zaskoczeniem przyglądałem się tej sytuacji, która zdaje się tylko potwierdzać przemianę, jaka, zdaniem wielu, od dłuższego czasu zachodzi w Laneganie. "Dojrzałem" - mówi o swoim aktualnym stanie Mark. Trudno powiedzieć cóż to dokładnie znaczy. W każdym razie to już nie zasklepiona w sobie, śmiertelnie samotna, krzywiąca się z egzystencjalnych bólów ikona grungowej sceny, lecz raczej doświadczony mężczyzna, któremu udaje się z dużo większym spokojem i pewnością wychodzić naprzeciw swoim, nie mniej przecież strasznym niż w młodości, demonom. Metamorfoza doprawdy olbrzymia. Życie jeszcze do niedawna beznadziejnie ciężkie teraz jawi mu się po prostu jako nie łatwe. "Livin's not hard, it's just not easy" – śpiewał już pod koniec zeszłego stulecia w piosence Stay, a dziś ten niepozorny wers w jego przypadku zyskał najwyraźniej jeszcze na aktualności.

Mark LaneganMark LaneganMark Lanegan

Mark LaneganKatowicki koncert skończył się przed 23, ale emocje z nim związane napędzały mnie przez kilka następnych dni. Odkąd zaś trochę ucichły, bezustannie gra mi Blues Funeral - najmłodsze, niespełna roczne dziecko Lanegana. Płyta naprawdę godna uwagi. Nie jestem pewny, czy czasem nie najlepsza w całym dorobku artysty. Jak zwykle w całości zbudowana wokół wokalu, jednocześnie niesłychanie dojrzała muzycznie. 12 utworów będących mieszanką rocka, bluesa, country a nawet gospel i muzyki elektronicznej. Znakomicie zagrana, co akurat nie jest żadnym zaskoczeniem. Kompozycjom Marka nadać ostateczny kształt pomogli przecież muzycy wyborni: współpracujący wcześniej między innymi z Queens of the Stone Age czy choćby Them Crooked Vultures Alain Johannes, Jack Irons – były członek Red Hot Chilli Peppers i Pearl Jam, zdaniem wielu najlepszy z kilku perkusistów, którzy grali w zespole Eddiego Veddera, poznani przez katowicką publiczność Aldo Struyf i Duke Garwood, znakomity Josh Homme oraz inni muzyczni przyjaciele Lanegana – Martyn LeNoble, Chriss Goss, Mark Dulli, Dave Catching, David Rosser. Dzięki ich wkładowi Bluesowy pogrzeb wydaje się płytą muzycznie kompletną, a głos byłego lidera "Krzyczących drzew" brzmi niezwykle mocno i przekonująco. To godzinna uczta nie tylko dla fanów artysty i koneserów alternatywnego grania, lecz w zasadzie wszystkich słuchaczy, dla których emocje, nie koniecznie pozytywne, ale koniecznie autentyczne, to rzecz w muzyce najważniejsza. Blues Funeral jest niezbitym dowodem na to, że, wbrew temu o czym co dzień w swojej łaskawej misji przekonać próbują nas telewizyjne i radiowe stacje, ambitny, krwisty, odważnie stawiający opór duchom nowych czasów rock żyje i ma się dobrze. W moim rankingu krążek pięciogwiazdkowy. Szczerze wszystkim polecam.

Mark LaneganNajnowsza płyta Marka Lanegana
Na koncert Marka Lanegana wybrał się Jakub Depowski.
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.