Felietony

Kreda 3D

Jerzy lengauerGranda i barbarzyństwo, tak pewnie pomyślał pan eN. Być może jeszcze coś rzekł o bachorach, ale ściany kamienicy nie są tak cienkie dla głosu jak te w domach z betonu. Choć i tu, i tu wolnej miłości już nie ma. Za to żagle tuż nad ziemią ciągle. Jak łatwo je przykrywać dłonią, nie pozwalać, żeby się uniosły, żeby dostały wiatru. Jasne! Nie krzyczeć w domu, na ulicy, w szkole, w lesie. I na podwórku. Mnie też doprowadza to do szału: Maaamo! Mamooo! Maaamooo! Skrzypienie albo przeciągły jęk zawiasów. Czego?! Co chcesz?! Co znowu? Latami uśmiech i cierpliwość zanikają. Pojawia się irytacja. A gdy uporczywie dzwoni domofon, powtarzający się, co kwadrans sygnał, irytacja zamienia się w złość. Przekleństwa cisną się na usta, tym bardziej, że ujadający pies jest przekonany, iż wróg stoi u bram. Owego przekonania nabierają też następne: naprzeciwko, piętro wyżej, z boku, i kolejny… Orkiestra basów i sopranów z przerwami na solowe podskakiwanie na czterech łapach.

Pan eN chodzi wyprostowany. Nie dał się dotychczas złamać życiu, więc natychmiast i z ochotą próbuje dusić w zarodku wszelkie zagrożenia pojawiające się za oknami mieszkania tudzież drzwiami klatki schodowej. Wysoki, ogorzały, z brzuchem przydającym dostojeństwa. Żadnego przypadku, żadnego liberalnego szaleństwa. Ba! Żadnego zmęczenia. Zawsze ogolony, zawsze z krótko obciętymi włosami. Bez ukrywania łysiny. Dostojeństwu nie szkodzą ani krótkie spodenki, ani odkryte ramiona, gdy paraduje w obcisłym t-shircie. W końcu to jego gospodarstwo, jego obejście, jego folwark. Bacznie i podejrzliwie spogląda wokoło, gdy zatrzaskują się z delikatnym kliknięciem drzwi. Ordnung mus sein. Pamiątkowy mundur w szafie? Nie wiadomo.

Pan eN lubi dyskutować i opowiadać. W zasadzie to nawet się przyjaźnić. Oczywiście dopóki słuszność jego wywodu jest akceptowana. Gdy następuje jakiś zgrzyt na poziomie jednostronnego konsensu, pan eN nie waha się, żeby wyrazić oburzenie. Długo potrafi przekonywać o stosowności akuratnego, precyzyjnego parkowania, w czym przypomina instruktora o przydomku „Aptekarz”, podobnież sprawdzającego linijką centymetrowe odległości koła od linii parkowania. Tak, ta strona kamienicy jest pod jego opieką. Tak samo, jak strona, gdzie roślinność zakryła jego balkon. Mogę sobie tylko wyobrazić z jaką pogardą spogląda na barierki, z których odpada spółdzielcza farba, wyziera rdza. Gdzie o ściany opierają się rowery, hulajnogi, wózki, mopy, metalowe wieszaki na pranie. Gdzie po terakocie wiatr przesuwa wiadra. Gdzie rachitycznie próbują uśmiechać się z plastikowych donic pelargonie, bratki i nasturcje. Ale pan eN nigdy nie wygra konkursu na najpiękniej ukwiecony balkon. Przyczyna jest dość prosta. Komisja konkursowa ocenia estetykę, geometrię, kolor, a nie intensywność dżungli i poziom zaciemnienia.

Pan eN pewnie prycha z oburzenia na wieści o nocnych ekscesach po drugiej stronie kamienicy. Lecz nie jest specjalnie zainteresowany interwencją. Pewnie powie, że nie słyszy. Nie można temu odmówić słuszności. Wstaje o świcie. Wymaga tego opieka nad balkonową florą i być może obowiązki religijne. To, że zapewne nie oddaje się popołudniowej sjeście, co niegodne jest przecież pracowitego mieszkańca północnego-wschodu (temu poddają się zwyrodniali i zadłużeni południowcy), sprowadza sen wcześnie. Pijani bandyci zaczynają okupować ławki dopiero, gdy kościelny zegar obwieści ciszę nocną. Ale nie można odmówić słuszności również temu, że do getta placu zabaw mu nie po drodze. Po co męczyć oczy, nadwerężać niesympatycznie samozadowolenie, ranić pewność siebie? Rozbite szkło, fekalia za ławkami, pod płotem, pod ścianą. Walające się butelki i puszki. Kałuże niedopałków i pestek słonecznika. Papiery to drobiazg. Je wyzbiera sprzątaczka jeszcze przed siódmą. Cóż, a może łatwiej walczyć z bandytami w przedziale 5-13 lat?

W czasie deszczu dzieci się nudzą. Wiedzą o tym nie tylko starsi panowie. Ośmielam się jednak stwierdzić, że spośród starszych panów, to tylko ci we frakach. Od początku czerwca aż do dzisiaj można pewnie na palcach obu dłoni policzyć dni bez deszczu. A zatem zwinięte żagle. Pierwszy, drugi słoneczny dzień. Brukowany na szaro chodnik staje się ciepły. Czereda młodocianych bandytów postanawia nie zdobywać miasta. Zasiada na pupach przed klatkami. Nie, nie, pan eN nie traci czujności. Bandyci nie zamieniają się w kochane mamusine aniołki. Aczkolwiek poskramia irytację: Dlaczego nie wyniosły się na plac zabaw? Dlaczego nie biegają po „łączce”? Tam ich miejsce, tak jak wyprowadzanych przez okolicznych mieszkańców psów. Być może przemyka mu przez głowę myśl o wdepnięciu sandałkami w psie, albo ludzkie …. Niech matka wymyje.

Panu eN nie przechodzą przez usta słowa: mama, tata. Czy był zawsze „ojcem”? A może „panem Ojcem”?

Praca nabrała intensywności, gdy 11-letnia bandytka zakomunikowała, że biegnie do księgarni po kredę 3D. Wzbudziło to szalony aplauz, ale i zazdrość. „Dwadzieścia siedem złotych! Wezmę ze swoich. Zaraz wracam”. Okazuje się, że białe linie, koła i strzałki na parkingu to jedynie prolog, wstęp, intro, uwertura. To pan eN mógł znieść. Nie mógł jednak chodzić, dodać należy, że z małżonką, po pozbawionych szarości brukowych kostkach. Między wejściami do klatek rozpościerał się dywan kolorowej kredy. Mandala. Jak alegoryczny wzór kolorowych koralików, i to rękodzieło mogło być momentalnie starte, zmyte deszczem. Po prostu zepsute. Jak przy mandali, artyści, prawie ze stoickim spokojem, skrzętnie oddawali się wspólnej sprawie. Czy to właśnie zatrwożyło i zagniewało pana eN? Zderzenie jego katolickiego wychowania ze stoicyzmem i buddyzmem dotąd rozwrzeszczanych i biegających bez opamiętania bandytów?

Plotki mówią, że tego dnia od samego rana coś zapowiadało klęskę. Ktoś widział panią sprzątaczkę, która rankiem właśnie, pokazywała panu prezesowi naskalne rysunki na murku przy śmietniku. Murek śmiał się w słońcu. Wstrętny liberał uznałby, że radośnie, wesoło. Pani i pan pewnie odczuli w tym złośliwość i cynizm. Jakąś jadowitość i murku, i artystów. Być może dlatego, że między najprzeróżniejszymi dziecięcymi rysunkami jakimś cudem znalazły się, nadzwyczaj dobrze odwzorowane, barwy ukraińskiej flagi i gwiazda Dawida. Ktoś inny usłyszał, jak pani sprzątaczka, lecz nie wiadomo, czy ta sama, rugała dzieci za mazanie po chodniku, twierdząc, że resztki kredy wnoszone są na podeszwach do klatek schodowych. Jakby pył, kurz, błoto i piasek były nieznane w tej części świata. Podobno jakieś dziecko się rozpłakało. Podobno jakiś rodzić rozmawiał z panią sprzątaczką. Być może sprawa otarła się o pana prezesa. Zrobiło się nerwowo w ten piękny, słoneczny, błękitny, gorący lipcowy dzień.

Do dramatu doszło, gdy dzika banda ostatecznie niszczyła kostkę. Pan eN, z małżonką, postanowił chyba zlikwidować zło za jednym zamachem, wykorzystując, że znajduje zbrodniarzy w komplecie, w dodatku na miejscu przestępstwa. Prosić o relację jedynego świadka nie jest możliwe. Jest niewiarygodny. Nie dość, że to rodzic jednego z najgorszych bandytów, podejrzewanych o tę wszeteczną banderowsko-żydowską symbolikę, to na dodatek stał u boku z jednym z najgroźniejszych psów-morderców. W każdym razie pan eN dość donośnym głosem zapowiedział, że to już koniec, już dość, i że przestępcy powinni doprowadzić chodnik do poprzedniego, szarego i smutnego porządku. Ten potężny i władczy głos spowodował, że nawet najtwardsi zbrodniarze, ci w wieku 5-8 lat, zaniemówili i skamienieli, słuchając nabożnie i z czcią jak w kościele. Pan eN pewnie o tym marzył. I to marzenie spowodowało zawahanie. Wykorzystała to z kolei jego małżonka, która burcząco i niewyraźnie powtórzyła jego słowa, w ten sposób dopominając się udziału we władzy nad zwyrodnialcami. Po krótkiej chwili pan eN dokończył: Jeżeli sami tego nie zrobicie, niech zrobi to za was ojciec i matka. Nie, to nie fantazja literacka! Pan eN nie znajduje przyjemności w słowach proszę i dziękuję. W stosunku do bandytów trzeba użyć twardej partykuły, żeby podkreślić groźbę albo tryb rozkazujący. Ale tego bandyci jeszcze nie rozumieją. Zrozumieli jednak, że nagle ich mama i tata to matka i ojciec. Smutno, boleśnie, inaczej…

Pan eN nie usłyszał grzecznego, ba, czołobitnego prawie „Dzień dobry” od opiekuna psa-mordercy. Może nie chciał usłyszeć. Przecież właśnie zajęty był poskramianiem. Nie usłyszał także: „Kredę za parę dni zmyje deszcz”. Słów niezwykle miłej blondyneczki eM. Poskramiał, rządził, władał. Rozmawiał z bandytami, nie z ich rodzicami.

Szczęście czy nie, lato – okna pootwierane. Sława i groźby pana eN huczały po mieszkaniach. Na chodniku pojawiły się wiadro i mop. Za chwilę przyczepiły się do nich ręce. Obok krążyły aniołki-krasnoludki. Kostka za kostką. Chodnik przed klatkami. Chodnik przed placem zabaw. Jeden, drugi. Parking. Murek przy śmietniku. Elfy pomagają. Brudne od kredy, szarej wody. Pocą się. I świergolą. Ściany kamienicy. Jedna, druga, trzecia (uwaga, żeby nie wdepnąć w ludzkie fekalia).

Jest już ślicznie. Niektóre kostki mają jaśniejszy odcień szarości (mop do wyrzucenia oczywiście). Resztki kredy zmyje weekendowy deszcz. Koła aut parkujących na chodniku wypychają coraz większe wgłębienia, jak stopy ćwiczących w posadzce Shaolin. A ja wierzę, pan eN nigdy nie zerwał jabłka z nie swojego drzewa.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.