Powieści i opowiadania > Klementynka

Klementynka cz. 3

KlementynkaWiększość czasu spędzałem wraz z Clementine, w świecie wirtualnym, zgłębiając wiedzę całej ludzkości. Jedynej znanej nam cywilizacji. Zadziwiająca rzecz ile informacji nie docierało do mnie gdy byłem człowiekiem. Ciała roślin postrzegają czas inaczej, niż człowiek. Dzień jawi się jako oddech. Wdech i wydech. Natomiast myśli płyną nieprzerwanie i jakkolwiek można uchwycić ciąg logiczny, to nie sposób przyporządkować go czasowi. Można powiedzieć: umysł działa wielostrumieniowo i wielokierunkowo. Okazało się, że komputery lepiej są przystosowane do kontaktu z naszym umysłem, niż z umysłem ludzkim. Tak jakby specjalnie z myślą o nas je stworzono. Dlatego nasza cywilizacja zaczęła rozwijać się w sposób lawinowy.

Przez następne lata dojrzewałem (ale nie fizycznie, pod tym względem już po roku nic się nie zmieniło). Wciąż zdobywałem wiedzę i coś, co można by nazwać mądrością życiową.

Początkowo myślałem, że Klementynka rodziła same córki. Przecież była specjalistą genetykiem i potrafiła kontrolować ten proces. Z mojej strony ograniczało się to do corocznych wiosennych godów. Jej również nie przysparzało to wiele wysiłku. Nasiona - „ziarnka kawy” - dojrzewały dość szybko. Później zajmował się nimi inkubator oraz moi współbracia z klasztoru, którzy czekali na swoje partnerki. Prawie wszyscy, którzy przeszli już do nowego ciała, tak jak ja mieli stać się ojcami rodu.

Pewnej wiosny, zanim zaczął się okres godów, przyszła do mnie Klemenynka. Przyszła się pożegnać.

Oczywiście jako Clementine nadal będę z tobą się spotykać, nic się nie zmienia, ale w tym roku nie mogę z tobą odbyć godów. Niedługo stanę się bezpłodna, a ty swoją płodność zachowasz jeszcze długo. Muszę zadbać o zróżnicowanie materiału genetycznego, ale to nie ma wpływu na to, kim dla mnie jesteś.

Powoli zaczęło do mnie docierać czym naprawdę różnimy się od ludzi. Budową ciała. To oczywiste. Mieliśmy bezkształtne ciała zredukowane w zasadzie do mózgu i narządów rozrodczych. Niedołężne. Skazane na opiekę maszyn. Mieliśmy jednak bezpośredni dostęp do sieci, co pozwalało nam przeżywać wszystkie doznania znane ludziom i to w sposób znacznie bardziej intensywny, a za razem całkowicie bezpieczny. Zasadnicza jednak różnicą była odmienna płciowość. Nasz system zapłodnienia. Dwupłciowość. Początkowo nie zdawałem sobie z tego sprawy. Przecież sam proces odbywania godów nie ma w sobie nic z miłosnych doznań przeżywanych przez ludzi. Jest bardzo spontaniczny, nie sposób go kontrolować. Pod wpływem stymulującego popęd płciowy zapachu pyłek uwalniany jest do atmosfery i przechwytywany przez znamię słupka. Obywa się to bez fizycznego kontaktu. Byłoby bardzo trudno uniknąć w tej sytuacji kazirodztwa. Dlatego potomstwo musiał wychowywać ktoś inny. Ktoś, kto na całe życie zwiąże się z nimi emocjonalnie i fizycznie.

Clementine była jedyną kobietą w naszym męskim świecie. Jej psychika różniła się od naszej, dlatego jej geny były tak cenne.

Czułem się nadal mężczyzną, Klementynkę zaś uważałem za kobietę. Byliśmy ostatnią parą, ostatnim małżeństwem w dziejach świata. Chociaż ja wychowałem ją, pielęgnowałem od ziarenka, znałem ją jednak i kochałem wcześniej. Była dla mnie zarazem matką, córką i kochanką, nic dziwnego, że tak przeżywałem to rozstanie.

Skoro tak musi być to wolałbym przez jakiś czas nie spotykać się z Tobą w ogóle. - Powiedziałem po chwili zastanowienia. – Muszę to wszystko przemyśleć.

Musiałem przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Znów byłem samotny. Dobrze znałem samotność. To, co przydarzyło mi się za sprawą Clementine, było darem od losu, cudowną przygodą. Snem, który nie mógł trwać wiecznie. Ale przecież nie wszystko było snem. To, że nie miałem ludzkiego ciała, że potrafiłem siłą woli wpływać na pracę automatów nie było nim. Ba, mogłem wpływać na całe otoczenie. Nagle świat realny przestał dla mnie istnieć, bo wszystko znajdowałem w wirtualnym. Jedyną rzeczą, która łączyła mnie z materialnym światem, była świadomość istnienia i obecność Klementynki. Jeśli nie mogłem być blisko niej, nasz kontakt w wirtualnym świecie nie miał już sensu.

Nie wiem ile czasu upłynęło, ale gdy tylko Klementynka mnie opuściła zadziwiająco szybko znikła z mojej świadomości. Jej zapach, nawet cień zapachu, nie drażnił moich zmysłów. Zostałem sam wśród automatów podtrzymujących życie. Zacząłem analizować swoją sytuację. Byłem uwięziony w ciele, którego nie do końca rozumiałem i z którym nie całkiem się utożsamiałem. Nie wiem jak długo przeglądałem w archiwum, które odziedziczyliśmy od ludzi. Powoli zacząłem rozumieć całą prawdę. Zanim zyskałem nowe ciało byłem już bardzo starym człowiekiem. Przestrzeń, którą zamieszkiwałem od wielu lat, nazywano klasztorem. Zawsze przyjemniej mieszkać w klasztorze i mieć nadzieję zmartwychwstania, niż w szpitalu czekać na śmierć. Moje dzieciństwo okazało się fikcją wmówioną mi przez wielokrotne powtarzanie tej samej historii. Ale najbardziej przerażający był fakt, że przez cały ten czas byłem w pewnym sensie kanibalem. Białko, którym nas żywiono, pochodziło z takich samych roślin, które teraz stanowią nasze ciała. Clementine twierdziła, że była ostatnią kobietą zamieszkującą Ziemię, a ja jednym z niewielu mężczyzn pozostałych przy życiu. Że rośliny to jedyna żywa forma, która przy wsparciu maszyn zdolna jest ocalić naszą cywilizację. W rzeczywistości również była mężczyzną, a właściwie tak jak my wszyscy nie miała płci. Była inżynierem genetykiem zajmującą się produkcją masy pokarmowej. Prostych w budowie roślin zawierających łatwo przyswajalne przez ludzi białko. Uważano, że w ten sposób unika się cierpienia czujących istot. Gdy odkryto, że posiadające białko rośliny wytwarzają coś w rodzaju fal mózgowych, oczywiście zachowano to w ścisłej tajemnicy. Clementine jednak nie mogła się z tym pogodzić. Zaczęła badać te dziwne istoty. W końcu nawiązała z nimi kontakt. Odkryła w nich olbrzymie pokłady lęku. Przestała przyjmować pożywienie. Wiedziała, że ma niewiele czasu. Wiedziała, że musi czymś przekonać resztę społeczeństwa do swego planu. Wpłynąć na ich emocje. Dać im to, czego nigdy w życiu nie zaznali, upodobnić się do kobiet przedstawianych w wirtualnych symulacjach. Zaczęła przyjmować kobiece hormony. W krótkim czasie stała się piękną, powabną kobietą. Mogła w ten sposób uwodzić coraz to nowych mężczyzn, którzy byli gotowi „dla niej umrzeć”. Godzili się na eksperyment. Z początku wyhodowane przez nią osobniki nie wykazywały się zbytnią inteligencją. Można by rzec, były głęboko upośledzone. Mogły jednak żyć dalej, podczas gdy jako ludzie nie mieli szans przetrwania. Byli przy tym szczęśliwi. Mogli się nawet rozmnażać. Każdy nowy eksperyment pogłębiał jej wiedzę. W końcu poznała całkowicie tajemnice sztucznej reinkarnacji. Wtedy spotkała mnie. Była już na skraju wycieńczenia, postanowiła sama poddać się eksperymentowi. Nie mogła całej swej wiedzy bezpowrotnie zaprzepaścić.

Musiałem stać się samodzielny. Było przecież jeszcze wiele do zrobienia. Przestaliśmy być zwierzętami, tym bardziej drapieżnikami. Bezcelowa była również walka o samice. Co więcej, potrzebne było jak największe zróżnicowanie genotypu. Zacząłem więc nawiązywać nowe znajomości. Oprócz mojego ciała, otaczających go maszyn i innych podobnych do mnie inteligentnych roślin, był przecież zewnętrzny świat z którym praktycznie nie miałem kontaktu. Był jeszcze jeden ważny powód ekspansji. Przestrzeń, w której przyszło nam żyć, była ograniczona. Prędzej czy później zabrakłoby miejsca, wody, powietrza i energii dla wciąż nowych mieszkańców, nie mówiąc już o maszynach. Trzeba było zawczasu pomyśleć o nowych miejscach bytowania. Postanowiłem znaleźć sposób, aby sprawdzić, co się w nim dzieje. Czy ziemię, którą pamiętam jako niedostępną pustynię, zamieszkują podobne do mnie myślące istoty. Zacząłem więc projektować pojazd, który pozwoliłby mi na jakiś czas opuścić metropolię.

Studiując historię ludzkości zacząłem sobie zdawać sprawę, jak wiele grozi mi niebezpieczeństw. Praktycznie wszystkie żywe istoty w tym świecie były bezpośrednim zagrożeniem. Mogły zainfekować mnie bakterie, grzyby lub małe pasożytnicze roztocza. Mogły zaatakować mnie owady lub inne zwierzęta, uznając mnie za pokarm. Z tymi wrogami stosunkowo łatwo mogłem sobie poradzić stosując nowoczesną technologię. Największym zagrożeniem mogli okazać się ludzie. Widząc zaawansowaną technologię w służbie odmiennej inteligentnej formy życia na pewno zareagują panicznym lękiem i zrobią wszystko, aby mnie unicestwić. Mogą również uznać moje ciało za łatwo przyswajalną formę białka, tak jak ja sądziłem w poprzednim wcieleniu. W każdym razie nawet gdy nie uda mi się przeżyć jest szansa, że zbiorę i przekażę moim braciom dość informacji o tym nieprzyjaznym świecie, aby następne ekspedycje mogły stopniowo go przekształcać eliminując zagrożenia.

Kto wie, może za jakiś czas staniemy się władcami tej planety, a zwierzęta zostaną zepchnięte do roli czyścicieli, produkujących tak potrzebny nam nawóz.

Tomasz Drath
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.