Felietony > Zdaniem Siwmira

JEŻE, ZOO i ZUS

SiwmirZabrałem się ostatnio za „Okropności” Joanny Chmielewskiej, gdzie opisane są perypetie ogrodowe autorki i zacząłem coraz bardziej tęsknić za posiadaniem domu. Nie mieszkania w blokowym mrówkowcu, ale właśnie domu, z ogrodem, blisko lasu. I wcale nie świeże powietrze, ani brak sąsiadów jest głównym powodem tego pragnienia. Przeważyły jeże. Według p. Joanny wyjątkowo upierdliwe i zapaskudzające całe obejście, ja bym się jednak nie zmartwił, gdyby taki zwierzak mnie odwiedził. Nie wiem, co jest, ale jak widzę jeża, to ogarnia mnie dziwny sentyment i chęć przytulenia go do opancerzonej piersi. Może dlatego, że pewnego razu stryj przyniósł takiego do domu. Zwierzątko było nieprzytomne. Dostało się pod koła „Żuka”. Kierowca zatrzymał się i po stwierdzeniu oznak życia u mieszkańca lasu, zabrał pokrwawione stworzenie do szoferki. Rany i zadrapania okazały się na szczęście powierzchowne. Po przemyciu i odkażeniu, jeż zwinął się w kulkę i zasnął. Dostał miseczkę z wodą, a następnego dnia razem z dziadkiem wyruszyliśmy na wieś, by zasięgnąć informacji. Przede wszystkim czym go karmić. Doradzono, żebyśmy dali tylko wodę i pokrojoną w drobną kostkę słoninę. Na tym niestety kończyła się ludowa wiedza. Jeż przeżył.

Dziś pewnie wszedłbym w Googla i zdobył potrzebne informacje w trzy minuty, lecz wtedy?! A, właśnie, może jednak zajrzeć do Internetu? Proszę, proszę. Ponad 400 tysięcy wiadomości na temat jeży. Najfajniejsze są na stronie warszawskiego zoo. Aczkolwiek zdecydowanie zniechęcające do brania w adopcję jeżowego malucha. Przecież, na litość boską, nie będę mu wymasowywał okolic odbytu po każdym karmieniu! A podobno trzeba, żeby zapewnić małemu prawidłową pracę przewodu pokarmowego. I skąd wezmę kocie mleko? No dobrze, może być kozie, ale kozy też nie mam. Krowim mlekiem ponoć jeża karmić nie wolno. Mało tego, na początku trzeba podawać to z trudem zabrane kozie mleko przez małą strzykawkę z nałożonym wentylem rowerowym. Ciekawe co jeszcze! Nie, zdecydowanie wolę pójść do zoo i obejrzeć zwierzaki ze stosownej odległości. Tym bardziej, że w warszawskim ogrodzie zoologicznym jest ponad pięć tysięcy gatunków. Powiedziałbym, że dla Siwmira aż nadto. Chociaż selekcję łatwo zrobić. Gadów i płazów nie lubię, ryby przez ściany akwarium wychodzą na zdjęciach prześwietlone i bez właściwego im uroku, ptaszyska słabo przez siatki współpracują z fotografem. Została mi do obejrzenia zaledwie połowa fauny. Z tego zimą nie wszystkie zwierzęta można zobaczyć, bo albo śpią, albo twierdzą, że za mało pieniędzy, znaczy karmy, dostają. Wobec czego mają w nosie wdzięczenie się przed publicznością, przedkładając nad to rodzinne zacisze domku czy nory. Szczerze mówiąc nie dziwię im się. Sam bym nie stał na mrozie mając wygodne leże ze słomy czy czego tam. Jednak kilka zwierzaków udało mi się złapać na tle białego puchu i muszę przyznać, że prawdę mówili pracownicy zoo – warto przyjść do nich zimą. Czyste, niebieskie niebo, skrzący się śnieg i na tym tle na przykład tańczący nosorożec. Piękny widok.

Chodziłem od wybiegu do wybiegu i nie tylko pstrykałem fotkę za fotką, ale przyglądałem się również tabliczkom z opisami zwierząt. Jakież było moje zdumienie, kiedy zobaczyłem napis informujący o tygrysie, a na wybiegu szalało zwierzę czarne i włochate. Co się okazało? Otóż niedawno urodzona tygrysica dostała kumpla do zabawy – owczarka długowłosego. Tak mi się wydawało, że na tygrysa on nie wyglądał. Nawet zapastowanego.

Inne tabliczki też były niezłe. Każdy bowiem pensjonariusz ogrodu ma swojego sponsora, najczęściej w jakiś sposób związanego z nazwą lub wyglądem zwierzątka. Producent żelowych miśków Haribo przygarnął niedźwiedzie, Stowarzyszenie Przyjaciół Polonii utrzymuje jaguara, Bank PKO S.A. dokłada do żubrów. Jednak do łez rozbawiła mnie Fonografika – wzięli pod opiekę wszystkie muchy i komary przebywające na terenie zoo. Czy ja, w takim razie mogę zasponsorować dżdżownice? Przynosiłbym co tydzień lampkę wina, czysty obrus i torcik kakaowy. Zjedlibyśmy przy świecach i śpiewali serenady. Nie wiem jak dżdżownice, ja byłbym usatysfakcjonowany.

Dotarłem do zagrody z wielbłądem. Dziwne stworzenia, stoją nieruchomo i nawet paszczy im się nie chce rozewrzeć. Co się musiałem naprosić, żeby jeden z nich ziewnął, to ludzkie pojęcie przechodzi. Ziewnął. I na tym koniec wielbłądziego szaleństwa. Za to osiołki wykazywały całkiem niezły temperament. Tarmosiły się za uszy, podskubywały ogony i wyjadały resztki trawy ze swoich futer. Jakieś dziecko przyniosło marchewkę. Jeden z osiołków poczłapał do ogrodzenia, przyjął ją z godnością i powoli pożarł, głośno chrupiąc. Drugi tęsknie zaryczał. Potem mogłem obserwować ceremonię pojenia. Podjeżdża samochód, pracownik podciąga węża z wodą do koryta, osiołki grzecznie czekają i zaczynają pić dopiero, jak jest zabrany wąż, a koryto pełne wody. Podobno osioł jest symbolem głupoty. Daj Boże, żebyśmy my, jako ludzie, umieli się tak zachowywać.

Niedaleko osłów udało mi się dostrzec na wybiegu Shikari – młodą samicę nosorożca, która w czerwcu ubiegłego roku przyjechała ze Stuttgartu. Zza ogrodzenia, z drugiej strony, przyglądał jaj się nasz rodzimy samiec, Kuba. Aż żal mi się zrobiło, kiedy zwierzaki obwąchiwały się przez płot, usiłując chociaż przez dziurkę polizać swoje pyszczki. Trudno, jeszcze za młode.

Nie mogłem też nie sfotografować słoni. Dawały taki popis w słoniarni, że pstryknąłem im ok. 500 zdjęć. W tym niektóre zdecydowanie nie przeznaczone dla oczu dzieci i zwolenników Radia Maryja. Dostrzegłem też pandę małą na gałęzi drzewa. Nie wiem czy była to ta urodzona w czerwcu, ale prezentowała się przepięknie na tle gęstych gałęzi i niebieskiego nieba. Panda mała po chińsku znaczy ognisty lis. Ale Chińczycy stosują to określenie także dla zwykłego lisa. Podobno przez pomyłkę angielskie tłumaczenie tej nazwy znalazło się na stronie Wellington Zoo przy określeniu pandy, a potem, kiedy wybrano je na nazwę przeglądarki internetowej Mozilla Firefox, zaczęły się spory, co do pochodzenia nazwy. Czy symbolem przeglądarki powinien być lis czy panda? Przyznacie, że kłótnia z rodzaju tych bardziej istotnych.

Mrówkojad, gdyby nie to, że był za szybą terrarium, zostałby przeze mnie zabrany do domu. Zwłaszcza ten młody, urodzony we wrześniu. Obserwując jego poczynania miałem wrażenie, że chce się wydostać na zewnątrz i jak tak dalej pójdzie, to w końcu mu się uda. Nie wiem czy wiecie, ale taki mrówkojad jako jeden z niewielu zwierzątek może stawić czoła jaguarowi. Pazury ma ostre, mocne, masę ciała też nielichą. Może i słusznie odgrodzony jest od zwiedzających szklaną taflą. Ale, wytresowany, jakby pilnował podwórka!

Mrówki w Polsce są pod ochroną, więc wcina, jak porządny kundel, zmielone mięso, rozmoczoną suchą karmę dla psa, makaron i banany. Spokojnie bym takiego wyżywił. Może udało by się nawet zarobić na młodych, bo rozmnaża się bez problemu.

Warszawskie zoo w ogóle może pochwalić się całkiem niezłym przyrostem naturalnym. W lutym urodził się lew, a już po mojej wizycie przybyły focze bliźniaki. Wprawdzie jedno z nich zmarło, miało bowiem wadę genetyczną, jednak rozmnażanie idzie, że tak powiem, pełną parą. W ten sposób zwierzęta chcą uczcić 81 rocznicę powstania Miejskiego Ogrodu Zoologicznego. Został on założony 11 marca 1928 roku. Nie, żeby wcześniej nie było w Warszawie egzotycznych zwierząt. Już Jan III Sobieski posiadał menażerię (i nie mówię o dworskich pochlebcach). Jednakże, co które zostało sprowadzone, to, ku rozpaczy dworu, zdychało. Zapewne z braku wiedzy jak je pielęgnować. Taaak, trzeba wiedzieć jak opiekować się wszelką żywiną. Weźmy choćby takie misie brunatne. Zakończyły pracę w cyrku i zoo przygarnęło je w swoje progi. Niedźwiedzie, które do tej pory kąpały się pod prysznicem, mieszkając w ciasnych kojcach, nagle, na starość, dostały willę z basenem i full wypas żarcie. Też bym tak chciał, po przejściu na emeryturę. Muszę sprawdzić co na to ZUS. Przecież nie jestem chyba gorszy od niedźwiedzia? Nawet cyrkowego.

Jan Siwmir
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.